Targi CES 2015 za nami, czas na podsumowani imprezy, postanowiłem rozbić to na kilka tekstów, ponieważ każdy temat zasługuje na uwagę osobno. Zacznę o...
O rozmachu mediów na CES
Fan nowych technologii, ale nie gadżeciarz. Zainte...
Targi CES 2015 za nami, czas na podsumowani imprezy, postanowiłem rozbić to na kilka tekstów, ponieważ każdy temat zasługuje na uwagę osobno. Zacznę od profesjonalizacji oraz rozmachu mediów internetowych. Na imprezę do Las Vegas nie przyjechało po dwóch przedstawicieli największych serwisów technologicznych - ściągnęły tam całe redakcje, zorganizowały sporych rozmiarów press roomy i potrafiły skupić na sobie uwagę.
Jako osoba wyposażona w przepustkę prasową, mogłem do woli przyglądać się środowisku dziennikarskiemu, które pezyjechało do Las Vegas. Było zróżnicowane pod względem wieku, doświadczenia zawodowego czy znajomości branży nowych technologii (o rasie, płci i pochodzeniu nawet nie wspomnę). W tej grupie można znaleźć zarówno starych wyjadaczy, którzy nadal świetnie odnajdują się w temacie, jak i ludzi, którzy o IT mają jako takie pojęcie, ale trudno uznać ich za znawców zagadnienia. Trafili tam, bo tak chciał los. Byli przedstawiciele "starych mediów", redaktorzy z portali internetowych, blogerzy, vlogerzy. Jedni skupiali się wyłącznie na pisaniu, inni na robieniu zdjęć czy filmów, niektórzy to ludzie wielu zdolności: napiszą, nakręcą, sfotografują, przeprowadzą wywiad, zmontują... Sami tworzą wieloosobową ekipę. W jakimś stopniu pewnie to lubią i uznają za wyzwanie, ale najczęściej działają sami, bo tak jest po prostu taniej.
Udział jednej osoby, zwłaszcza spoza USA, w targach w Las Vegas to spory wydatek. Mowa o tysiącach dolarów, które z klików raczej się nie zwrócą. Dlatego część przedstawicieli mediów próbuje ogarnąć wszystko w pojedynkę, zminimalizować w ten sposób wydatki i liczą na to, że powstanie coś fajnego, że wyjazd pozwoli im zabłysnąć. Albo w ich własnym projekcie albo w oczach pracodawcy. Opozycję stanowią dla nich potentaci pokroju Cnet czy The Verge (a na nich sprawa się nie kończy). Redakcje tych serwisów są liczne, jeden materiał przygotowuje kilka osób, pewnie każda jest specjalistą w swojej dziedzinie. W tym przypadku nie ma już raczej mowy o chałupniczej pracy: jest profesjonalny sprzęt, duże budżety i ściśle określony plan.
Już pierwszego dnia miałem przedsmak tego, jak pracują ludzie z dużych serwisów. Jedna osoba przeprowadza wywiad, druga odpowiada za dźwięk, trzecia filmuje to sprzętem, który nie wygląda na tani, czwarta dogląda ich rzeczy. Wiedzą czego/kogo szukają, wiedzą, ile czasu zajmie rozmowa. Kończą i idą dalej, ich miejsce zajmuje kolejna ekipa. Albo jakiś chałupnik ze smartfonem na kijku czy statywie. Ewentualnie stacja telewizyjna - widziałem ekipę RTL. Było ich dwoje. Stare media przegrywały pod względem rozmachu z tymi nowymi. Nie było to jednak widoczne tylko na przykładzie liczby osób robiących materiały w konkretnej sali/hali.
Cnet czy The Verge miały swoje press roomy, całkowicie niezależne od tych, jakie organizator przygotował dla mediów. Zajmowali niemałą powierzchnię, dysponowali profesjonalnym sprzętem, odwiedzały ich gwiazdy i mnóstwo zwiedzających, którzy chcieli zobaczyć ten rozmach. Publiczność siadała na ławkach/kanapach, by obejrzeć, jak przeprowadza się wywiad, jak z CES nadaje Cnet. Na ścianach grafiki prezentujące skład redakcji, ich też można już uznać za gwiazdy. Widać w tym wszystkim olbrzymie pieniądze, pojawiają się pytania o koszty, sponsorów (mają takowych) i korzyści płynące z tygodniowego nadawania z Vegas. Nie do końca wiadomo, czy ta skala wynika z faktu, że redakcje jej chcą, czy też z tego, że muszą to robić, bo tak postępuje konkurencja, bo tego wymagają Czytelnicy, na to liczy organizator i "zachęca" do rozmachu.
Przy ekipach amerykańskich portali technologicznych wymiękają na wszystkich płaszczyznach podmioty pokroju AntyWeba. Inna skala, inny świat. Dodam jednocześnie, że przy nich wymiękłyby też nasze stacje telewizyjne, gazety czy portale. Nawet te największe. Nikogo nie byłoby stać na zorganizowanie się w ten sposób. Chociażby na tej podstawie można wskazać na różnice w rozmiarze/potędze polskiego, a szerzej europejskiego sektora IT i tego zza Oceanu. Gramy w zupełnie innej lidze.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu