Europa

Estonia chce stworzyć konkurencję dla bitcoina. Estcoin będzie bardziej bezpieczny?

Maciej Sikorski
Estonia chce stworzyć konkurencję dla bitcoina. Estcoin będzie bardziej bezpieczny?
Reklama

Kryptowaluty z pewnością można umieścić w podsumowaniach mijającego roku, to był jeden z najciekawszych, najbardziej "gorących" tematów. Czy będzie nim także w przyszłym roku? A może moda się skończy i świat szybko zapomni o rozwiązaniach tego typu? Zdania będą podzielone, lecz jest kraj, który z cyfrowym pieniądzem wiąże spore nadzieje: Estonia. Już kilka miesięcy temu pojawiła się informacja, że nadbałtyckie państwo jest zainteresowane własnym odpowiednikiem bitcoina. Teraz staje się jasne, że może ono bardzo poważnie podejść do sprawy.

Estcoin latem bieżącego roku narobił sporo zamieszania w mediach na całym świecie. Informacja na jego temat stała się viralem, uwagę na niewielkie państwo w Europie Środkowo-Wschodniej zwrócili inwestorzy, fani nowych technologii czy kryptowalut. Jedni chwalili ten pomysł, inni go krytykowali, twierdzili, że nowy pieniądz będzie... rozwiązaniem dla nieistniejącego problemu. Osoby, które wyszły z tym pomysłem, stwierdziły ostatnio, że jest w tym sporo racji. Jednocześnie wskazały na wiele "ale".

Reklama

Na razie nie ma pewności czy estcoin stanie się faktem: temat wywołany w sierpniu miał raczej pokazać, jaki jest klimat dla takich eksperymentów. To był naprawdę ciekawy ruch, ponieważ przez kilak miesięcy można było zbierać opinie różnych środowisk, pojawiła się masa danych, na których da się pracować. Ludzie przyszli z rozwiązaniami. Jednocześnie estońska kryptowaluta... stała się rozpoznawalna. Trochę przypadkiem, trochę celowo utworzono markę, która może się utrzymać.

W świeżym wywodzie na temat tego pomysłu, pojawia się stwierdzenie, że estcoin może być złotym środkiem. Dzisiaj obserwujemy sytuację, w której zwolennicy kryptowalut nie wierzą w stare rozwiązania, w instytucje państwowe, a te ostatnie nie dają złamanego grosza za krytpowaluty i czekają na ich upadek, by wytknąć inwestorów palcem. Estonia chce pogodzić te środowiska, pokazać, że można stworzyć krypowalutę z oparciem w państwie. Z podobnym rozwiązaniem wyszła ostatnio Wenezuela, lecz nie stawiałbym tych inicjatyw w jednym szeregu: na temat wenezuelskiej kryptoaluty Petro nie wiadomo zbyt wiele, nie jest jasne, w jakim stopniu tamtejsze władze rozumieją ten system, jaki jest ich prawdziwy cel. Tymczasem Estończycy zgłębiają to naprawdę poważnie - ich analiza pozwala myśleć, iż nie patrzymy wyłącznie na zabawę.

Cały projekt wiąże się z rozwojem estońskiej e-rezydentury, której poświęcałem już więcej uwagi i tłumaczyłem, czym jest:

Decydując się na e-rezydenturę, człowiek staje przed możliwością korzystania z e-usług przygotowanych przez państwo. Pakiet dla obywateli zawiera ich już około 600, dla biznesu około 2400. Z tego mogą korzystać na co dzień Estończycy i będzie to dostępne dla e-rezydenta. Ten ostatni może się posługiwać cyfrowym podpisem, który w Estonii jest traktowany tak samo, jak ten naniesiony na papier. Przy tym jest ponoć powszechnie stosowany i zaczyna wypierać analogową wersję.[źródło]

Krytpowaluta ma to dodatkowo nakręcać, będzie magnesem dla kolejnych startupów, korporacji, inwestorów. To np. sposób na zdobycie środków, które będzie można pompować w rozwój młodych firm i przedsięwzięć z różnych segmentów gospodarki. Przy okazji posiadacze estcoin staną się zaangażowaną społecznością, której będzie zależało na wzroście tych przedsiębiorstw, bo to zapewni im większe zyski: im lepiej zainwestowany zostanie estcoin, tym więcej zarobię. Wykorzystując estcoin będzie można zachęcać e-rezydentów, by do tego programu ściągali kolejnych ludzi, by promowali estońską inicjatywę, wymyślali dla niej nowe rozwiązania, opowiadali o swoich doświadczeniach. To można oczywiście zrobić przy wykorzystaniu już istniejących narzędzi, ale Estonia najwyraźniej chce ciąć koszty i stworzyć mechanizm, który sam będzie się nakręcał. Skoro powiedzieli A, przyszedł czas na B.

Ciekawe jest w tym wszystkim podejście do kryptowalut jako ewentualnej bańki spekulacyjnej: nie wyklucza się, że ona istnieje, rozumie się odnoszenie jej do bańki internetowej sprzed kilkunastu lat. Jednocześnie jednak wskazuje się, że po pęknięciu bańki Internet nie zniknął, lecz stał się znacznie potężniejszy. Z kryptowalutami, rozwiązaniami za nimi stojącymi, może być podobnie. I państwa nie mogą się na nie obrażać, przekonywać, że to zło w czystej postaci - powinny starać się zrozumieć zmiany i... jak najszybciej z nich skorzystać. Możliwe, że za kilka-kilkanaście lat unijne państwa będą się uczyć od Estończyków, jak się w tym wszystkim odnaleźć.

Reklama

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama