Wywiady

"Piłem, utopiłem 2,5 mln zł w startupach, a teraz piekę ciasta". Oto Pan Drożdżowy

Jakub Szczęsny
"Piłem, utopiłem 2,5 mln zł w startupach, a teraz piekę ciasta". Oto Pan Drożdżowy
20

Rzadko zaglądam na TikToka. Ale gdy już zajrzałem, trafiłem tam na człowieka, z którym po prostu musiałem porozmawiać. Od "fajnopolackich" startupowców, którym wszystko się w życiu (tylko pozornie) udaje, wolę autentycznych ludzi, którzy wiele razy upadli i potrafią się do tego przyznać. Mają więcej mądrych rzeczy do powiedzenia. I do grona takich osób należy Łukasz Piotrowski - znany w sieci jako Pan Drożdżowy.

W historii Łukasza Piotrowskiego nie brakuje upadków, ale są i sukcesy. Bardzo szybko zarobił duże pieniądze, jest jednym z najlepszych digital marketerów w Polsce. Wprowadzał do naszego kraju naprawdę duże marki (o których niestety mówić nie może) - przy okazji tego wszystkiego, w życiu jego i jego bliskich rozgrywał się dramat. Łukasz bowiem jest osobą uzależnioną: wiele jego późniejszych problemów wynikało z nadużywania alkoholu. Nie wstydzi się powiedzieć o sobie: "jestem trzeźwiejącym alkoholikiem", poza pieczeniem ciast na live'ach na TikToku, bez ogródek mówi o swoim wcześniejszym życiu oraz dochodzeniu do siebie. Zarówno ciasta, jak i swoją działalność traktuje jako element autoterapii, a hejterzy go nie ruszają. Wychodzi z założenia, że nikt nie jest w stanie zhejtować go bardziej, niż on sam, kiedy był uzależniony czynnie.

**z Łukaszem Piotrowskim ustaliliśmy przed wywiadem, że mówimy do siebie na “Ty”, stąd brak typowych zwrotów grzecznościowych i mówienia sobie per “Pan”**

Sekcje pogrubione to nasze pytania. Odpowiedzi na nie są zapisane zwykłym tekstem.

Jakub Szczęsny: Mówisz otwarcie o swoich problemach z alkoholem, masz 2,5 mln długów, miałeś kilka startupów, a teraz… robisz ciasta. Jesteś aktywny na TikToku, pokazujesz tam to, co robisz obecnie. O co w tym chodzi? Jak wyglądała droga od tego - umówmy się - tragicznego okresu w Twoim życiu do wypieków. Czy Ty kiedykolwiek robiłeś takie rzeczy jak ciasta?

Łukasz Piotrowski "Pan Drożdżowy": Zacznijmy od początku: a właściwie od dnia, w którym wróciłem do domu i zobaczyłem w przedpokoju moją żonę i trzy córki. Oświadczyły mi, że albo idę na terapię i leczę się z alkoholizmu, albo znikają z mojego życia. Ja oczywiście byłem pełen buntu - jak to alkoholik - jednak tak mocno mną to wstrząsnęło, że zapisałem się na tę terapię i poszedłem na nią. Na tej terapii dowiedziałem się, że jednym z czynników, które powodowały, że moje uzależnienie pogłębiało się były uczucia związane ze złością i agresją. A dokładniej: uczucie złości, które powodowało we mnie agresję. Ta agresja nie była fizyczna, lecz werbalna. W trakcie terapii dowiedziałem się, w jaki sposób zarządzać moimi uczuciami - bo trzeba wiedzieć, że złość jest naturalnym uczuciem. Szukałem cały czas sposobu na to, aby ta moja złość nie powodowała we agresji. I pewnego dnia zachciało mi się drożdżowego ciasta - takie, jakie robiła moja babcia Marysia. Znalazłem przepis, pierwsze wyszło z zakalcem, drugie też. Nakląłem się straszliwie: wtedy jednak byłem już w terapii - przeanalizowałem jednak to, co się ze mną działo. Przymierzyłem się do tego jeszcze raz i gdy zrobiłem to w bardziej cierpliwy sposób - nie jak uzależniony alkoholik: “na odwal się”. W końcu wyszło mi to ciasto i z piekarnika wyciągnąłem prawdziwe arcydzieło. Największym komplementem było dla mnie to, że już po godzinie nie mogłem sam w pełni spróbować tego ciasta, bo zjadły je moje dziewczyny. Chciałem nauczyć się cierpliwości

Czyli ciasta są dla Ciebie swego rodzaju elementem autoterapii?

Dokładnie tak! Potem zrobiłem drugie ciasto, potem trzecie, następnie szarlotkę, a potem coś innego. Po miesiącu robiłem już kilka ciast w tygodniu - natomiast zauważyłem, że te ciasta u mnie nie były już tak chętnie jedzone w domu, bo… przejadły się dziewczynom (śmiech). W końcu zaprosiłem do siebie znajomych, sąsiadów: na grupie (na Facebooku - przyp. red.) zrobiłem wydarzenie: “Piotrowscy zapraszają na letnią integracją”. Był to jeszcze czas popandemiczny, ludzie tak chętnie się nie spotykali. Była to pierwsza impreza od trzech lat na osiedlu - z wiadomego względu. Napisałem wprost na tej grupie: te ciasta będą nie tylko drogą do uczenia mnie cierpliwości, ale i biznesem. Napisałem wtedy, że chętnie sąsiadów i znajomych z grupy ugoszczę, wypijemy kawę, pogadamy: ale i zadam pytanie - czy im smakowało, czy wszystko było w porządku i w jakich cenach byliby w stanie kupić takie ciasto. Na imprezie pojawiło się 70 osób, miałem mnóstwo pozytywnych opinii i dostałem “pozytywnego kopa w tyłek”. Dwa lub trzy tygodnie później zrobiliśmy jeszcze jeden test: ale już z większą ilością osób. U nas na osiedlu jest “kino plenerowe letnie” - ustawiamy telebim, przyjeżdża nagłośnienie i oglądamy tam filmy na świeżym powietrzu. Wtedy moje ciasta zjadło nie 70, a ponad 200 lub 300 osób. Znowu zgarnęliśmy mnóstwo pozytywnych opinii i bardzo przydatny feedback.

Łukasz Piotrowski zaprosił nas do swojej kuchni - wszystkie ciasta piecze w swoim domu, a jego głównym kanałem do komunikacji z klientami jest TikTok.

Cały czas mówisz w liczbie mnogiej… kto jeszcze jest z Tobą w tym biznesie?

Skoro sam nazywam siebie Panem Drożdżowym, to ze mną jest naturalnie jeszcze Pani Drożdżowa, moja żona, która aktywnie działa na nasz sukces. Pomimo tego, że ja jestem twarzą tej firmy, to jednak jak każdy prawdziwy mężczyzna - muszę mieć mocną szyję: ja jestem głową, a moja żona szyją. Mówię więc “my”, bo mam na myśli moją firmę rodzinną, a nie tylko “Pana Drożdżowego”.

Wspominałeś mi o ciekawych bojach z sanepidem. Jak to było?

Poszliśmy do sanepidu i zadaliśmy pytanie: generalnie chciałem to ugryźć za pomocą nierejestrowanej działalności gospodarczej, zgłaszamy w sanepidzie i okej - pieczemy. Panie w sanepidzie mi powiedziały jednak, że piec mogę, ale nie mogę wysyłać. Wyszło więc na to, że klienci musieliby sami ode mnie odbierać te ciasta, co kłóciło się z moim podejściem do tego biznesu, więc musiałem spróbować inaczej. Nie było opcji, abym z tego utrzymał i rozwinął firmę. Nie ukrywam, to było pierwsze niepowodzenie, które podcięło nam skrzydła. Mówię jednak: “hola, ale co zrobić, żebym mógł jednak sprzedawać w tym internecie i wysyłać ciasta”. Dostałem informację, że musi to być firma produkująca żywność - zgodnie z rozporządzeniem. Mówię: no, to dobrze, chciałbym to rozpocząć w domu, tam gdzie chciałem prowadzić nierejestrowaną działalność. W sanepidzie otrzymałem informację: “nie ma szans, to jest dom”. A ja na to: “ale to też lokal usługowy, a w rozporządzeniu nie ma informacji, że nie można w takim miejscu działalności prowadzić”. Kolejna informacja: “jak pan dostosuje lokal tak, jak jest w rozporządzeniu, to my to odbierzemy i będzie można”. Zrobiliśmy to, wydaliśmy ostatnie oszczędności i zgłosiliśmy się 6 grudnia (2022 roku) i zrobiliśmy to jako pierwsi w Polsce. Dostarczamy wypieki w specjalnie zaprojektowanych kartonach, specjalnym food-kurierem (m. in. InPost Fresh - przyp. red.) z atestami, badaniami, składami.

Brzmi jak dobrze poukładany… konglomerat. Twoja firma wygląda na większą niż jest w rzeczywistości.

Cały proces pieczenia, pakowania, wysyłania jest autorski: mój i Pani Drożdżowej, zrobiliśmy to i opracowaliśmy w trzy miesiące od czasu, kiedy panie w sanepidzie powiedziały nam, że nie ma szans na to, byśmy mogli prowadzić działalność w ten sposób. Z perspektywy czasu uważam, że był to dla nas bonus, bowiem gdybyśmy to zaczęli jako nierejestrowana działalność gospodarcza (w pewnym momencie, zamysł na formę prawną, zmienił się - przyp. red.), tak bez przygotowania, nie zrobilibyśmy tak dobrych kartonów, nie skonstruowalibyśmy sieci logistycznej, nie podpisalibyśmy tak korzystnych dla nas umów z foodkurierami… oceniam, że byłoby tyle nieprzewidzianych rzeczy w takich warunkach, że by nam to pewnie nie wyszło. A tak, dzięki sanepidowi zrobiliśmy to naprawdę dobrze i to działa. Dowodem na to są bardzo dobre opinie w Internecie dotyczące i wypieków i dostarczania ich, które można przeczytać na stronie.

Tak wygląda "Drożdżobus" Pana Drożdżowego, foodtruck z ciastami.

A jak wyglądały początki Drozdzowe.com i Pana Drożdzowego? Kiedy to się formalnie narodziło?

6 grudnia rozpoczęliśmy sprzedaż, natomiast w listopadzie uruchomiłem konto na TikToku i pierwszy dzień, w którym sprzedawaliśmy ciasta za pomocą live’a w tym serwisie to dla mnie 300 obserwujących i… 0 złotych na koncie. Pieniądze, które mieliśmy na życie, czy inwestycje w nierejestrowanej działalności gospodarczej, przeznaczyliśmy na przystosowanie lokalu tak, aby sanepid nam to odebrał. Postawiliśmy wszystko na jedną kartę.

We wcześniejszych rozmowach mówiłeś mi o tym, że masz 2,5 mln długów i nie masz problemu, aby o tym wspominać nawet publicznie, zupełnie otwarcie. Wiem także o startupach - skąd w ogóle to się wzięło?

Tu musimy podejść do tematu od strony mojej ciemniejszej strony życia. Sprawa wygląda tak, że ja w swoim życiu osiągnąłem sukces. Miałem stabilną firmę, agencję reklamową, jestem bardzo dobrym pozycjonerem - z tego są świetne pieniądze. Wprowadziłem do Polski wiele zagranicznych marek, świetnie znam się na digital marketingu oraz odpowiadałem za szkolenie digital marketerów. W 2007/2008 roku zarabiałem po 30, nawet 50 tysięcy miesięcznie. Pierwszy milion zarobiłem bardzo szybko i szybko go wydałem jako młody człowiek. W kontekście mojego uzależnienia: ono wzięło się z niskiego poczucia własnej wartości, to zaczęło się już w dzieciństwie. Zawsze miałem gorzej niż moi rówieśnicy, zawsze byłem biedniejszy niż oni. I w momencie, kiedy zaczęło mi dziać się lepiej pod tym kątem, zacząłem chcieć pokazywać mojej rodzinie i moim znajomym, że ja mogę więcej, chcę więcej i mam więcej. Taki jaskrawy przykład: odkładamy z moją żoną pieniądze na dom (gotówkę) - jesteśmy w stanie wybudować dom za to, a ja mówię do mojej żony: po co nam dom i działka, jak możemy to “wsadzić” w startup i możemy mieć za chwilę znacznie więcej. Potem kupić dom i działkę w Hiszpanii i żyć jak “cyfrowi nomadzi”. Pieniądze, które zarobiliśmy, zainwestowałem w pierwszy startup, drugi startup - jeden coś zarobił, do innego trzeba było dołożyć. Wtedy byłem czynni uzależniony i to, jak postrzegałem świat, jak doradzali mi inni - odbiegało kompletnie od rzeczywistości. Wchodziłem do biura i mówiłem: “tworzymy pyszne.pl dla cateringów dietetycznych, to świetny pomysł” - wtedy mój dobry kolega mówił mi: “Ej, Łukasz, zróbmy testy”. Ja na to: “co ty pieprzysz, ja i tak wiem lepiej”. I odpowiadałem tak każdemu, wiedząc, że dla mnie to absolutnie najlepszy pomysł na biznes. Wkładałem w to 500 tysięcy, a po czasie okazywało się, że było to dla mnie bardzo kosztowne 500 tysięcy, bo okazywało się, że brakuje kolejnych 500 tysięcy.

I co dalej? Powiodło się?

Po pół roku okazywało się, że jest aplikacja, mamy podpisane umowy z dostawcami, a nie ma użytkowników aplikacji. Tak powstało kilka takich startupów, gdzie utopiłem pierwsze miliony. Ale wiem o tym, że to porażki definiują nasze doświadczenie, nauczyłem się tego biznesu. Tworzę wiele innych startupów, w których już nie jestem “CEO”, ale mam inwestorów i duże pieniądze ze sobą. Ostatecznie, kiedy już byłem w szczycie uzależnienia i w bańce własnej rzeczywistości, kiedy “górka” się skończyła, pojawiła się rodzina w przedpokoju i powiedziała mi, że “halo, trzeba coś z tym zrobić”. Po wytrzeźwieniu i zrobieniu bilansu - wyszło mi, że jestem 2,5 mln do tyłu. W międzyczasie pojawia się pomysł sprzedaży ciast przez Internet, mówię rodzinie, że nie wyjeżdżam za granicę, nie uciekam i tak jak mówią w terapii - zadośćuczyniam wszystkim i chcę oddać długi. Aby to zrobić, muszę upiec 30 tysięcy ciast. To nie jest jakiś duży wyczyn, bo to jest 40 ciast dziennie przez 2 lata. To otwiera oczy.

Zdecydowanie, tutaj robi się już trochę inna skala.

Mamy to przekleństwo i błogosławieństwo, że jesteśmy pierwsi i działamy w tzw. “Niebieskim oceanie”, przecieramy szlaki i za nami nie ma “długo, długo nic”, a my musimy w dodatku wyedukować naszych potencjalnych klientów, że mogą kupić ciasta przez Internet. Nikt nigdy im nie powiedział i nigdy ich nie nauczył, że jest to możliwe. Musimy im pokazać, że możliwe jest wpisanie w Google: “domowy sernik” lub “domowa szarlotka” i otrzymanie tego ciasta z dostawą do domu. W ciągu kilku dni, mają to u siebie w domu - cieplutkie, świeże i przede wszystkim pyszne. Jesteśmy w stanie 40, 60, 100 i 200 ciast dziennie, ale potrzebujemy fame’u, aby ludzie wiedzieli o tym, że mogą to zrobić u mnie.

"Pan Drożdżowy" uważa, że pieczenie ciast jest dla niego elementem autoterapii. Jest trzeźwy już niemal dwa lata i cały czas uczestniczy w terapii swojego uzależnienia.

Mówisz publicznie o swoich problemach. Czy według Ciebie to dobry pomysł w kreacji wizerunku, aby o nich wspominać? Nie lepiej przemilczeć?

Zdecydowanie nie. Gdybym nie był uczciwy ze swoimi odbiorcami z TikToka, ze swoimi potencjalnymi klientami - nie mógłbym powiedzieć teraz, że mamy już sprzedanych ponad 1600 ciast. Nie mógłbym powiedzieć o tym, że mamy pieniądze na jakieś skromne życie i najpotrzebniejsze wydatki, a także stabilny rozwój firmy. Poza tym, byłem czynnie uzależniony i zdążyłem już naudawać się “wielkiego biznesmena” i to jest za mną. Moja podstawowa dewiza: “nie kłamię”. I pierwszy dzień, w którym to zrobię, to będzie dzień, w którym wrócę do czynnego uzależnienia - czyli napiję się alkoholu. Jeżeli skłamię w błahej sprawie, to będzie znaczyło, że mogę skłamać również mojej żonie, że “to było tylko jedno piwko”. Mam układ ze swoją rodziną: dzień, w którym napiję się raz jeszcze będzie ostatnim, w którym ich zobaczę. Więc nie mogę pozwolić sobie na kłamstwo. W dniu, w którym otworzyłem Drozdzowe.com, nie napisałem: “piekę świetne ciasta, kupujcie i tak dalej”, tylko poprosiłem ich o pomoc - że jestem facetem, który piecze ciasta, który za to chce pozbierać świat z miliona kawałków, żeby odrobić długi. Prosiłem także o to, by powiedzieli swoim znajomym, że ja piekę te ciasta, mam dwie ręce i potrafię pracować. Gdyby te ciasta nie były dobre, to nawet z najbardziej łzawą historia, nikt by tych ciast nie kupił. Początek więc, był po prostu proszeniem o pomoc. Jest taka bajka: “Kuba, idź do salonu i przestaw kwiaty ze stołu na parapet, bo będziemy obiad podawać”. Mały Kuba poszedł przestawić te kwiaty. Ojciec czyta przed obiadem gazetę, zaczytał się i przypomniał sobie, że Kuba poszedł te kwiaty przestawić. Patrzy przez uchylone drzwi do salonu, a tam: Kuba przeklina, tupie nogami i wtedy ojciec pyta: “Co się stało? Kazałem ci przestawić te kwiaty, dlaczego to nie jest zrobione”? Mały Kuba na to: “Słuchaj, no nie mogę przestawić tych kwiatów.”. Ojciec na to: “czy zrobiłeś wszystko, co mogłeś, aby przestawić te kwiaty”? Mały Kuba odpowiada: “Tak, wszystko co mogłem zostało zrobione”. Nagle ojciec pyta: “a poprosiłeś o pomoc?”.

Pointa tej prostej bajki jest taka, że każdy z nas, a szczególnie facet - ma trudność z poproszeniem o pomoc. A już publicznie - to nie do wiary. Doszedłem do wniosku, że tylko szczerość, tylko autentyczność i przejrzystość oraz prośba o pomoc, mogą spowodować, że ktoś postanowi mi pomóc. Dlatego mówię jak jest ze mną i sądzę, że to jest dobry kierunek ku temu, aby budować silną firmę, która w przyszłości, takimi zasadami będzie się kierowała w stosunku do swoich klientów.

Czy spotykałeś się kiedykolwiek w trakcie swojej działalności z ostracyzmem ze strony komentatorów? Bywałeś traktowany gorzej lub spotykałeś się z hejtem dlatego, że jesteś uzależniony od alkoholu?

Ja codziennie spotykam się z hejtem - to w dalszym ciągu bardzo mała skala w stosunku do tego, ile osób mnie wspiera. Chociażby warto wspomnieć mój ostatni TikTok (link) mówiący o konkursie na 100 000 obserwujących. Niestety jest tak, że częściej komentarz napisze Ci hejter, niż wspierająca Cię osoba. Otrzymuję komentarz, że “żebrzę”. Ale jak ja żebrzę, skoro sprzedaję ciasta, a jedynie proszę o polecenie mnie dalej…

Polecenia to przecież normalna rzecz…

W dalszym ciągu hejterzy piszą, że robię wstyd swojej rodzinie, czy pomyślałem o nich “wychodząc” do Internetu. Jest bardzo dużo takiego hejtu. Natomiast nie rusza mnie on, czasami złości, ale nie rusza. Bo przecież bardziej zhejtować sam siebie, niż wtedy kiedy chlałem - nikt nie będzie w stanie. Bo w sytuacji przeszedłem ziarnicę złośliwą, raka płuca, raka tarczycy, zawał, ablację serca, otyłość w skali 160 kilogramów i kilkanaście innych schorzeń + resekcję żołądka… jeżeli ja mam w domu trzy wspaniałe córki i żonę, która kocha mnie również wtedy, kiedy jestem absolutnie najgorszy i wolę pić - to niech Twój Czytelnik mi odpowie: czy ktokolwiek może zhejtować mnie bardziej, niż ja sam siebie - wtedy, w tym okresie? Jakiś hejt może mnie zezłościć, ale żebym się tym przejmował - absolutnie nie. To wynik terapii, pracy sam ze sobą i tego, że jestem trzeźwy. Ja bardzo współczuję hejterom, pytam, czy wszystko w porządku. To już moja taka wizytówka, że do hejterów podchodzę “z sercem” i oni do mnie rzadziej przychodzą. Nie mają ani poklasku, ani fame’u - nic im to nie daje. Jeżeli ktoś się karmi czyimś nieszczęściem, to znaczy, że ma jakiś problem, który nadaje się co najmniej do psychologa. Tak odpowiadam hejterom, a uwierz mi - mam doświadczenie w takim hejtowaniu: tylko w okresie uzależnienia robiłem to “sam ze sobą”.

Opowiedziałeś mi o wątku swojej choroby, opowiedziałeś mi o swoim biznesie, a teraz opowiedz mi o medialnej odsłonie Twojej działalności: byłeś w TVP, byłeś w Głosie Wielkopolskim, pisało o Tobie WP…

Tak, na stronie głównej WP znalazłem się między Tuskiem, a Kaczyńskim, co uważam za swój duży sukces (śmiech)...

Tak, “doborowe towarzystwo”. (śmiech) Ta obecność w mediach to Twoja personalna zasługa, dobijałeś się tam, czy też po prostu Cię zauważono?

Myślę, że zasługa tkwi w mojej wiarygodności, którą non-stop eksponuję na TikToku. Odpowiadając na wcześniejsze pytanie, wspomniałem o tym. Wiarygodność buduje markę, a marki powinny budować wiarygodność. Z jednej strony jestem influencerem, który robi content na TikToku, a z drugiej strony trafiłem na świetny okres, bo mimo tego, że jestem osobą uzależnioną, to też jestem ekspertem w dziedzinie digital marketingu. Mam też taki dar, intuicję w marketingu, że wiem co będzie “trendy” za miesiąc lub rok. Ja już w zeszłym roku, że w tym nie będą tak bardzo liczyć się zasięgi w sprzedaży, co społeczność. I ja od początku budowałem swoją wiarygodnością społeczność. W taki sposób robi się i zasięgi i dobre opinie o marce, produkcje, robią się tak udostępnienia i wszystko (i jeszcze inne rzeczy) składają się na sukces w sprzedaży. Jakiś procent to moja historia, jakiś procent to moja działalność, jakiś procent to moja żona - Pani Drożdżowa, to też smak ciast, to 1500 pozytywnych opinii o moich ciastach, to praca moich pracowników. To w ogóle pasjonujące, że w 2023 roku, gdy badanie u proktologa możemy odbyć online, żadna duża korporacja nie wpadła na to, by sprzedawać ciasto w sieci.

Nie boisz się tego, że przyjdzie ktoś większy i ten rynek szybko Ci zagarnie?

Wiem na własnym przykładzie, że nie jest łatwo wejść w ten biznes i robić to, co ja, ale wiem też, że nie ma rzeczy niemożliwych. Dlatego też, poszukuję aktywnie szans na to, aby rozwijać swój produkt i jest to kawałek działalności, której nie widać. Wiem, że z dużym inwestorem, szybko bym umocnił swoją pozycję lidera na rynku, umocnię swoją markę. Dotrę wtedy też do dużej liczby klientów i powiem im: “hej, jest możliwość kupna domowych ciast przez Internet”. I, gdy ktoś pomyśli o cieście, to pomyśli o cieście…

Drożdżowym…?

Dokładnie. Żeby to się stało, pracuję na TikToku od kilku miesięcy - od noname’a do teraz, trafiłem w ciągu kwartału do 8 mln użytkowników. To bardzo dużo. Od dnia, w którym sanepid pozwolił nam sprzedawać ciasta, z marki o której nikt nie wiedział, na rynku który nie istniał… zrobiliśmy ponad 1600 zamówień i przerobiłem ponad 3 tony ciasta. Sam, w mieszkaniu w bloku - na dwóch piekarnikach i dwóch robotach. Tak, boję się scenariusza, w którym ktoś mi ten rynek zabiera. Moim celem jest to, aby Drozdzowe.com robiło od 4 do 6 tysięcy ciast dziennie, co nie jest ogromną liczbą w kontekście Polski. Codziennie robi się miliony bułek, czy chlebów. Tylu klientów chciałbym mieć. To nie jest jakiś duży wynik. Czeka na mnie hala, którą mogę już teraz wynająć, gdzie mogę robić od 600 do 800 ciast dziennie - a tymczasem budować własną halę. Jednak na to konieczne jest ok. Roku czasu i milion złotych w portfelu. Stąd poszukuję inwestorów, którzy pomogliby mi w tym, aby wyskalować ten biznes.

Ale zwiększenie skali i wejście do hali spowoduje, że te ciasta przestaną być domowe…

Właśnie nie. Będzie mnie stać na technologa, będzie mnie stać na to, aby kupować lepszej jakości produktu, mogę wtedy negocjować lepsze ceny, mogę zrobić lepszy HACAAP, zatrudnić wybitnych cukierników i z nimi rozwijać mój biznes. O ile teraz ja sam jako frontman rozwijam własną firmę razem z Panią Drożdżową i moimi pracownikami, tak teraz wiem, że pójście w skalę nie spowoduje wcale, że jakość moich produktów spadnie. Wręcz przeciwnie.
Natomiast jakiś pomysł na to masz, prawda?

Nie ukrywam tego - chciałbym pozyskać jednego dużego, albo kilku, kilkunastu, kilkudziesięciu lub nawet kilkuset małych inwestorów, którzy uwierzą w moją markę, że możemy być “wyznacznikiem” poprzez uruchomienie tokenizacji, tokenów inwestycyjnych, co pozwoliłoby na to, aby wyskalować ten biznes. Gdyby okazało się, że tokenizacja jest zbyt trudna lub ten proces jest zbyt skomplikowany prawnie - chciałbym powspółpracować z kimś mądrym, kto ogarnąłby proces zdobycia pieniędzy na działalność - ale nie na zasadzie “oddawaj udziały w firmie, masz pieniądze”, ale takich, którzy uwierzą we mnie, w markę i produkt, zainwestują w działalność i nie będą się w to mocno wtrącać. To trudne do osiągnięcia, ale możliwe. Jeżeli będziemy wierzyć w te same idee: czyli wiarygodność i uczciwość, to będzie dobrze.

Rozumiem. Co zrobiłbyś inaczej w trakcie rozwijania Drozdzowe.com, gdzie popełniłeś według siebie błąd?

Na pewno nie popełniałbym niektórych decyzji pod wpływem chwili i niecierpliwości, kiedy wynająłem Drożdzobusa (foodtuck sprzedający ciasta - przyp. red.) i zatrudniłem osobę, która miała go sprawdzić, wprowadzić na rynek i zrobić tak, aby z jednego zrobić dwa, a potem cztery, osiem i zdywersyfikować nasz kanał dystrybucji z Internetu na “real life”. Tej osobie poświęciłem miesiąc oraz środki, które tylko miałem. Już myślałem, że wszystko będzie okej, jednak ta osoba na koniec marca podziękowała mi za współpracę i uznała, że tego nie uciągnie. Zostaliśmy sami i kwiecień poświęciliśmy na to, aby Drożdżobusa uratować i znaleźć mu miejsce - w maju będzie on stał w centrum handlowym z największa liczbą odwiedzających go osób w Poznaniu, natomiast tego miesiąca (kwietnia) nie mogłem poświęcić na to, aby być tak często w Internecie, przez co nie sprzedałem zbyt wielu ciast na live’ach, znowu wszystko stawiamy na jedną kartę i idziemy do przodu. Zmieniłbym właśnie to, by nie podejmować decyzji według swego rodzaju “widzimisię”. Nie zainwestowałem w to na szczęście miliona złotych, jednak chcę współpracować z osobami wiarygodnymi i na jasnych zasadach. Działanie, działanie i jeszcze raz… efekt.

Łukasz, bardzo Ci dziękuję za wywiad - to wszystko, co chciałem wiedzieć.

Również bardzo dziękuję, życzę wszystkiego dobrego.

Zainteresował Cię Pan Drożdżowy? Zapoznaj się z nim bliżej na TikToku.

Sprawdź sklep Drozdzowe.com, w którym można zakupić ciasta Pana Drożdżowego.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu