Felietony

Nasi strażnicy - dożyliśmy już czasów totalnej inwigilacji?

Grzegorz Marczak
Nasi strażnicy - dożyliśmy już czasów totalnej inwigilacji?
25

Autorem tekstu jest Andrzej Ziemiański. Prawdopodobnie każdy z nas czytał jakieś opowiadania fantastyczne o świecie przyszłości. Zadziwiająco wiele z nich zawiera, nieodłączny według autorów element ich futurystycznych wizji, opis obozów pracy przymusowej i potwornych warunków, które tam będą pan...

Autorem tekstu jest Andrzej Ziemiański.

Prawdopodobnie każdy z nas czytał jakieś opowiadania fantastyczne o świecie przyszłości. Zadziwiająco wiele z nich zawiera, nieodłączny według autorów element ich futurystycznych wizji, opis obozów pracy przymusowej i potwornych warunków, które tam będą panować.

Nikt jednak nie umieścił w swoim tekście takiego dialogu między dwoma osadzonymi:

- A wiesz, że więźniowie w naszym baraku tak dobrze pracują, że przydzielono nam nowego strażnika? Teraz mamy dwóch i prawdopodobnie nikt już nie ucieknie. Ale nie jest to nasze ostatnie słowo. W przyszłym miesiącu postanowiliśmy pracować jeszcze wydajniej i być może dostaniemy trzeciego strażnika.

- Weź mnie nie rozśmieszaj, przyjacielu. Ja pracuję tu w obozie tak dobrze, że stać mnie na pensję strażnika indywidualnego, który pilnuje mnie przez całą dobę na okrągło. Ale zamierzam pracować jeszcze lepiej. I w przyszłości będzie mnie stać na pensję strażnika, który będzie znał wszystkie moje myśli. Koniec marzeń o ucieczce!

Czy dialog wydaje się absurdalny? Wcale nie. Tak przecież wszyscy postępujemy.

Stanisław Lem pisał kiedyś, że przyszłość jawi mu się właśnie jako luksusowe więzienie. Cóż, on nie dożył realizacji swoich przepowiedni, a my tu żyć musimy.

Jedną z pierwszych, nieśmiałych jeszcze prób totalnej inwigilacji był system pod nazwą Eszelon, uczulony na słowa i zwroty kluczowe w korespondencji, śledzący określone zachowania. Od czasu kiedy dowiedziałem się o jego istnieniu każdy mail do kolegi z USA niezmiennie zaczynam od słów: „bomba, prezydent, zamach, Ibrahim, semtex, kałasznikow, zemsta, zemsta, zemsta”. FBI jeszcze do kolegi nie przyszło, co znaczy, że Eszelon jest systemem nieskutecznym, durnym i przestarzałym. Ewentualnie systemem mądrzejszym ode mnie, o czym dowiem się dopiero kiedy wystąpię o wizę do Stanów.

Opisane wyżej rozwiązanie miało jednak pewną wadę. Było kosztowne i obciążało podatników wbrew ich woli. Potrzebne było rozwiązanie, za które ludzie zapłacą chętnie sami i jeszcze będą się prześcigać w udowadnianiu sobie kto jest lepiej inwigilowany.

Zaczęło się niewinnie. Od zwykłych telefonów komórkowych. Musiały współpracować z nadajnikami na słupach i odtąd można było śledzić zapisy całej trasy jaką pokonywał właściciel aparatu. W dodatku za całe śledztwo w swojej sprawie płacił on sam. I to nie mało.

Ale to jeszcze nie inwigilacja totalna. Technika szła do przodu, a wraz z upływem czasu społeczeństwa stawały się coraz bogatsze i stać je było na fundowanie sobie znacznie bardziej wyrafinowanych metod inwigilacji. Pojawiły się smartfony. I jednocześnie skończyły się żarty.

Większość aplikacji żąda dostępu do informacji o naszym położeniu. I chętnie dajemy na to zgodę. Zaraz, zaraz, gdzie ja robiłem to zdjęcie?... Ach, przecież wystarczy kliknąć. Szukanie za pośrednictwem telefonu knajp, sklepów, bankomatów, urzędów i wszystkich innych obiektów daje dokładne pojęcie co robiliśmy danego dnia. A pewne aplikacje zarejestrują gdzie byliśmy i co robiliśmy krok po kroku. Choćby Endomondo, które powie śledczemu jaką trasą biegliśmy przez park, czy Where is my car, który może zarejestrować wręcz ślady naszych stóp. Nazwy programów można by mnożyć. Ale nie o to chodzi. Samo wyszukiwanie czegokolwiek powie potencjalnemu śledczemu wszystko o naszych gustach, preferencjach, zainteresowaniach, lękach, a nawet stanie zdrowia. Powie czego się boimy, a co sprawia nam radość. Powie także jakie są nasze preferencje polityczne i poglądy społeczne. Wystarczy przecież przeglądając prasę kliknąć nieopatrznie w lajka, albo postawić plus/minus przy czyimś komentarzu. Nasz prywatny strażnik wie o nas dosłownie wszystko. Ale najśmieszniejsze jest to, że dzielimy się informacjami o sobie absolutnie dobrowolnie, ponosimy koszty tego procederu i co najgorsze, domagamy się ciągle nowszych technik śledzenia nas samych.

Oczywiście, można powiedzieć: jestem prawomyślnym obywatelem i nic mnie nie obchodzi kto i po co zbiera o mnie „informację totalną”. Jeśli moje uczynki nie przekraczają granic prawa to nikt mi nic nie może zrobić. Hm, tak może myśleć wyłącznie człowiek bardzo naiwny, ale rzeczywiście, póki co trzeba mieć naprawdę dużego pecha, żeby te informacje przeciwko nam wykorzystano. Póki co. Zastanawiająca jest jednak rozbieżność pomiędzy zdecydowanym oporem społecznym przeciwko ACTA, przy jednoczesnej pełnej zgodzie, ba, współpracy w procesie wkładania w cudze ręce broni przeciwko samemu sobie. Budujemy sobie więzienie własnymi rękami. Na szczęście więzienie dość luksusowe.

A skoro już jesteśmy przy retoryce penitencjarnej – nasz zakład karny jest idealny. Wiktor Suworow pisał kiedyś, że solą w oku władz komunistycznych był fakt, że obywatele tych państw uciekali na Zachód przy każdej okazji. Żadne zasieki, wojsko, milicja, ani nawet wprowadzenie odpowiedzialności zbiorowej nie przynosiło rezultatów. Uciekali dalej. Cóż więc należało zrobić? Odpowiedź jest prosta: wprowadzić komunizm na całym świecie. Wtedy uciekać nie będzie gdzie.

Niestety komunizm był za mało wydajny, żeby wprowadzić w życie swoją wizję panowania nad światem. Kapitalizm zdecydowanie robi to lepiej. A na dodatek potrafi sprawić, że wszędzie, pod każdą szerokością geograficzną obywatele na własne życzenie, za swoje ciężko zarobione pieniądze kupują urządzenia, które pozwalają ich inwigilować totalnie. I jeszcze się tym chełpią, porównują modele między sobą, starają się by mieć najlepsze.

Koniec więc snów o pierwotnej wolności. Uciec nie ma już gdzie.

Zdjęcie.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu