Nokię lumię 520 można z całą pewnością nazwać hitem. Tani, niewielki smartfon o stosunkowo przeciętnych parametrach sprzedał się w rekordowej liczbie ...
Nokię lumię 520 można z całą pewnością nazwać hitem. Tani, niewielki smartfon o stosunkowo przeciętnych parametrach sprzedał się w rekordowej liczbie egzemplarzy i stał powodem do dumy dla producenta. Debiut następcy należącego do tego samego segmentu cenowego był jedynie kwestią czasu. Z Lumią 530 spędziłem 3 tygodnie i muszę przyznać, że już dawno żaden smartfon mnie tak mocno nie zaskoczył.
Z Windowsem Phone w low-endzie jest tak, że po prostu działa. To nie Android, któremu do płynnego funkcjonowania potrzeba czterech dwugigahercowych rdzeni i dwóch gigabajtów RAM-u. Tutaj nawet słuchawka za 400 złotych oferuje bardzo płynne animacje i przejścia interfejsu, a przy tym dobrze radzi sobie z aplikacjami (choć niekoniecznie już grami) i multimediami, nie narażając użytkownika na frustracje. To też stało się fundamentem sukcesu Lumii 520, która w dniu swojej premiery była najtańszą słuchawką z Windowsem na rynku.
Lumia 530 trafia do sprzedaży w realiach znacznie trudniejszych. Microsoft zniósł opłaty licencyjne i dopuścił do głosu B-brandy. Lada moment rynek zaleją smartfony Prestigio, Modecom, Goclever, AllView i innych marek, które dotąd budowały swoją ofertę w oparciu o Androida. Można spekulować, że gorsza jakość wykonania i nikłe wsparcie zostaną wynagrodzone rewelacyjnym stosunkiem parametrów do ceny. Zrobi się tłoczno. Czy Lumia 530 wyjdzie z tego starcia obronną ręką?
Od razu na starcie trzeba zauważyć, że low-endowy rodowód odbił się na wyposażeniu smartfona. Egzemplarz testowy w pudełku zawierał jedynie jednoczęściową ładowarkę. Zabrakło zarówno słuchawek jak i kabelka USB do transmisji danych z komputerem. Teoretycznie każdy ma pewnie i jedno i drugie w domu, ale to nie zwalnia producenta z obowiązku dostarczenia kompletnego zestawu akcesoriów – nawet w najniższym segmencie cenowym.
Wygląd i wykonanie
Konstrukcja Lumii 530 wpisuje się w typową dla tej marki stylistykę. Smartfon jest dostępny w sześciu wersjach kolorystycznych, a więc każdy znajdzie tutaj coś dla siebie – no, może poza miłośnikami czerni, ale ci zawsze byli traktowani przez Nokię raczej po macoszemu (czerń jest dla tych nudziarzy z Androidem!). Przyglądając się modelowi 530 można zauważyć już pierwsze niepokojące sygnały. Otóż zastosowana konstrukcja jest zauważalnie grubsza niż w przypadku poprzedniczki: 11,7 mm do 9,9 mm. Tym samym wzrosła też waga ze 124 do 129 gramów. Nazwanie tego modelu „mydelniczką” wcale nie będzie na wyrost.
Do jakości wykonania na szczęście trudno mieć jakieś większe zastrzeżenia – pod tym względem Lumia 530 kładzie na łopatki większość budżetowych słuchawek z Androidem. Obudowa składa się tak naprawdę z dwóch elementów – kolorowej tylnej klapki, która ma kształt „łódeczki”, w której umieszczamy część właściwą, czyli samo urządzenie. Ma to swoje plusy, bo w razie porysowania obudowy, wystarczy wymienić tylny panel. Na rysy wyświetlacza oczywiście tak łatwego rozwiązania nie ma.
Rozlokowanie poszczególnych elementów na krawędziach smartfona raczej nie będzie stanowiło dla nikogo niespodzianki. Na prawej krawędzi znajdziemy przyciski zasilania i regulacji głośności, na górze złącze 3,5 mm minijack, a na dole port Micro USB.
Na froncie czeka nas jednak zaskoczenie – brak fizycznych przycisków nawigacyjnych, które zastąpiono paskiem przy dolnej krawędzi ekranu. Nie tylko z nich zrezygnowano. Nad 4-calowym ekranem nie uświadczymy również czujnika zbliżeniowego ani światła, co jest dużym krokiem w tył w porównaniu z Lumią 520. Podobnie jak poprzedniczka, testowana 530-tka nie posiada też przedniej kamerki. Podsumowując, na froncie poza ekranem mamy zatem mikrofon, głośnik i logo producenta. Cóż za minimalizm...
Tył to przede wszystkim obiektyw aparatu oraz mały okrągły otwór, pod którym ukryto głośniczek multimedialny – swoją drogą dość nieprzyjemnie charczący przy wysokich poziomach głośności. Zdjęcie klapki nie należy do najłatwiejszych, co wbrew pozorom powinno napawać raczej optymizmem. Pod nią znajdziemy wymienną baterię oraz sloty na karty SIM i MicroSD. Dostęp do tych ostatnich uzyskamy dopiero po wyjęciu akumulatorka, a więc nie ma możliwości wymiany kart przy włączonym urządzeniu.
Wyświetlacz, bateria, łączność
Lumia 530 posiada 4-calowy wyświetlacz TFT LCD o rozdzielczości 854 x 480 px (zagęszczenie pikseli 245 PPI). I tutaj kolejne zaskoczenie, bo choć 520-tka miała rozdzielczość 800 x 480, to dysponowała panelem IPS o nieporównywalnie lepszych kątach widzenia i odwzorowaniu kolorów. Tutaj jest tragicznie. Kolory są blade – jakby wyblakłe, a w dodatku patrząc na nie pod kątem sprawiają wrażenie wypalonych lub odwróconych. Doskonale widać to na czarnym pasku przy dolnej krawędzi ekranu, który z czernią ma niewiele wspólnego, a w dodatku kradnie część przestrzeni roboczej. Tymczasem pod ekranem spokojnie zmieściłyby się dodatkowe przyciski. Komu one przeszkadzały? Niewiele dobrego można powiedzieć również o jasności, która poległa w starciu ze słonecznym dniem. Nie przesadzę chyba pisząc, że ekran jest najsłabszym elementem tego modelu.
Producent zastosował tutaj akumulator o pojemności 1430 mAh, a więc identyczny jak w przypadku Lumii 520. Daje to jeden dzień średnio intensywnego użytkowania lub ok 3,5-4 godzin odtwarzania wideo. Trudno nazwać te wyniki rewelacyjnymi, ale też nie są tragiczne – ot raczej standard w tym segmencie cenowym.
Lumia 530 pozwala na transfer danych w standardzie 3G HSDPA z maksymalną prędkością 21,1 Mb/s (przy wysyłaniu HSUPA – 5,76 Mb/s). Smartfon działa w pasmach 900 MHz i 2100 MHz, co pozwala umieścić w nim również kartę Aero2 – jest to o tyle ważne, gdyż do sprzedaży trafił również model Dual SIM. Pozostałe moduły łączności to raczej standard: WiFi 802.11 b/g/n, Bluetooth 4.0 z A2DP oraz A-GPS ze wsparciem dla satelitów GLONASS. W trakcie testów nie miałem z żadnym z nich jakichkolwiek większych problemów. Jak na tę półkę cenową nawet GPS dawał sobie świetnie radę i w kilka (czasem kilkanaście) sekund łapał sygnał.
System, aplikacje i wydajność
Smartfon pracuje pod kontrolą systemu operacyjnego Windows Phone 8.1 z aktualizacją Lumia Cyan. Nie uświadczymy tutaj żadnych nakładek graficznych ani mniej lub bardziej wymyślnych dodatków, więc trudno mi rozpisywać się na temat tej platformy.
Na pulpicie tradycyjnie znajdziemy kafelki, pod którymi teraz można ustawić świetnie wyglądającą tapetę. Domyślnie ułożone są one w dwie kolumny (mowa o średnim rozmiarze), ale w ustawieniach możemy wymusić trzecią, co oczywiście zmniejszy rozmiar wszystkich elementów pulpitu.
Ostatnie aktualizacje wprowadziły do systemu szereg innych, praktycznych dodatków. Pojawił się m.in. pasek stanu z szybkimi przełącznikami ustawień (w pełni konfigurowalnymi) oraz powiadomieniami, a także nowy pasek regulacji głośności, który pozwala sprawniej zarządzać dźwiękiem dzwonka oraz aplikacji. Nie można pominąć również panelu kalibracji kolorów wyświetlacza, który w tym wypadku okazuje się całkiem przydatny i pozwala choć troszkę ukryć jego słabości. Rozbudowana została ponadto klawiatura, która teraz pozwala na pisanie przeciągnięciami.
Tradycyjnie do dyspozycji mamy szereg unikatowych aplikacji, jak pakiet biurowy Office, chmurę OneDrive, notatnik OneNote, mapy HERE, a także program do streamingu muzyki MixRadio. Zestaw ten zdecydowanie nie ustępuje niczym aplikacjom Google’a w Androidzie, a na pewnych polach nawet je przewyższa.
Wnętrze testowanej Lumii 530 kryje Snapdragona 200 z czterema rdzeniami Cortex-A7 o taktowaniu 1,2 GHz i grafiką Adreno 302. Dla porównania w Lumii 520 znajdował się Snapdragon S4 MSM8227 z dwoma rdzeniami Krait 1 GHz i GPU Adreno 305. Jak widać zatem korzyści z tej zmiany wcale nie są takie oczywiste. System i wiele aplikacji działa płynnie. Nie zaobserwowałem jakichkolwiek większych problemów. Pojawiają się one dopiero przy bardziej rozbudowanych programach, czego właściwie można się było spodziewać.
W obu smartfonach do dyspozycji oddano nam 512 MB pamięci RAM, co z marszu zamyka dostęp do wielu gier i aplikacji z Windows Store. Bardzo niemiłym zaskoczeniem jest zredukowanie pamięci wewnętrznej w nowym modelu do 4 GB (Lumia 520 miała 8 GB). Teoretycznie sytuację ratuje slot na karty MicroSD obsługujący nośniki o maksymalnej pojemności 128 GB, ale ta żałośnie mała ilość przestrzeni praktycznie zmusza nas do dodatkowych wydatków. Pozytywna wiadomością jest możliwość przenoszenia aplikacji na kartę pamięci.
Aparat i kamera
Teoretycznie Lumia 530 ma ten sam aparat co poprzedniczka: matryca 5 Mpix, przysłona f/2.4, brak lampy błyskowej. Sęk w tym, że nowy model został pozbawiony autofocusa (znowu krok w tył w stosunku do poprzednika), a to znacząco ogranicza fotograficzne możliwości urządzenia – szczególnie przy fotografowania obiektów z bardzo bliska.
Zdjęcia mimo wszystko wychodzą niezłe i przy dobrych warunkach oświetleniowych z powodzeniem można się nimi chwalić na Facebooku. Dwa razy zastanowiłby się jednak przed oddaniem ich do wywołania i umieszczeniem w albumie. Szczególnym atutem jest tutaj aplikacja aparatu, która pozwala na kontrolowanie masy parametrów: czułości ISO, balansu bieli, czasu naświetlania, jasności ekspozycji, bracketingu i wielu, wielu innych. To niewątpliwie jeden z największych atutów Lumii, choć nie łudźmy się, że bez autofocusa i diody doświetlającej pozwoli nam na zbyt wiele.
Mało Wam zaskoczeń? Kolejne jest dla mnie bardzo niezrozumiałe. Producent zdecydował się bowiem ograniczyć rozdzielczość wideo nagrywanego tym modelem do 848 x 480 px. Jest to tym bardziej dziwne, gdyż Lumia 520 z powodzeniem mogła zapisywać filmy w jakości 720p. Nagrania, podobnie jak fotografie, wyglądają nieźle, ale wystarczy je odtworzyć na większym ekranie, by ujawniły swoją największą słabość – niską rozdzielczość.
Podsumowanie
Rozczarowanie – tak jednym słowem mogę opisać Lumię 530. Spodziewałem się kolejnego fenomenalnego stosunku ceny do parametrów (i tym samym możliwości). Lumia 520 przez to wielokrotnie była przez Was w komentarzach wskazywana jako doskonała alternatywa dla tanich smartfonów z Androidem. Nie bez powodu stała się też najpopularniejszą słuchawką z Windowsem Phone. Następczyni to z całą pewnością nie grozi.
Trudno jednoznacznie stwierdzić, czy jest spowodowany ten regres. Czyżby 520-tka była za dobra i zagrażała urządzeniom z serii 6XX? Stąd taka decyzja? Trzeba jednak być sprawiedliwym i zauważyć, że model 520 debiutował na rynku w cenie 899 zł, a startowa kwota, którą trzeba przeznaczyć na 530-tkę to 429 złotych (teraz już mniej, bo smartfon debiutował jakiś miesiąc temu). Tak naprawdę doszło do zabawnej sytuacji, w której zarówno nowszy jak i starszy model można kupić w serwisach aukcyjnych za podobne pieniądze. Patrząc na premierowe ceny można też odnieść wrażenie, że oba urządzenia nie mają ze sobą zbyt wiele wspólnego – nie licząc numerka w nazwie.
Jeszcze tak taniej Lumii na rynku chyba nie było. Tak słabej pewnie też nie. Ale to oczywiste, że za niską ceną idą pewne kompromisy. Lumia 530 to smartfon, który ma być przede wszystkim tani i sprzedawać się w abonamentach za złotówkę (głównie na rynkach rozwijających się). To jednak ciągle Lumia, która w przeciwieństwie do Androidów z tej półki cenowej, będzie miała zagwarantowane aktualizacje producenta (przynajmniej przez pewien czas – nie wiadomo, co będzie po debiucie Windowsa 10). To również smartfon, który został solidnie wykonany, wyposażony we względnie niezły chipset i robiący akceptowalne zdjęcia aparat. Jak na 400 złotych nie jest źle, ale trudno też piać z zachwytu.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu