Niezgrani

Pożeracze czasu: Gran Turismo

Arkadiusz Ogończyk
Pożeracze czasu: Gran Turismo
0

Wirtualne wyścigi to tona zabawy, zwłaszcza gdy do dyspozycji mamy masę tras, trybów i oczywiście samochodów. Pierwsza gra naprawdę rozumiejąca ten mechanizm to Gran Turismo, które w 1998 roku przebojem wdarło się do serc graczy i... do dziś na tym żeruje, wyrywając kolejne dziesiątki, a nawet setki...

Wirtualne wyścigi to tona zabawy, zwłaszcza gdy do dyspozycji mamy masę tras, trybów i oczywiście samochodów. Pierwsza gra naprawdę rozumiejąca ten mechanizm to Gran Turismo, które w 1998 roku przebojem wdarło się do serc graczy i... do dziś na tym żeruje, wyrywając kolejne dziesiątki, a nawet setki godzin z naszych dni, tygodni, miesięcy.

Wciąż pamiętam to pionierskie uczucie gdy gra Polyphony Digital wylądowała w czytniku mojej konsoli, a ja nic o niej nie wiedziałem poza zapewnieniami kolegów „w Gran Turismo będziesz musiał nawet zrobić prawo jazdy, żeby móc jeździć!” – myślałem sobie wtedy „To będzie rewolucja”. Oczywiście po szybkich oględzinach okazało się, że prawo jazdy to tak naprawdę licencja wyścigowa, która ma kilka stopni i wymaga zaliczenia dziesięciu odcinków w określonym czasie. Jednak magia jaka płynęła z tego rozwiązania jest do dziś trudna do uchwycenia. Tym bardziej, że kilka z zadań, które musieliśmy wykonać , by móc jeździć w najszybszej klasie zawodów naprawdę zachodziło za skórę.

 

To był czas PlayStation, w którym wciąż jeszcze trudno było się spotkać z czymś co można nazwać realistycznym modelem jazdy. Gran Turismo już go miało, dorzucając do standardowego kupowania samochodów nie tylko bardzo rozbudowany tuning, ale i możliwość zmiany ustawień zawieszenia, skrzyni biegów czy spoilerów. Dzięki takim smaczkom, które miały wymierny wpływ na jazdę, czuliśmy niesamowitą głębię prowadząc używanego Nissana Skyline z napędem na tył, który po kilku ulepszeniach i nieudanej próbie skonfigurowania przekładni dosłownie miotał się niczym szatan na każdej większej szykanie, kultowego już toru Laguna Seca.

Kazunori Yamauchi (główny projektant) to prawdziwy wizjoner - pozwolił on całemu pokoleniu graczy na poczucie czegoś niesamowitego, na stworzenie własnego garażu pełnego wymuskanych samochodów, które znaliśmy dobrze niczym własną kieszeń. Dzięki wysiłkom włożonym w ich tuning, w okiełznanie, w wyszukanie czy wreszcie w uzbieranie środków na ich zakup stawały się dla fanów motoryzacji odpowiednikiem... fenomenu związanego z Pokemonami. W nich również poluje się na ”stworki”, trenuje je, spędza z nimi czas i odkrywa ich możliwości – Gran Turismo robiło dokładnie to samo tylko na naprawdę wielką skalę, wrzucając w jeden kocioł zarówno auta, które widzimy codziennie na ulicy (tak, nawet w Polsce) jak i potwory z silnikami ryczącymi niczym szarżujący lew.

 

Prace nad oryginalną grą trwały pięć lat, w czasie tym zespół się rozrastał i coraz lepiej poznawał architekturę PlayStation. Wraz z nadejściem Gran Turismo 2, a potem 3, 4 (PS2) i 5 (PS3) seria nie zaliczała co prawda wielkich przemian, jednak każda jej odsłona oznaczała jedno: masę wyzwań, odkryć i zabawy, której nie można się oprzeć. Nie bez przyczyny nazywa się przecież ten cykl wirtualną encyklopedią motoryzacji – samochody są tu dokładnie opisywane, a wraz z nadejściem coraz mocniejszych konsol szybko zbliżyły się do poziomu, który lubimy nazywać fotorealizmem. W nieopisany sposób udało się tu pogodzić miłość do samochodów z mechaniką, która działa także na osoby na co dzień zupełnie nie interesujące się tym zagadnieniem. Polyphony Digital stworzyło tak przystępną grę, że nawet laik chciał się nią zabawić i dotrzeć do momentu, w którym będzie jeździł najlepszymi możliwymi furami. A do tego potrzeba było już sporo czasu i zaangażowania. I większość graczy z przyjemnością płaciła tę cenę – zresztą nawet w Polsce powstał mały „kult GT” rozpisujący na stronach kolejnych magazynów (a zwłaszcza PSX Extreme) sposoby na najlepszy tuning danego samochodu. Kultowe skaczące Punto z Gran Turismo 2 nie jest przecież wytworem niczyjej wyobraźni, sam nim jeździłem zadziwiając wszystkich dookoła tym jak ta żółta błyskawica potrafi zrywać asfalt!

Dzięki oddaniu w nasze ręce ogromnych możliwości, mogliśmy obcować z czymś wyjątkowym, bo przynajmniej pierwsza przygoda z Gran Turismo zawsze była wyjątkowa. To coś jak rajd w nieznane. Mimo iż początek gry dla każdego wygląda tu tak samo – mamy mocno ograniczone środki, pusty garaż i kilka dostępnych wyścigów - to sposób w jaki zdobędziemy świat jest absolutnie dowolny i ośmielę się stwierdzić, że przez lata istnienia tej serii nie było dwóch identycznych sposobów na obchodzenie się z nią. Nie dość, że dosłownie każdy bawił się zupełnie inaczej, to jeszcze czas od zakupu pierwszego auta, do rozpoznania się w kolejnych zawodach, aż po ich zaliczenie potrafił grubo przekręcić licznik, zmuszając do odrzucenia na bok takich słabości jak sen czy głód. Tym bardziej, że seria stawia na eksperymenty i nie raz można wtopić ogromną sumę pieniędzy w wóz, który kompletnie nam nie leży – wtedy, po kilku chwilach złości nadchodzi postanowienie poprawy i... zbieranie kredytów na kolejne auto.

 

Seria zasłynęła zresztą nie tylko swym przywiązaniem do modelu jazdy i grzebania w ustawieniach samochodów, ale i naprawdę długimi wyścigami z serii Endurance. Jeżeli zatem po 30 godzinach zwykłych zawodów, sprawdzania nowych aut i odkładania na najlepsze cacka zaczynało komuś brakować emocji to czekały na niego czterogodzinne wyścigi i dłuższe. Przejechanie 50 okrążeń na jakimś leśnym torze (wybaczcie, nie pamiętam nazwy) Audi TT w Gran Turismo 2 to dla mnie zresztą jedno z najwyraźniejszych, najlepszych wspomnień związanych z pierwszym PlayStation.

Wspominając o grach potrafiących od siebie uzależnić i wyrwać z życiorysu każda wolną chwilę trudno nie odwołać się do mitycznej „magii” jaka rzekomo w nich siedzi. Ja czarodziejem nie jestem i nie wierzę w ich istnienie, ale kilka razy doświadczyłem silnego uzależnienia od niektórych tytułów – i w ich gronie znajduje się seria Gran Turismo. Owszem, znudziła mi się już za czwartym razem, jednak cały czas należy o niej wspominać, gdyż są jeszcze gracze wciąż czekający na swój pierwszy kontakt z tą niezwykłą produkcją – przed nimi setki godzin wykręcania coraz lepszych czasów.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu