Dziś na łamach Antyweb o książce Vadima Makarenki pod tytułem „Zawód: Zwycięzca”. Nie jest to tekst sponsorowany (Agory nie stać na AW :) ). Po pr...
W jaki sposób rosyjska wyszukiwarka opiera się dominacji Google’a? Vadim pyta Zwycięzców
Dziś na łamach Antyweb o książce Vadima Makarenki pod tytułem „Zawód: Zwycięzca”.
Nie jest to tekst sponsorowany (Agory nie stać na AW :) ). Po prostu Vadim to dziennikarz którego bardzo szanuję za to jak wykonuję swoją pracę, jego książka to między innymi zbiór świetnych wywiadów z ludźmi biznesu (również tego związanego z technologiami). Dlatego uważam, że warto o tej książce napisać, warto ją kupić i przeczytać.
Dla zachęty mam dla was fragment wywiadu z szefem Yandeksu Arkadijem Wołożem, Vadimy chyba jako jedyny Polski dziennikarz miał okazje porozmawiać z nim o biznesie i o tym jak udało im się zbudować firmę która nie tylko broni się przed Google ale też skutecznie zablokował ekspansje amerykańskiego giganta w Rosji.
Vadim Makarenko: - Kto wymyślił słowo „runet”?
Arkadij Wołoż, prezes Yandex: – Nie mam pojęcia. Na pewno powstało w połowie lat 90. i oznaczało strefę adresów kończących się na .ru. Dziś oznacza raczej cały rosyjskojęzyczny internet. To uzasadnione określenie, bo nie każdy kraj ma własne serwisy infrastrukturalne. Stany mają swoje duże portale, wyszukiwarki i serwisy społecznościowe. Dominują one nie tylko w USA, ale także w Europie. Ale są też takie kraje jak Rosja, Chiny, Japonia, Korea Południowa czy Czechy. Tam największe portale, wyszukiwarki i systemy pocztowe to nie Google, Yahoo! ani Microsoft, lecz lokalne, narodowe serwisy.
Jak pan sądzi, z czego to się bierze?
– Z dwóch rzeczy: musi być masa krytyczna nosicieli danego
języka, którzy wytwarzają w nim dużo informacji. Chodzi o to, żeby było jej tak dużo, że nie musi pan co chwila wykraczać poza własny język. To kryterium spełniają przede wszystkim kraje duże. Np. Francuzi czy Niemcy rzadko muszą sięgać po informacje, które nie powstały w ich języku, chyba że planują podróż.
I drugi warunek – kraj musi mieć własne wypromowane tech- nologie. I tego Francja i Niemcy już nie mają, podczas gdy Rosja, Chiny, Japonia nie tylko dorobiły się własnych rozwiązań, ale też zdążyły je wypromować. A Korea Południowa w ogóle jest uni- kalnym rynkiem, bo tam zasięg szybkiego internetu od lat jest na najwyższym poziomie na świecie.
A może ważna jest jednak mentalność? Poziom odrębności kulturowej, izolacji?
- Nie sądzę. W Rosji nie więcej niż 10 proc. ludności zna języki obce. Nie dlatego, że ludzie są dzicy, oni po prostu nie potrzebują informacji w innym języku niż rosyjski. Mają szeroką ofertę, i to nie tylko w internecie, podobnie jak Amerykanie czy Anglicy, którzy również w swojej masie nie błyszczą znajomością języków obcych. A do tego mamy doświadczone i silne firmy lokalne, które od lat oferują sprawdzone technologie. Przecież algorytm wyszukiwania Yandeksu jest starszy niż Google’a. Jako technologia zaczynaliśmy na przełomie lat 80. i 90., a jako witryna w sieci jesteśmy obecni od 1997 r. Google w tym czasie raczkował.
A może chodzi o alfabet? Chiny, Japonia, Korea, Rosja nie posługują się łacińskim alfabetem, dlatego ich internet skutecznie opiera się globalizacji.
- To ważne, ale nie wystarczające wyjaśnienie. Zresztą rosyjski internet jest tak samo częścią globalnej sieci jak polski. Korzysta pan z Facebooka, ale cały ten Facebook jest w języku polskim, podobnie jak rosyjski Facebook – w języku rosyjskim.
Ale w Rosji dużo popularniejsze od Facebooka są inne serwisy. Oznacza to, że szukając znajomych stąd, muszę opuścić Facebooka, gdzie z łatwością znajduję prawie wszystkich swoich znajomych z innych krajów. Jak długo będzie trwał ten stan rzeczy?
– Nie wiem. Oby jak najdłużej!
A może internet w Rosji jest „swój”, bo państwo utrudnia inwestycje zagranicznym graczom, traktując ten obszar jako strategiczny?
Państwo dopiero pięć lat temu zwróciło uwagę na internet. Teraz uważa go za obszar szczególnej wagi, ale tylko w pewnej części. Internet jest w połowie technologią, a w połowie medium. Otóż urzędników interesuje przede wszystkim ta druga połowa.
Kilka lat temu Google miał kupić dużą rosyjską sieć reklamy internetowej, ale urząd antymonopolowy zablokował transakcję...
– Szkoda, że do przejęcia nie doszło. Zwiększona konkurencja zmusiłaby nas do doskonalenia naszego biznesu reklamowego. Potrzebujemy silnych rywali, ale nikt nas nie pytał, jak ma być. To nie jest nasz temat.
Zanim weszliście na nowojorską giełdę, państwowy Sbierbank objął tzw. złotą akcję w Yandeksie. Kto to wymyślił?
– To była nasza inicjatywa. Yandex wyrósł na dużą firmę i ma wpływ na coraz większą grupę odbiorców. Odwiedza nas ponad 20 mln użytkowników miesięcznie i wciąż rośniemy, to pozwala porównywać nas do dużych mediów, jak np. telewizja. Rynek mediów w wielu krajach jest regulowany pod kątem włas- ności, w Rosji również. Jednak spółki internetowe nie są, co nie oznacza, że nie budzą zainteresowania ze strony państwa. Dlatego – jako zarząd i rada nadzorcza spółki – potrzebowaliśmy przejrzystego mechanizmu, który ureguluje nasze stosunki z państwem.
Nie obawiał się pan, że taka obecność państwa w Yandeksie utrudni wam pozyskanie inwestorów?
– Nie. To miało być przesłanie dla tych, którzy przed naszym wejściem na giełdę chcieliby przejąć naszą firmę i połączyć ją z gigantem w rodzaju Microsoftu. Tego nie chcieliśmy przede wszystkim my sami, a nie tylko nasz państwowy udziałowiec.
Ale ściągacie z Google’a. Yandex ma masę serwisów, które wprowadził Google – mapy cyfrowe, wyszukiwarkę wiadomości...
– Wyszukiwarkę wiadomości mieliśmy przed nim, to on ściąga. Zresztą co w tym takiego? Kopiowanie polega na wprowadzeniu tej samej usługi, ale lepszej jakości. Wszyscy tak robią. Mamy z nimi bardzo dobre stosunki i szanujemy się nawzajem. Kiedyś słyszałem, że Google uważa nas za niemal jedynego konkurenta na świecie w technologii wyszukiwania. Bardzo mi to imponuje.
Nie próbował sięgać po wasze talenty?
Oj, tak. On walczy z nami o ludzi tu, w Moskwie, a my próbujemy nawiązać z nim walkę na jego terenie – w Palo Alto. Mamy tam biuro i zatrudniamy tuzin programistów. Kilku spośród nich pracowało kiedyś w Google’u, ale jakiś czas temu Google przejął jednego z naszych pracowników w Kalifornii. Walka o ludzi jest zażarta.
Po co wam biuro w Dolinie Krzemowej? Pracownicy w USA są drożsi niż w Rosji.
– Tzw. klepacze kodów faktycznie są tańsi w Indiach czy w Rosji niż w USA. Ale specjaliści z najwyższej ligi, którzy wymyślają całą architekturę systemów, wszędzie kosztują tyle samo i jesteśmy gotowi ganiać za nimi po całym świecie. To oni generują pomysły, do których potem powstają konkretne programy. Najpierw „obiegliśmy” Rosję i wykorzystaliśmy cały wielostopniowy system selekcji – najlepsze wyspecjalizowane szkoły, olimpiady matematyczne, uczelnie. Mamy swoje biura nie tylko w Moskwie i Petersburgu, ale też w Jekaterynburgu oraz Symferopolu. Poza tym wiele innowacji w informatyce powstaje obecnie w Niżnym Nowgorodzie, Nowosybirsku oraz Tomsku.
W Palo Alto mamy umysły, których tu nie udało nam się znaleźć. To są ludzie z całego świata – rdzenni Amerykanie oraz Amerykanie pochodzenia indyjskiego, japońskiego, chińskiego czy rosyjskiego. To jak z ropą – trzeba kopać tam, gdzie są złoża. Dolina Krzemowa jest jednym z największych złóż takiej kadry na świecie.
FRAGMENT KSIĄŻKI „ZAWÓD ZWYCIĘZCA”.
Na koniec, jeśli lubicie tego typu biznesowe wywiady to zachęcam to kupienia książki Vadima. Jest dostępna zarówno w formie elektronicznej jak również w papierowej.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu