Tablety

Tablet w szkole niczym opium dla mas, czyli jak wykreować nieistniejącą potrzebę

Tomasz Popielarczyk
Tablet w szkole niczym opium dla mas, czyli jak wykreować nieistniejącą potrzebę
Reklama

"Internety, tablety, po co kajety?!" - takim hasłem promuje swoją szkolną promocję jeden z operatorów komórkowych. Zresztą nie tylko on, bo tablety dl...

"Internety, tablety, po co kajety?!" - takim hasłem promuje swoją szkolną promocję jeden z operatorów komórkowych. Zresztą nie tylko on, bo tablety dla uczniów przewijają się od kilku tygodni w wielu innych spotach reklamowych. Dyskonty wciskają modele za kilkaset złotych zamiast piórników i cyrkli, a w gazetkach z promocjami z hipermarketów znajdziemy kilka razy więcej stron poświęconych elektronice niż zazwyczaj. Nagonka ta nie ma jednak żadnego przełożenia na praktykę.

Reklama

Należę do pokolenia, które swoje pierwsze kroki w szkole podstawowej stawiało w latach '90. Kolejni ministrowie edukacji eksperymentowali na mnie, wprowadzając nowy system nauczania (bazujący na gimnazjach), zmieniając maturę (na idiotycznie prostą i zabijającą kreatywność). Jednak znaczna część mojej edukacji była analogowa. Dopiero końcówka liceum i studia przyniosły cyfryzację (a właściwie jej namiastkę). Dziś jest inaczej. Od 2008 roku w sejmowych kuluarach krążą plany wprowadzenia bezpłatnych komputerów dla uczniów. I choć w gruncie rzeczy okazują się kiełbasą wyborczą, która ma jedynie wywoływać pozytywne emocje wśród rodziców udręczonych rosnącymi kosztami podręczników, to nie można zaprzeczyć, że urządzenia elektroniczne stały się jednym z istotnych filarów edukacji w szkołach.

Wykorzystują to sprzedawcy, operatorzy komórkowi i producenci, dla których początek roku szkolnego jest okresem dorocznych żniw, w trakcie których podkreśla się edukacyjną rolę komputerów, tabletów i innych sprzętów. Co do tych pierwszych trudno mieć jakiekolwiek w wątpliwości. Co jednak robią tutaj tablety?

Oczywiście z rękawa można wyciągnąć setki przykładów, wśród których na czoło wysuną się zapewne e-booki, bezpośredni dostęp do wartościowych treści w internecie, aplikacje edukacyjne itd. Sęk w tym, że w szkole aktualnie nie znajduje to odzwierciedlenia w praktyce.


Okazuje się, że zaledwie 37 proc. nauczycieli pozwala uczniom na korzystanie z urządzeń mobilnych podczas lekcji (jako ciekawostkę dodam, że w moim liceum był zakaz korzystania z telefonów zarówno podczas lekcji jak i w trakcie przerw i nie, nie była to żadna katolicka szkoła ani więzienie o zaostrzonym rygorze). Jeszcze gorzej wygląda dostęp do internetu. Choć teoretycznie ma go 81 proc. polskich szkół (średnia unijna to 95 proc.), to jedynie w 31 proc. przypadków jest on ogólnodostępny. Na ogół znajdziemy go wyłącznie w pracowniach informatycznych lub na komputerach dyrekcji, sekretariatu oraz nauczycieli.


Na tym tle dość korzystnie wypada wykorzystanie poszczególnych urządzeń, bo aż 79 proc. badanych nauczycieli przyznało, że wykorzystuje komputery stacjonarne w procesie edukacji, a w przypadku 44 proc. są to również (lub) laptopy. Ile mają tablety? Okrągły 1 proc. Większą popularnością od nich cieszą się nawet czytniki ebooków. Oczywiście otwartą kwestią pozostaje to, czy tablety nie są wykorzystywane, bo uczniowie ich nie posiadają, czy może nie ma dla nich praktycznego zastosowania.

Reklama


Projekt e-podręczników jest w powijakach, więc trudno spodziewać się, że na przestrzeni najbliższych kilku lat zamiast ważącego kilka(naście) kilogramów plecaka maluchy do pierwszej klasy pomaszerują z półkilogramowymi tabliczkami. Nie jest to na rękę producentom zawartości tychże plecaków. Filip Wisnander, założyciel serwisu Teleguru.pl, komentuje wyniki badania następująco:

Reklama

Jeszcze długo nie doczekamy się sytuacji, w której każdy z uczniów polskiej szkoły w swoim plecaku będzie nosił, oprócz tradycyjnych przyborów i podręczników, przenośny komputer lub tablet. Historia wskazuje, że w kwestii powszechnego wyposażenia szkół w sprzęt informatyczny nie można liczyć na rządzących. Pozostaje nadzieja w inicjatywach lokalnych, bo przykłady wskazują na to, że mogą one znacznie sprawniej rozwiązać problem. Trudno jednak liczyć na to, że każdy samorząd przeprowadzi udany projekt informatyzacji szkół na swoim terenie.


Sytuacja wydaje się dość groteskowa, bo kiedy z jednej strony mamy problemy z zapewnieniem uczniom odpowiedniego dostępu do zwykłych komputerów czy nawet internetu. Z drugiej wciska się nam tablety, które są niejako kolejnym etapem tej szkolnej rewolucji. Etapem, na który polska szkoła wydaje się nie być jeszcze gotowa. W rezultacie kreowana jest tak naprawdę jedynie moda, bo choć tablet może znaleźć zastosowanie edukacyjne w domu, to w szkole, gdzie do korzystania z komputerów przyznaje się zaledwie 60,6 proc. uczniów jego potencjał jest zwyczajnie marnowany.

fot. teleguru.pl

Reklama

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama