Mobile

Nosił wilk razy kilka, ponieśli i... Xiaomi

Maciej Sikorski
Nosił wilk razy kilka, ponieśli i... Xiaomi
Reklama

Chińczycy narzekający na podróbki. Brzmi zabawnie. W kraju, w którym kopie produktów pojawiają się czasem przed premierą oryginałów, ktoś narzeka na f...

Chińczycy narzekający na podróbki. Brzmi zabawnie. W kraju, w którym kopie produktów pojawiają się czasem przed premierą oryginałów, ktoś narzeka na fałszywki. Ów ktoś nie jest jednak nieznanym szerszej grupie ludzi obserwatorem rynku - to szef dużej firmy, która niejednokrotnie "inspirowała się" ofertą innych, głównie Apple. To Lei Jun, CEO Xiaomi.

Reklama

Wiedziałem, że prędzej czy później do tego dojdzie. I nie był tu potrzebny wróżbita - wystarczyło przypomnieć sobie podobne scenariusze z przeszłości. Dobrym przykładem Samsung: kiedyś wzorowali się na sprzęcie mobilnym Apple, sporo czerpali (nie tylko oni) z osiągnięć korporacji z Cupertino, potem sami stali się potęgą i zaczęli kroczyć własną drogą. Tworzyli swoje rozwiązania, bardzo dobre, autorskie produkty, a mimo to cierpieli z powodu wypominania im, że na szczyt wdrapali się po plecach Apple. Jednocześnie musieli zaakceptować, że inne firmy skorzystają mniej lub bardziej legalnie z ich pomysłów. Podobną ścieżką kroczy Xiaomi.


Nie ulega wątpliwości, że jeszcze kilka lat temu poważnie wzorowali się na Apple. I nie chodzi tylko o produkty - CEO firmy zarzucano nawet, iż odgrywa rolę "chińskiego Steve'a Jobsa". Na tym wypłynęli, z tym byli początkowo kojarzeni. Dzisiaj to już inna firma: wyceniana na kilkadziesiąt miliardów dolarów, notująca świetne wyniki sprzedaży, bijąca rekordy i... krocząca własną drogą. Ich ostatnie smartfony, modele zaprezentowane na początku roku, przez sporą część odbiorców zostały uznane za lepsze od smartfonów Apple. Są wydajne, eleganckie, a przy tym atrakcyjne cenowo. Szybko nie da się jednak zmyć grzeszków z przeszłości - Xiaomi jeszcze niejednokrotnie usłyszy, że jest wielką kopiarką zrzynającą od Apple. To jeden problem.

Drugi jest taki, że... teraz to sprzęt Xiaomi jest kopiowany. CEO firmy przedstawił to na przykładzie Mi Power Bank - w ubiegłym roku sprzedano niecałe 15 mln sztuk tego urządzenia. Gdyby nie sprzedaż podróbek dostępnych na rynku, wynik mógłby być podobno nawet 2-3 razy lepszy. Tego nie uda się sprawdzić, ale nie ulega wątpliwości, że Xiaomi faktycznie mogłoby sprzedać więcej powerbanków, gdyby inne firmy nie proponowały podróbek w lepszej cenie. W tym przypadku nie jest to jednak sprzęt o porównywalnej jakości - Xiaomi i tak sprzedaje tanie urządzenia, jeżeli ktoś schodzi poniżej tych cen, to musi ciąć koszty i odbija się to niekorzystnie na produkcie: gorsza jakość, słabsze podzespoły, marne wykonanie.


To psuje w jakimś stopniu markę firmy, pozbawia ją przychodów i pewnie zysków, faktycznie jest problemem. Ludzie z Xioami mogą teraz na własnej skórze odczuć, jak poirytowani muszą być czasem pracownicy amerykańskich, europejskich, japońskich czy koreańskich korporacji. Doświadczać będzie tego coraz więcej chińskich graczy - ich produktami, usługami czy technologiami zainteresują się (w celu skopiowania lub "nawiązania") nie tylko miejscowi mniejsi gracze, ale też np. producenci z Indii czy innych krajów wschodzących. Ludzie z Xiaomi mogą oczywiście przekonywać, że oni nie kopiowali, może trochę nawiązywali, a teraz są po prostu okradani, lecz na takie tłumaczenia każdy powinien patrzeć z przymrużeniem oka.

Jak pisałem w tytule: nosił wilk razy kilka... Jeśli Xiaomi chce być korporacją o dużym, globalnym zasięgu, to musi się przyzwyczajać do tego, że nie jest to rynek usłany różami.

Reklama

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama