Wywiady

Borys Szyc specjalnie dla Antyweb: takich scen w Polsce wcześniej się nie kręciło

Konrad Kozłowski
Borys Szyc specjalnie dla Antyweb: takich scen w Polsce wcześniej się nie kręciło
2

W najnowszym polskim serialu Netfliksa "Forst" Borys Szyc wciela się w tytułowego bohatera i pełni rolę producenta. Zapytałem go o kulisy powstawania serialu na podstawie książek Remigiusza Mroza oraz o szanse na powrót do ról w "Oficerze" oraz "Vinci".

Skąd to zainteresowanie postacią Forsta i serią książek Remigiusza Mroza, kiedy to się zaczęło?

Lata temu, bo to był chyba 2015 lub 2016. Spotkaliśmy się wtedy z Remkiem, który dopiero wydał pierwszą książkę związaną z postacią Forsta. Ja tę książkę przeczytałem, on mi dużo opowiadał, jakie ma plany, że to się będzie rozwijać. Planował trylogię, ale jak to u niego bywa, trylogię potrafi napisać w miesiąc, więc na przestrzeni lat tych książek pojawiło się całkiem sporo. Poprosił mnie nawet wtedy, bym napisał rekomendację książki, a ja wtedy dodałem, że chętnie bym zagrał Forsta i ten tekst pojawił się na okładce. Ale żeby nie pozostać gołosłownym, razem z moją ówczesną agentką Martą Barańską, a teraz już i agentką, i wspólniczką w firmie BOMA Films, wykupiliśmy po prostu prawa do tych historii i przez lata próbowaliśmy to, w taki czy inny sposób, doprowadzić do adaptacji. Ja wtedy chyba nie do końca rozumiałem jak taki proces przebiega i chciałem to zrobić bardzo szybko, ale okazało się, że warto było poczekać, bo seria nabrała przez lata statusu, można by powiedzieć, serii kultowej. Kolejnych rozdziałów powieści o Forście pojawiło się też więcej, więc materiału, z którego można czerpać do scenariuszy również. Dlatego nasz serial nie jest adaptacją książek jeden do jeden. Nie jest tak, że pierwsza książka to pierwszy sezon.

Polecamy: Selena Gomez wraca do serialu, który przyniósł jej popularność

To jest serial jest na motywach powieści Remigiusza Mroza. Można powiedzieć, że poruszamy się po takim uniwersum Remigiusza Mroza, uniwersum Forsta. Myślę dla czytelników, gdyby wiedzieli dokładnie, co się wydarzy, byłoby to nudne. Z błogosławieństwem Remigiusza i jego poradami stworzyliśmy świat, w którym przejawiają się najważniejsze wątki powieści, ale pojawią się nowe postaci, nowe sytuacje, nowe elementy z życia Forsta, których mogło nie być w książkach, a wszystko po to, by stworzyć jak najbardziej pełną, soczystą i interesującą – również dla czytelnika, historię. Pamiętajmy, że pojawiamy się na platformie, bez której nasz plan nie doszedłby do skutku. Odbijaliśmy się wcześniej od różnych stacji i wreszcie trafiliśmy na Netflix, który stał się naszym bardzo wspierającym partnerem. Nabraliśmy wiatru w żagle, też pod względem rozmachu produkcji, bo serial powstawał prawie całkowicie Tatrach i po stronie polskiej, i po stronie słowackiej. Było to dla nas duże przedsięwzięcie pod kątem organizacyjnym, a dla mnie także wyjątkowe przeżycie osobiste, bo to była pierwsza produkcja, w którą byłem zaangażowany nie tylko jako aktor, ale też pełnoprawny producent pod własną firmą.

A pierwsze spotkanie ze scenariuszem? Jakie to budziło emocje? Jak duży wpływ miał pan na samą tę historię, bo podejrzewam, że jakieś rozmowy się toczyły: w którym kierunku to pchnąć? Co możemy uatrakcyjnić względem książek, co pominąć? Jaki tutaj był zamysł przy tych zmianach?

To był rzeczywiście chyba najbardziej burzliwy moment, ale też niezwykle fascynujący. Zebraliśmy się w writers’ roomie z Agatą Malesińską, Jackiem Markowskim i Marcinem Cecko - to oni odpowiadali za pierwszą propozycję tego, co miałoby się wydarzyć w serialu. Jak skleić te wątki. Uznaliśmy, że zrobimy to przynajmniej na podstawie dwóch książek, a później dołączył do nas Daniel Jaroszek, którego od początku typowaliśmy jako naszego reżysera. Jeszcze zanim stworzył „Johnny’ego”, poznaliśmy się na planie teledysku Dawida Podsiadły. Od razu poczuliśmy, że Daniel ma wyczucie, którego nam potrzeba. W takim składzie kombinowaliśmy, jak te klocki poukładać. Ten proces trwał aż do momentu wejścia na plan. Zależało nam na tym, by przed pojawieniem się w Zakopanem scenariusz był absolutnie zamknięty. Książki Remka świetnie się czyta, ale nie tak łatwo przełożyć je na ekran, więc chyba największą trudnością okazało się okiełznanie jego pomysłów i rozwiązań fabularnych, aby osadzić je wiarygodnie na płaszczyźnie filmowej. Postanowiliśmy m.in. pokazać więcej dzieciństwa Forsta, by dodać głównemu bohaterowi motywacji do jego działań.

Jestem ciekaw, jak buduje się więc postać, która z jednej strony będzie taka przyziemna, konkretna, od razu przechodząca niemalże do czynu, ale z drugiej strony jednak Forst jest naprawdę skomplikowany. On ma ogromny bagaż doświadczeń, który powoduje, że niektórzy pozostawaliby niezdecydowani. Czy te emocje Forsta wychodziły z panem za plan? Czy można to okiełznać i zostawić za sobą?

Nie da się ich całkowicie wyrzucić. W aktorze zostają jakieś tam emocje, zwłaszcza przy projekcie, który okazuje się być takim maratonem. Seriale spowodowały, że dla nas, aktorów, też zmienił się sposób pracy. Filmy kręciło się najdłużej, powiedzmy, dwa miesiące, czasem trzy. Bywały przerwy, np. w oczekiwaniu na zmianę pory roku, ale nie spędzałem na planie 80 czy 120 dni z rzędu. To jest naprawdę gigantyczne wyzwanie, zarówno dla kondycji psychicznej, jak i fizycznej, więc musiałem się do tego przygotować. Miałem pewne doświadczenie, bo na planie “Warszawianki” spędziłem literalnie 110 dni. W przypadku „Forsta” tych dni mieliśmy 80, ale w warunkach zimowych, górskich i przygotowania, także całej ekipy, trwały naprawdę długo – na przykład wyszukiwanie lokacji. Tutaj duża zasługa Daniela Jaroszka, który miał to wszystko wyrysowane na swoim iPadzie, jak jakiś komiks. Każdy dzień, każda scena.

Są też plusy bycia również producentem. Oswajałem z tą postacią dosyć długo i sam sobie niektóre rzeczy powoli wypracowywałem. Myślałem o tym już w trakcie powstawania scenariusza, więc cała historia wchodziła we mnie dużo dłużej niż to się zwykle dzieje. Bardziej mi to przypominało pracę w teatrze, gdzie mam zazwyczaj jakieś 3 miesiące prób. A z drugiej strony, miałem też później sporo czasu, aby ta historia mogła ze mnie wyjść, dlatego, że producent po zejściu z planu zostaje na pokładzie. Po zakończeniu zdjęć zaczął się gigantyczny, roczny prawie okres pracy nad postprodukcją. W tym wypadku trwała ona niezwykle długo, było bardzo dużo efektów specjalnych. Sam montaż był dla mnie ogromną radością, bo poniekąd na montażu kręcisz od nowa ten film. Nagle wychodzą nowe konteksty w sytuacjach, które pozornie mieliśmy już rozpracowane. To samo dzieje się też przy późniejszym dodawaniu muzyki, którą stworzył dla nas Maciek Dobrowolski, pod opieką artystyczną Janka Młynarskiego.

Miałem czas wyhamować jako aktor, więc niektóre rzeczy ze mnie naturalnie schodziły. Pojawiła się w pewnym momencie niecierpliwość, ale teraz absolutnie wiem, że niektóre rzeczy po prostu zajmują czas. A od strony aktorskiej pojawiały się tam przeróżne sceny, także emocjonalne, a niektórych ujęć momentami autentycznie się obawiałem. Mamy na przykład sceny pożaru wewnątrz budynku, których wcześniej nie kręciło się w Polsce. Trwało to trzy dni i było ogromnym wyzwaniem. Oczywiście postanowiłem, że idę w to na 200%, ale biec przez korytarz, gdzie panuje temperatura 500 stopni i musisz być za danym punktem w dokładnym momencie, żeby ci się nic nie stało - to były naprawdę duże emocje. Nie brakowało także tych pięknych momentów, jak wejście o 5:00 rano na Giewont.

Są dwie produkcje z Twoim udziałem, które darzę ogromnym sentymentem i do których regularnie wracam: „Oficer” i „Vinci”. A w przypadku „Vinci” możemy też mówić o swego rodzaju reunion z Kamilą Baar po wielu latach. To dopiero pierwsze wasze spotkanie na planie od tamtego projektu, czy ta chemia pozostała?

Pozostała! Przez lata mijaliśmy się prywatnie i zawsze mieliśmy coś razem zrobić, ale tak to właśnie najczęściej wygląda z perspektywy aktora. To jest ta przewaga bycia producentem - mogłem wreszcie zadecydować. Nie czekamy na nic, tylko działamy. Kamila jest po prostu idealna do tej roli, a po pierwszych komentarzach widać, że to był dobry wybór. Mam nadzieję, że to nie ostatnie nasze spotkanie, może uda się coś jeszcze razem zrobić, może nawet coś już o tym wiem, ale jeszcze nie powiem.

Zapytam więc o te możliwości stworzone przez platformy, projekty przechodzące z rąk do rąk, szczególnie przy nowej roli producenta - czy istnieje szansa na powrót „Oficera” lub „Vinci”, na przykład pod skrzydłami Netflixa, który bardzo chętnie angażuje się w projekty pozwalające widzom wrócić do ulubionych bohaterów i znajomych twarzy?

Nie wiem, na jakiej zasadzie „Oficer” miałby wrócić 20 lat później, jakim byłbym policjantem. W pierwszej serii odgrywało rolę to, że to był młody pistolet, bardzo ambitny, porywają go emocje, działa na granicy prawa i to było bardzo ciekawe. To był jeden z pierwszych seriali, gdzie wątek kryminalny był pokazany trochę jak serialach amerykańskich i to mi się strasznie podobało. Główny bohater działający pod przykrywką wchodzi w szeregi przestępców, by rozpracować sprawę od środka, to było jak na tamte czasy bardzo świeże i intrygujące. Rzeczywiście sporo ludzi do tego wraca i często o tym słyszę - nie wiem jednak, jak można by to ugryźć, bo te powroty muszą mieć zawsze jakiś sens, cel.

Natomiast myślę, że powrót „Vinci” miałby duży sens, bo… może w tym kraju jest tylko jeden taki obraz, ale nadal nie został skradziony! Może trzeba jeszcze raz spróbować. Myślę, że widzowie też z chęcią wróciliby do filmu, który nabrał trochę cech naszego własnego „Kevina samego w domu”. Regularnie, nie tylko na święta, „Vinci” jest puszczany w telewizji i zawsze mam gigantyczny odzew. Ludzie piszą do mnie, pytają co u Juliana, co u Szerszenia, gdzie jest Cuma. I jeszcze te sceny z Kamilą, o której wspominaliśmy, ludzie to bardzo lubią: „To powieś sobie DiCaprio na ścianie!”. Julek Machulski ma po prostu taki dar, że teksty z jego filmów wchodziły w obieg i zostawały z widzem na dłużej. Także taką prośbę trzeba przede wszystkim do niego wystosować, a jeżeli Netflix byłby chętny, to ja tym bardziej. Ja jestem otwarty i gotów.

Świat stał się globalną wioską i nasze seriale trafiają na ekrany widzów na całym świecie. Czy realizując „Forsta” pojawiała się taka myśl, że robimy już produkcję międzynarodową, że to nie jest jak te 10 czy 15 lat temu, nie produkujemy czegoś skierowanego tylko do widzów tutaj nad Wisłą. Ale są oczekiwania, jest poprzeczka na innym poziomie musimy podejść do niektórych spraw w inny sposób, żeby dostosować serial do takiego widza, który gdzieś w innym zakątku świata będzie to oglądał.

Na pewno mamy już świadomość, że to co robimy, idzie na cały świat i nie działa to na nas deprymująco, tylko wręcz motywująco. To coś, do czego dążyliśmy wiele lat i myślę, że wszystkie jakieś takie polskie kompleksy wiązały się z tym, że właśnie ograniczamy się do naszego polskiego poletka i większość produkcji nie wychodzi poza granice naszego kraju. Ja to odbieram jako wielkie wielką radość, że to się zmieniło i że dzięki Netflixowi jesteśmy premierą we wszystkich kinach domowych na świecie jednocześnie! I oczywiście, że mając tego świadomość, oglądając produkcje z całego świata, które z kolei trafiają do nas, wiedzieliśmy, że musimy być równie atrakcyjni. I tu są dwa aspekty. Jeden - techniczny i tutaj absolutnie oparłem się na Piotrku Uznańskim i Danielu Jaroszku, bo wiedziałem, że oni od strony artystycznej wizualnej zrobią z tego cacko. A drugi aspekt to lokalność, czego przykładem jest ogromny sukces „1670” - coś, czego ludzie w ogóle nie znają i czego są ciekawi, nasz polski koloryt. Wszelkie takie próby udawania w Polsce Ameryki właśnie zazwyczaj kończyły się fiaskiem, bo tam jest Ameryka i oni to najlepiej robią. Po co udawać? U nas Forst mieszka w przyczepie. Tatry, muzyka, górale i ten klimat: ostry, trudny, dziwny, tajemniczy, z przepiękną i drapieżną przyrodą. Mamy nadzieję, że to jest to, co właśnie też przyciągnie ludzi na całym świecie, bo myślę, że pod tym względem jesteśmy absolutnie bardzo atrakcyjni.

A jak wyglądało dołączenie do projektu przez Netflix?

Wiele lat chodziliśmy z tym projektem. Jak kupujesz prawa, to przygotowujesz tak zwany mały pakiet - prezentację tego przedsięwzięcia i próbujesz to pitchować różnym stacjom telewizyjnym. 8 lat temu w Polsce nie było tych wszystkich platform streamingowych, u nas wszystko jeszcze troszkę raczkowało. Dlatego w tamtym momencie myślało się głównie o telewizji. Ale z Martą byliśmy przekonani, że nie chcemy z tego robić takiego telewizyjnego serialu o mniejszym budżecie. Być może one dobrze wyglądają, ale realizuje się je z mniejszym rozmachem i trzeba wymyślać zastępstwa. Aby zastąpić, na przykład, scenę gigantycznego pożaru, to zamiast we wnętrzach, paliłoby się w jednym pokoju, w popielniczce. To oczywiście wyolbrzymione porównanie, ale mniej więcej tak to można ująć.

Pukaliśmy do wielu drzwi, ale z drugiej strony byliśmy też wybredni. Przez dwa lata współpracowaliśmy już nawet z jedną z platform nad przygotowaniami, ale nie wierzyliśmy w to. Gdy tylko projekt wrócił w nasze ręce, mieliśmy już zaplanowane spotkanie z ludźmi z Netflixa. Po pierwszych rozmowach na festiwalu w Gdyni, czuliśmy, że oni są tym projektem po prostu szczerze zainteresowani, bez czytania scenariusza, bez prezentacji. Złapaliśmy, jak w dobrym związku, odpowiednią chemię i rozmawialiśmy, rozwijaliśmy projekt. To wszystko trochę trwało, ale tak jak mówiłem, to tyle musi trwać. Jesteśmy bardzo zadowoleni i mamy nadzieję, że Netflix też, a teraz już pozostaje oddać owoc naszej pracy do oceny widzom. Myślę, że będzie dużo dyskusji, zwłaszcza wśród czytelników książek - czy jest tak jak w książce, czego zabrakło, a co się pojawiło.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu