Felietony

Podsumowanie AD 2014 #1: postać i antypostać roku

Maciej Sikorski

Fan nowych technologii, ale nie gadżeciarz. Zainte...

12

Do końca roku zostało kilka dni, czas podsumować ostatnie cztery kwartały. Ciekawe zestawienie moglibyśmy przygotować dla każdego miesiąca, bo w tym biznesie dzieje się naprawdę dużo, ale nie od dzisiaj wiadomo, że co za dużo... Dlatego dokonaliśmy selekcji. Co zasłużyło na wyróżnienie i antywyróżni...

Do końca roku zostało kilka dni, czas podsumować ostatnie cztery kwartały. Ciekawe zestawienie moglibyśmy przygotować dla każdego miesiąca, bo w tym biznesie dzieje się naprawdę dużo, ale nie od dzisiaj wiadomo, że co za dużo... Dlatego dokonaliśmy selekcji. Co zasłużyło na wyróżnienie i antywyróżnienie roku? Mamy kilka kategorii, a zaczniemy od postaci i antypostaci AD 2014.

Postać roku: Satya Nadella

Należę do grona ludzi (stanowiącego prawdopodobnie mniejszość), którzy doceniają wkład Steve'a Ballmera w rozwój Microsoftu. Daleki byłem i jestem od nazywania go największym przekleństwem korporacji z Redmond. Trudno uznać go za drugiego Gatesa, ale na początku obecnego wieku MS chyba nie potrzebował drugiego Gatesa. Pojawił się sprawny menedżer, który uczynił z firmy maszynkę do zarabiania pieniędzy. Popełnił błędy? Tak, lecz trudno wskazać na postać nieomylną. Brawa należą się Ballmerowi także za to, że odpuścił, gdy przyszła na to pora. Prawdopodobnie nie zostałby odsunięty siłą ze stanowiska - mógłby nadal piastować stanowisko CEO, ale zwolnił fotel. Słuszna decyzja i kilku innych bonzów z branży IT powinno wziąć z niego przykład.

Wiadomość o opuszczeniu przez Ballmera gabinetu CEO lotem błyskawicy obiegła branżę ponad rok temu, ale nie wskazano od razu następcy - rozpoczęły się poszukiwania, wyłuskiwanie, ocenianie kandydatów. W gronie faworytów szybko pojawił się Satya Nadella. Nie będę ukrywał, że dla mnie ta postać stanowiła prawdziwą zagadkę. Wiedziałem, że Microsoft ma takiego top menedżera, ale nie poświęcałem mu zbyt wiele uwagi. Na początku bieżącego roku okazało się, że to właśnie on obejmie stery w Redmond. I pojawiło się pytanie: kto to w ogóle jest? Świat poznał smukłego mężczyznę o ciemniejszej karnacji, z mieszanką łysiny i siwizny na głowie, w ciemnych okularach spoczywających na nosie. Spokojny, ale robiący wrażenie. Nie brakowało głosów, że to drugi Steve Jobs. Zaczęto się jednak zastanawiać, czy podobieństwo skończy się na wyglądzie, czy też nowy szef będzie liderem na miarę legendarnego współzałożyciela Apple?

Po kilku kwartałach można napisać, że zmiana szefa wyszła Microsoftowi na dobre i zdecydowanie da się poczuć powiew świeżości. Przebudowę MS zapoczątkował Ballmer, Nadella to kontynuuje. Firma jest restrukturyzowana, część pracowników oczywiście nie może być zadowolona z tego powodu, ale korporacji powinno to wyjść na dobre. Zmieni się nie tylko budowa kolosa i stan zatrudnienia - po nowym CEO widać, że nie zamierza tkwić w poprzedniej epoce, w której MS był firmą zamkniętą. Zmienia się podejście i model biznesowy. Gigant ma silny oddział korporacyjny przynoszący wielkie zyski, wiec może eksperymentować na rynku konsumenckim i te eksperymenty stają się faktem - producent otwiera się na inne platformy, znosi opłaty licencyjne, uczy się przekonywać do swoich produktów. Kija zamieniają na marchewkę. A w tle Nadella, który motywuje ludzi do zmian. Nie robi wokół siebie dużo szumu, ale jego obecność da się wyczuć. Pompuje życie w Microsoft i to powinno przynieść pozytywne efekty.

Wyróżnienie nie jest przyznawane na poczet przyszłych zasług, to nie pokojowy Nobel. Nadella stał się twarzą nowego Microsoftu i po wykresach giełdowych widać, że ta twarz po prostu się podoba.

Antypostać roku: Pranksterzy

Ten fragment pewnie oburzy niektórych Czytelników, ale działalność pranksterów uważam za szkodliwą. Nie chciałbym generalizować i nie odnosi się to do każdego w równym stopniu. Po sukcesie Wardęgi postanowiłem jednak zapoznać się z twórczością pranksterów i niejednokrotnie byłem zaskoczony. Niewiele w tym zabawnej rozrywki, sporo kontrowersji. To się oczywisćie sprzedaje, wiec jest popularność, pieniądze i pewnie klucze do świata celebrytów. W tej beczce miodu dostrzegam jednak cały słoik dziegciu. Łamane będą kolejne granice, bo ludzie będą się domagać więcej. Trudno przy tym stwierdzić, czy w końcu pojawi się próg nie do przeskoczenia. Ktoś stwierdzi: jest popyt, jest i podaż. Racja, nie zamierzam wybielać widzów, ale tych palcem nie wskażę, a pranksterów jako grupę mogę.

Obawiam się, że niedługo będziemy świadkami jakiejś tragedii spowodowanej przez "internetowych komików". Jeśli sami czegoś nie zmajstrują, to pośrednio doprowadzą do niebezpiecznej sytuacji, w której ludziom np. włączy się znieczulica: a może ten facet wcale nie tonie i to jakiś żart? Potem będą mnie w Internecie pokazywać. Pewnie nie ma sensu wzywać policji, gdy jeden młodzieniaszek macha nożem przed drugim, bo chłopaki kręcą jakiś filmik do neta. Zacznie przybywać naśladowców i "pranksterów aspirujących", którzy zechcą szybo przebić się do głównego nurtu, wejść na szczyt. Na ile znam nasz gatunek, nic dobrego z tego nie wyjdzie.

Niejako przy okazji chciałbym pogratulować sukcesu naszemu najbardziej znanemu pranksterowi - SA Wardęga wpadł na pomysł, który przyniósł mu sławę i spore pieniądze, zagraniczną konkurencję musiała pewnie zżerać zazdrość. Jednocześnie dziwię się ludziom, którzy wymieniają ten wyczyn w gronie wydarzeń roku. Naprawdę. To internetowy filmik, być może opus magnum w karierze prankstera, o którym świat zapomni za dwa kwartały. Wtedy na topie będzie stepujący kot. A kwartał później szpak grający dziobem na perkusji. Jeśli i te wydarzenia zostaną uznane za ważne, to stwierdzę, że walizki z guzikami odpalającymi rakiety w głowicami nuklearnymi powinny pójść w ruch.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu