Wydawało się, że winyle mają najlepsze lata za sobą, a ich sprzedaż rośnie teraz z roku na rok. Jaka jest szansa, by kasety VHS również wróciły? Raczej nikła, ale byłbym tym zwrotem zachwycony.
Czy kasety VHS jeszcze wrócą? Byłbym wniebowzięty, bo niektóre ceny to kpina
Pozytywnie zakręcony gadżeciarz, maniak seriali ro...
Uwielbiam VHS-y, bo za nimi kryje się masa wspomnień
Kasety VHS i magnetowid to całe moje dzieciństwo. Nagrywane z poszczególnych kanałów filmy oglądałem w kółko po powrocie ze szkoły. To była największa frajda technologiczna obok telewizji, ale zobaczenie czegoś na życzenie stanowiło zupełnie inny poziom. To właśnie przez to mój sentyment wobec "Godzilli" z 1998 roku czy "Armageddon" jest tak duży, a po dziś dzień czuję ogromne przywiązanie do wersji lektorskiej filmu "Harry i Hendersonowie" z kanału Nasza TV. Wszystkie nowsze nagrania nie tyle nie brzmią tak dobrze, co nie przywołują tylu wspomnień i zdaję sobie z tego sprawę.
Podobnie jest z samymi kasetami. Są zawodne, niewygodne, niszczą się i zajmują ogrom miejsca. Trudno też wskazać ich jakąkolwiek przewagę, jak w przypadku winyli, gdzie kluczem jest jakość dźwięku - VHS-y wyglądały średnio, a dzisiaj prezentują się tragicznie. Czy to w jakimkolwiek stopniu powstrzymuje mnie przed przeglądaniem OLX-a i Allegro w poszukiwaniu moich ulubionych tytułów lub typowych klasyków tamtego okresu? Ani trochę. Żyłka kolekcjonera i kinomaniaka też o sobie przypominają.
Zamiast klikać wolałbym wędrować pomiędzy regałami wypożyczalni
I były też wypożyczalnie, czyli wersja fizyczna tego, co robimy dziś wszyscy niemal każdego wieczora przeklikując się przez ofertę Netfliksa. Zamiast przeskakiwać pomiędzy rzędami z okładkami, wędrowałem pomiędzy regałami pełnymi kaset. Sięgałem po te, które przykuły moją uwagę, odwracałem i czytałem opis. Ten zazwyczaj zachęcał mnie jeszcze bardziej, więc kaseta wracała ze mną do domu. Zazwyczaj były to produkcje dla młodszych widzów, czyli bajki i animacji oraz filmy familijne, ale brak możliwości szybkiej weryfikacji danego tytułu powodowała, że oglądałem też coś, co prawdopodobnie powinienem był zobaczyć kilka lat później. "Kaczor Howard" mnie trochę wystraszył, ale to jeden z moich ulubionych filmów od tamtej pory.
Wypożyczane filmy zazwyczaj oglądało się bowiem do końca, nawet wtedy, gdy nie sprostały naszym oczekiwaniom. Przewidywalna fabuła czy marne efekty specjalne nie zniechęcały, bo za wypożyczenie filmu już zapłaciliśmy i po prostu po ujrzeniu napisów końcowych czuło się pewną dziwną satysfakcję, że przebrnęliśmy do końca. Unikało się też w ten sposób poczucia zmarnowanych pieniędzy, a o obejrzanym filmie można było powiedzieć innym. To znaczy przestrzec ich przed wypożyczeniem danego tytułu. Dziś, w dobie streamingu, dość szybko rezygnujemy z seansu, gdy tylko poczujemy delikatną nudę. Czy tak jest lepiej? Sam nie wiem.
Tytuł, rok, gatunek - o filmie nie wiedzieliśmy nic więcej
Bo wokół każdego filmu istniała pewna otoczka tajemnicy. Także, a może przede wszystkim w przypadku tych emitowanych w telewizji. Tytuł, rok produkcji, gatunek, ewentualnie jedno zdanie opisu - to wszystko, co można się było dowiedzieć z papierowego programu kupowanego co tydzień w kiosku. Planowanie nagrań wedle zegarka, wielokrotne nagrywanie programów jeden na drugim i odkrywanie, że wszystko poszło zgodnie z planem dawało sporo frajdy i satysfakcji. Oczywiście zdarzało się też tak, że nie wszystko szło zgodnie z planem: nie ustawiłem odpowiedniego kanału, nie przewinąłem taśmy we właściwe miejsce lub na chwilę zabrakło prądu. W tym ostatnim przypadku zegar w magnetowidzie resetował się i zaplanowane nagrywanie nie miało prawa wystartować.
VHS-y po 500 zł? To szaleństwo już trwa
Całe pudło kaset sprzed lat wciąż czeka, by zrobić w nim porządek i odpowiednio opisać, ale bycie dorosłym ma swoje zalety, bo o wiele łatwiej kupuje się filmy, gdy nie trzeba odkładać kieszonkowych. Obecna sytuacja staje się jednak coraz mniej optymistyczna dla kolekcjonerów, bo wydania niektórych filmów są trudno dostępne, a wtedy wybrani sprzedawcy windują ceny do irracjonalnych poziomów. Najmilej wspominany przeze mnie "Rocky IV" potrafi osiągnąć poziom 500 zł, a "Sędzia Dredd", "Powrót do przyszłości", "Park Jurajski", "Godzilla" i wiele innych kosztują nawet po 100 zł. A jeszcze kilka lat temu, gdy z czystej ciekawości, a nie w celach zakupowych przeglądałem zasoby serwisów te same filmy były o wiele tańsze i nikt ich nie chciał kupować.
VHS-y nie będą drugimi winylami. A szkoda
Pewien trend i zainteresowanie VHS-ami zaczynają więc być zauważalne, ale oczywiście daleko tej sytuacji do tego, co dzieje się z kasetami magnetofonowymi, czy tym bardziej winylami. Nowe filmy nie wychodzą na VHS-ach, żaden dystrybutor nie planuje wznowienia wydawania czegokolwiek na tym nośniku, a lista bardzo mile wspominanych przez wiele osób produkcji wciąż nie trafiła na rynek w cyfrowej wersji. Wraz ze śmiercią VHS te filmy po prostu przepadają.
Nie spodziewam się żadnych nagłych ruchów któregokolwiek z wydawców, ale po cichu liczę, że ktoś wykona ten pierwszy krok. Wydawca filmu dokumentalnego o sieci wypożyczalni "Blockbuster" takie edycje specjalne przygotował, więc być może ktoś, kiedyś zrobi coś podobnego, gdy po raz n-ty na rynek trafi klasyk w postaci "Pogromców duchów" czy "Rambo" także na VHS i to w normalnej cenie.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu