Za kilka dni wybory. U nas prezydenckie, w Wielkiej Brytanii parlamentarne. Nie muszę chyba przekonywać, że świat bardziej interesuje się tymi drugimi...
Za kilka dni wybory. U nas prezydenckie, w Wielkiej Brytanii parlamentarne. Nie muszę chyba przekonywać, że świat bardziej interesuje się tymi drugimi. Na arenie międzynarodowej Wielka Brytania odgrywa dzisiaj większą rolę, to od decyzji Brytyjczyków (co ciekawe, wybory są w czwartek) zależeć będzie, jakie nastroje zapanują na scenie politycznej, w świecie finansów i... nowych technologii. Tak, w tym przypadku polityka może się mocno mieszać z działką IT.
Dwie wiodące partie brytyjskiej sceny politycznej, czyli laburzyści i konserwatyści w sondażach otrzymują podobne poparcie. Nie jestem znawcą historii wyborów w tym kraju, ale podobno dawno nie było tak, że o ich wyniku zadecydują niuanse i do samego końca nie będzie wiadomo, kto zwycięży. I kto otrzyma potem trudne zadanie formowania koalicji. To wybory ważne dla Polaków, których na Wyspach mieszkają już przecież rzesze, będą je obserwować politycy i przedsiębiorcy w wielu innych rajach. Powodów jest kilka, ale jeden przywołuje się częściej niż pozostałe: mowa o referendum dotyczącym wyjścia tego kraju ze struktur UE.
David Cameron stojący na czele konserwatystów zapowiedział, że w wypadku wygranej, jego partia przeprowadzi referendum dotyczące wyjścia kraju z Unii Europejskiej. To ważna deklaracja, gdyby do tego doszło i Brytyjczycy postanowiliby opuścić Unię, to cała struktura Wspólnoty mogłaby pójść w rozsypkę. Samo referendum nie oznacza oczywiście, że Brytyjczycy powiedzą "tak, wychodzimy", ale rozważane są teraz różne scenariusze. Chęć zdobycia dodatkowych głosów przez Camerona, martwi ludzi z działki IT.
Wielka Brytania uważana jest za pomost między Europą a USA i nie dotyczy to tylko sfery nowych technologii, ale ten temat najbardziej nas interesuje. Jeżeli amerykańska firma chce wejść do Europy, wprowadzić tu nową usługę czy produkt, to zazwyczaj wchodzi drzwiami o nazwie Londyn: ten sam (to chyba nadużycie) język, odpowiednia strefa czasowa, kultura pracy, otoczenie biznesowe - to naprawdę dobra trampolina dla Amerykanów wybierających się na kontynentalną część Europy. W drugą stronę sprawa wydaje się mniej oczywista i problematyczna, ale nie można powiedzieć, że nie istnieje.
Gdyby Wielka Brytania opuściła Unię, sytuacja trochę się skomplikuje - między dwoma organizmami pojawi się ten trzeci, który nie będzie bezpośrednim wejściem. To już nie wrota do wielkiego rynku, ale osobna struktura, którą trzeba osobno eksplorować. Już nie wystarczy zadomowić się w Londynie, urządzić tam biuro i zbudować zespół, by znaleźć się na unijnym rynku. Trzeba będzie szukać alternatyw. Żadna podobno nie jest równie atrakcyjna, możliwe, że skorzysta kilka miast. Jeżeli do tego dojdzie...
Jeżeli wspomniany scenariusz zostanie zrealizowany, to Polska nie może stać z boku i przyglądać się tym wydarzeniom. Chociaż znajdujemy się na wschodniej ścianie UE, to istnieją atuty, które mogą przyćmić ten "problem". Polska bezskutecznie (nieudolnie?) stara się być pomostem między Wschodem a Zachodem, może pojawi się szansa, by zostać łącznikiem między Zachodem a Zachodem. Chociaż bardziej poruszam się tu w sferze marzeń niż rzeczywistych możliwości, to wierzę, że bylibyśmy skorzystać na wspomnianych zmianach. To jednak wymagałoby olbrzymiej pracy oraz inicjatyw na miarę kampusu Google w znacznie większej skali. Nierealne? Pożyjemy, zobaczymy. Na razie czekamy na ruch Brytyjczyków.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu