Seriale

Obsesja od Netflix – obsesyjnie czekałem, aż ten serial się skończy...

Patryk Koncewicz
Obsesja od Netflix – obsesyjnie czekałem, aż ten serial się skończy...
3

Obsesja udowadnia, że Netflix nie powinien brać się za adaptację... czegokolwiek.

Nowy miniserial Netfliksa miał być kolejną adaptacją powieści „Skaza”, autorstwa Josephine Hart i czymś w rodzaju erotycznego thrillera. W praktyce wyszedł jednak twór przypominający ekranizację fan fiction napisanego przez nastolatkę na Wattpadzie po seansie Pięćdziesięciu twarzy Greya. Dobrze, że to tylko 4 odcinki, choć i tak ciężko było dotrwać do końca.

Kobieta na spółkę z ojcem

Obsesja to podzielona na cztery epizody opowieść o pożądaniu starszego, dobrze usytuowanego mężczyzny do młodej, tajemniczej kobiety. Wiem, brzmi to jak typowe romansidło klasy B, ale sam zwiastun budził nadzieję na trzymającą w napięciach produkcję. Obejrzałem więc, żebyście wy nie musieli.

Polecamy: Netflix nawiązał współpracę ze słynną marką modową 

William to poważany chirurg z Londynu, który wraz z żoną Ingrid wychowuje dwójkę dzieci na przedmieściach miasta. Z dość sztucznych dialogów jesteśmy w stanie wywnioskować, że małżeństwo nie układa się najlepiej – a przynajmniej w sferze erotycznej. To w jasny sposób wyjaśnia widzom zainteresowanie Williama tajemniczą kobietą, którą poznaje na jednym z biznesowych bankietów. Okazuje się, że młoda Anna jest dziewczyną Jay’a – syna Williama. I choć to wysoce niestosowne, świeżo poznani bohaterowie wymieniają kilka głębokich spojrzeń i gestów, zwiastujących narodziny przyszłej relacji. I tak oto rodzi się tytułowa obsesja.

Miało być erotycznie i tajemniczo – wyszło niezręcznie i banalnie

Niezręcznie zaczyna robić się w momencie, gdy Jay zaprasza Annę na rodzinny obiad. Partnerka Jay’a i jego ojciec przyciągają się jak magnesy, choć w gruncie rzeczy zamienili ze sobą… hmm, kilka zdań? Lecz z drugiej strony to może i lepiej, bo dialogi między bohaterami są po prostu męczące. Z założenia miał być to romantyczny thriller, a to daje scenarzystom okazję do przestawienia naprawdę skrajnych emocji – zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że mamy do czynienia z relacją teścia z przyszłą synową. Tych emocji jednak zabrakło przede wszystkim w grze aktorskiej.

Źródło: Netflix

Twórcy próbują ratować sytuację przydługimi zbliżeniami na twarz i całą gamą scen, w których bohaterowie wpatrują się w okna, stoją bez celu na klatce schodowej lub wykonują w napięciu codzienne czelności, oczekując na ukrywanego przed światem SMS’a. Miało być być suspensowo, a wyszło… nudno.

Obsesja to w zasadzie zbiór losowych i nic nie wnoszących scen, przeplatanych erotycznymi uniesieniami Williama i Anny. Problem w tym, że ciężko uwierzyć w tę relację, bo choć twórcy robią co mogą, by utrzymać między bohaterami atmosferę intrygującej tajemnicy, to przez cztery odcinki właściwie nie dowiedzieliśmy się, co przyciąga ich do siebie tak bardzo. Fabuła jest więc tutaj tylko pretekstem do mniej lub bardziej wyuzdanych scen seksu. Mamy tu niby bohaterkę z mroczną przeszłością, tajemniczy dziennik i rodzinne zawiłości, ale wszystko to, co z pozoru wydaje się ciekawym elementem – wartym rozwinięcia w kolejnych odcinkach – szybko okazuje się wydmuszką, której scenarzyści nie mogli, lub nie chcieli rozwinąć.

Źródło: Netflix

Musiałem mocno powstrzymywać się, by nie przewijać niezliczonej ilości niepotrzebnych scen, choć same odcinki są stosunkowo krótkie i trwają nieco ponad pół godziny. Skoro tak wiele rzeczy jest tutaj nie tak, to może chociaż tytułowa „obsesja” uratuje ten serial? Nope. To jednak kwestia słabego doboru aktora do roli Williama – zarówno w scenach erotycznych jak i podczas „dramatycznego” przeżywania rozłąki z Anną wypada bardzo nienaturalnie. Odgrywający lekarza Richard Armitage oprócz kilku wylanych łez przez cały czas ma minę bardziej komiczną, niż zatroskaną i obsesyjną, a fragmenty zbliżeń między bohaterami prowadzą do zażenowania, a nie do ekscytacji.

Źródło: Netflix

Szkoda, bo Netflix miał okazję stworzyć psychologiczny thriller z nutą tajemniczego erotyka, a wyszedł gniot kategorii B z masą niepotrzebnych scen, słabą grą aktorską i nielogiczną, wciśnięta na siłę fabułą. Być może większa ilość odcinków pozwoliłaby produkcji rozwinąć skrzydła, ale z drugiej strony może to i lepiej, że zatrzymano się ostatecznie na czterech epizodach – zawsze to mniej zmarnowanego czasu.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu