Świat

Na Amerykanów można psioczyć, ale lubimy zapach dolarów

Maciej Sikorski
Na Amerykanów można psioczyć, ale lubimy zapach dolarów
Reklama

Amerykańskie firmy technologiczne, przynajmniej te, o których często piszemy, mają w Europie sporo problemów i to problemów różnego typu: z politykami...

Amerykańskie firmy technologiczne, przynajmniej te, o których często piszemy, mają w Europie sporo problemów i to problemów różnego typu: z politykami, urzędnikami, mediami, a nawet przedstawicielami niektórych religii. Padają nawet hasła, iż powinno się wyciąć te korporacje ze Starego Kontynentu i stworzyć dla nich alternatywę. Nierealne, ale powtarzane od jakiegoś czasu. Najciekawsze jest to, że mimo narzekania na ich ekspansję, Europejczykom nie przeszkadzają inwestycje amerykańskich gigantów. Zapach dolarów potrafi ostudzić złość.

Reklama

Politycy europejscy niejednokrotnie przekonywali, że trzeba uwolnić Internet spod amerykańskiej dominacji, uczynić go takim, jaki w założeniu powinie być, czyli powszechnym i demokratycznym. Europejskie firmy narzekają na ekspansję Amerykanów i chcą ograniczania monopoli, urzędnicy ścigają ich za niezapłacone podatki, a przeciętny użytkownik irytuje się, bo giganci z USA przekazują jego dane służbom. W takich warunkach trudno mówić o wielkiej przyjaźni - nasi sojusznicy zza Oceanu zgrzytają zębami na myśl o niektórych pomysłach Europejczyków. Pomysłach, które mogą ich srogo kosztować.


Na razie jednak jest tak, że obywatele Starego Kontynentu dużo mówią, grożą palcem, a ostatecznie... sprzedają swoje startupy Amerykanom. Ci ostatni słuchają europejskich polityków, rozmawiają z mediami i w tym samym czasie otwierają portfele kupując kolejne biznesy IT w Europie. Na blisko 360 firm technologicznych (europejskich), w których w ubiegłym roku doszło do "wyjścia" (sprzedaż, wejście na giełdę, fuzja), ponad 120 firm trafiło w amerykańskie ręce. Kto kupował? Starzy znajomi: Google, Microsoft, Facebook, Qualcomm. Pewnie też mniejsi gracze - ktoś musiał zapracować na wspomnianą liczbę.

Za Amerykanami kroczą na tej liści Niemcy, a zatem "lokals". Silna europejska gospodarka, w której nie brakuje międzynarodowych korporacji, prawdziwych gigantów. Tyle, że Niemcy kupili w ubiegłym roku 40 firm technologicznych na Starym Kontynencie. Zdecydowanie mniej niż Amerykanie. Jednocześnie to Niemcy najwięcej owych firm sprzedali. Część pewnie przeszła w ręce innych Niemców, ale część jest już w portfelu Amerykanów. Biorąc pod uwagę ten inwestycyjny rozmach firm z USA, nie dziwi, że tamtejszą branżę technologiczną martwi wizja wyjścia Wielkiej Brytanii z UE, o czym pisałem wczoraj.


Pisząc to, nie zamierzam stwierdzać, że powinniśmy zabronić lub przynajmniej utrudnić Amerykanom tych przejęć. Przecież nie jest tak, że korzysta tylko jedna strona: do kieszeni europejskich przedsiebiorców wędrują dziesiątki miliardów euro/dolarów. Zyskują pieniądze na rozwój innych pomysłów, przejęcia, inwestycje. Albo dostatnie życie - co kto lubi. Nikt do sprzedaży nie zmusza, nie jest też powiedziane, że kupujący musi rozwijać jakiś biznes: jeśli kupili dla jednej technologii albo po to, by zamknąć, to jego sprawa. nie ma potem co narzekać i żalić się na destrukcję. Amerykanom gratuluję działania na wielką skalę i z rozmachem.

To pod adresem Europejczyków mogę wysunąć zarzut: oskarżamy Amerykanów o zawłaszczanie Internetu, szerzej branży IT, ale mieszkańcy Starego Kontynentu przykładają do tego rękę. Skoro jakiegoś biznesu nie che kupić inny Europejczyk, robi to firma z USA. Ich potęga rośnie, bo inwestują, a muszą to robić, bo wiedzą, że po drugiej stronie Pacyfiku rośnie technologiczne mocarstwo, które też się "zbroi". Nie miejmy zatem żalu do USA, że biznes tech wypływa z naszych rąk - przecież siłą nie biorą. Działa magia dolara.

Reklama

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama