Rano obserwowałem przez okno apel na szkolnym boisku - znak, że wakacje definitywnie dobiegły końca (chociaż termometr temu przeczy). Powrót dzieci do...
Szkolna wyprawka zamienia się w technologiczny cyrk
Fan nowych technologii, ale nie gadżeciarz. Zainte...
Rano obserwowałem przez okno apel na szkolnym boisku - znak, że wakacje definitywnie dobiegły końca (chociaż termometr temu przeczy). Powrót dzieci do szkoły co roku wzbudza zainteresowanie mediów, jednym z ciekawszych tematów jest oczywiście wyprawka szkolna. Od kilku lat interesują się nią także media technologiczne i doradzają rodzicom, jakie sprzęty kupić uczniowi. Czasem ostro przesadzają.
Co roku dyskusja wokół wyprawki szkolnej kończy się podobnymi wnioskami: jest drogo, wyposażenie jednego ucznia to minimum kilkaset złotych, jeśli masz więcej dzieci, to w sierpniu/wrześniu weźmiesz pożyczkę. Z jednej strony świadczy to o niskim poziomie płac w naszym kraju i trochę przygnębia, z drugiej, zastanawiam się, czy faktycznie co roku kupuje się nowe "uzbrojenie" dla ucznia i wydaje na niego w przededniu rozpoczęcia roku szkolnego tysiąc złotych? W to nie zamierzam się zagłębiać - bardziej interesuje mnie elektronika dla ucznia.
Niejednokrotnie pisałem, że jestem za unowocześnianiem polskiej szkoły, rodzimego systemu nauczania i to takim zaawansowanym, włączam w to np. naukę programowania od najmłodszych lat, lekcje dotyczące Internetu (nie mam tu na myśli informatyki, raczej osobny przedmiot pokazujący, jak poruszać się bezpiecznie i grzecznie po cyfrowej rzeczywistości), wykorzystywanie zdobyczy techniki na każdym lub prawie każdym przedmiocie. Tak, często wymaga to pieniędzy, nawet dużych pieniędzy, ale po pierwsze, nie można generalizować, a po drugie, chodzi o przyszłość kraju - w to warto inwestować.
Piszę to, by przypomnieć, że nie jestem przeciwny nowym technologiom w szkole. Jednocześnie muszę napisać, że wszystko ma swój umiar. Plecaki są zbyt ciężkie i warto zastąpić książki czytnikami czy tabletami? Zgoda. Ale daleki jestem od całkowitego usuwania tradycyjnych książek ze szkół, dzieci powinny mieć z nimi kontakt - przecież można przed lekcję brać je ze szkolnej biblioteki. Dzieci muszą mieć do czynienia z pismem nie tylko w cyfrowej formie. Dlatego za bardzo zły pomysł uznaję odejście od ręcznego pisania, a takie pomysły są już na świecie forsowane. Korzystajmy z nowych narzędzi, ale nie zapominajmy całkowicie o tych starych, bo mają one naprawdę wielką wartość i znaczenie.
Kolejna myśl jest taka, że niektórzy chyba za bardzo odpłynęli z kompletowaniem technologicznej wyprawki. Ja rozumiem zakup komputera do domu dla pierwszoklasisty, zrozumiem też telefon i rzeczony czytnik. Ale teraz przybywa poradników, w których rodzicom tłumaczy się, że ich pociecha potrzebuje też opaski fitness, smartwatcha, wypasionego smartfona, równie dobrego tabletu, może hybrydy, przenośnej konsoli do gier, najlepiej z rysikiem, gdyby okazało się, że uczeń ma uzdolnienia plastyczne. Tylko drona brakuje. A w kolejce już ustawiają się producenci "inteligentnej odzieży" i innych gadżetów tego typu. Kup dziecku smart tornister, buty informujące gdzie jest, sprzęt sportowy uczący gry, robota oferującego przyjaźń...
Kilka godzin temu słyszałem reklamę, w której dziecko mówiło do rodziców, że bez nowego kosza elektroniki nie może być zmotywowane do nauki. I śmieszno i straszno. Boję się, że rodzice dają się wciągać w ten reklamowo - sprzedażowy cyrk, a potem stwierdzają, że wydatki na szkolną wyprawkę pogrążyły domowy budżet. Dziecko z reklamy woła Mamo, tato, jak żyć? Rodzice pewnie zadają sobie to samo pytanie przeglądając kolejne poradniki zakupowe sugerujące, że gimnazjaliście jest potrzebny tablet za kilka tysięcy złotych - to on uczyni zeń dobrego ucznia...
Foto: kid with tablet in glasses as early education concept via Shutterstock
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu