Ależ wczoraj wieczorem zacierałem ręce na myśl o dzisiejszym pokazie Apple: Microsoft zrobił naprawdę dobre show i pokazał ciekawe produkty, stwierdziłem, że Apple pewnie też coś mocnego przygotowało, że to będą dwa dni solidnej walki. I po dzisiejszej premierze nie napiszę, że firma z Cupertino nie ma pomysłów, że się kończy i należny na niej postawić krzyżyk. Ale nie mogę też stwierdzić, że mnie czymś oczarowała. Bo nie wyobrażam sobie didżeja bawiącego się Touch Barem...
We wczorajszym pokazie Microsoftu było więcej emejzingu Apple, tego pozytywnego, robiącego wrażenie, niż w kilku ostatnich premierach firmy z Cupertino. Piszę całkiem serio. Od jakiegoś czasu widać, że nawet publiczność słuchająca na żywo Tima Cooka i spółki nie reaguje tak żywiołowo, jak kiedyś, te brawa są czasem wręcz wymuszane. Skończyły się czasy, gdy Steve Jobs mówił "it's amazing", a masy szalały. Nie chodzi tylko o to, że obecny szef nie ma takiej charyzmy, że nie potrafi porywać tłumów - może po prostu Apple się znudziło. I ludziom i sobie. Nie ma już głodu sukcesu. Bo jaki głód może czuć korporacja, która w jednym kwartale, tym słabszym, zgarnia na czysto 9 mld dolarów?
W tym samym czasie Microsoft poczuł wiatr w żaglach, dostał zastrzyk świeżości. Nie napiszę, że ich pokaz był idealny, że za produkty dałbym się pociąć - pewnie nie zabraknie w nich niedoróbek, na niektóre wady Czytelnicy zwracali uwagę już wczoraj. Ale widać, że firmie się chce i ma na siebie jakiś pomysł. Tymczasem motywem przewodnim pokazu Apple był Touch Bar. To ma być swoiste wunderwaffe. I może będzie - nie jestem jasnowidzem, może ludzie oszaleją na jego punkcie, specjalisci z różnych dziedzin pokochają to rozwiązanie, a konkurencja zaraz postara się je skopiować (co zakończy się pewnie kolejnymi pozwami patentowymi). Może.
Uważam jednak, że to zwyczajny przerost formy nad treścią, rzecz, która nie zasługuje na aż taką uwagę, bajer, który nie może być kręgosłupem odświeżania linii produktów po długim zastoju. Muszę pogadać z grafikiem, człowiekiem zajmującym się didżejką oraz edycją filmów i spytać ich, czy to ma sens, czy wyobrażają sobie codzienną, intensywną pracę w przeróżnych warunkach, z tym dodatkiem. Z ficzerem, który redefiniuje MacBooki, bo tak to chyba należy odbierać.
Sytuacji nie uratował nawet Jony Ive, który w swoim stylu opisał ten sprzęt:
MacBook Pro to dar od obcej cywilizacji, przewyższającej nas technologicznie o miliony lat rozwoju. Składają się na niego ekran wykonany w jeziorze na jednym z księżyców Saturna, klawiatura zaprojektowana przez Anubisa, procesor szybki niczym sokół Millenium, głośniki, których nie zajechałby nawet maraton z piosenkami Michała Wiśniewskiego. Jest cienki niczym nić pajęczyny w sosnowym lesie u podnóża Łysej Góry, lekki, jak pióro albatrosa szybującego nad bezkresnym oceanem i piękny niczym zachód słońca nad Zagłębiem Ruhry we wtorek, 26 lipca 1983 roku. Ale to nie wszytko! Stworzyliśmy także Touch Bar, czyli byt łączący digitus i miraculum...*
Przyznam, że po godzinie zastanawiałem się, czy oglądam właściwe wydarzenie, pytałem siebie i kolegów, kiedy zacznie się prawdziwe show, pokaz, na który zaprosiło nas Apple. Ostatecznie okazało się, że najciekawsze, czyli zmiany w Apple TV, nową aplikację będącą swoistym pierścieniem Saurona, pokazano na dzień dobry (pomijam fakt, że my z tego nie skorzystamy). A gwóźdź programu okazał się gwoździem o tyle, że jest atrakcyjny wizualnie, poprawiono część parametrów i moc, ale nie dokonano poważnych zmian, nie wprowadzono czegoś, co można nazwać rewolucją. Może dlatego pod koniec porównywano ten sprzęt z laptopem sprzed 25 lat.
Piszcie co chcecie, mówicie, że się nie znam i hejtuję Apple, które dało radę. Może macie rację. Ale to Microsoft zrobił na mnie znacznie większe wrażenie swoim pokazem. I może ostatecznie gdzieś się pogubi, nie dostarczy produktu tak dopracowanego, jak firma z Cupertino, ale podsumowuję dwa wydarzenia. Stwierdzam, że korporacje zamieniły się rolami. A jeśli ktoś wczoraj pisał, że jest drogo, niech dzisiaj spojrzy na ceny nowego sprzętu Apple. W Redmond mogą być z siebie zadowoleni - chyba sami się tego nie spodziewali...
*Jony Ive tego nie powiedział, ale... za każdym razem mniej więcej tak to brzmi.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu