Na Święta Bożego Narodzenia przyjechali do mnie goście niezwykli - z reguły bowiem przyjmuję standardowe urządzenia mobilne, które nastawione są na to...
Na Święta Bożego Narodzenia przyjechali do mnie goście niezwykli - z reguły bowiem przyjmuję standardowe urządzenia mobilne, które nastawione są na to, co obecnie jest najważniejsze - duże ekrany, dobre podzespoły i zadowalającą funkcjonalność. Stąd z bardzo dużym dystansem gościłem u siebie przedstawicieli nieco innej niszy na rynku technologii mobilnych - telefonów "pancernych". Nie do zdarcia, nie do utopienia, nie do rozwalenia. Szanowni Państwo - kolejne telefony od polskiego producenta - myPhone. Tym razem te, z którymi śmiało poszedłbym na apokalipsę zombie.
Było nas dwóch
W każdym z nas inny duch. Pierwszy, mniejszy nieco Hammer to przede wszystkim telefon. I nic więcej. Dzwoni, napisze SMS-a, zrobi zdjęcie (marne, ale zrobi). Zaświeci latarką, obsłuży dwie karty SIM. Na próżno pisać tutaj o jakiejkolwiek specyfikacji technicznej - nie ma potrzeby pisać o procesorze, pamięci RAM i innych wytworach metodologii, która sprawdza się w przypadku dzisiejszych urządzeń mobilnych. To działa. Po prostu.
Żeby nie było, iż Hammer potraktowany przeze mnie został nieco po macoszemu - napiszę Wam, jak wyglądały pierwsze wrażenia, 10 minut po tym, jak z piskiem opon spod mojego domu odjechał kurier. Po rozpakowaniu paczki natknąłem się na bardzo schludne pudełko, w którym znalazłem oczywiście sam telefon, słabe słuchawki (zero zaskoczenia), kluczyk do odkręcania śrub mocujących tylną klapkę, ładowarkę z odczepianym od niej kablem USB < -> microUSB, instrukcję obsługi. Zestaw biedny, ale wystarczający.
A telefon? Świeci 2-calowym ekranem QCIF, który po pierwsze, nie nadaje się do korzystania z Internetu. Po drugie, nie jest dotykowy. Po trzecie, nie do tego został stworzony. Tak, ten ekran to przede wszystkim prosty kanał komunikacyjny dzielący urządzenie oraz człowieka. Jak z tego zadania się wywiązuje? Tak, jak trzeba.
Obudowa została wykonana z odpornego plastiku, wspartego na ramce gumowymi wstawkami oraz zaślepkami. Przód, oprócz ekranu pokrywają w dolnej części klawisze wyboru akcji w menu, nawigacyjne, wielofunkcyjny OK, skrótów do aparatu oraz wiadomości i odbioru oraz zakończenia połączenia. Poniżej znajduje się klawiatura numeryczna. Z przodu także znajdziemy 6 śrubek torx, które scalają całą konstrukcję. Krawędzie obudowy szczególnie bogate nie są - dolną zajmuje mikrofon, górną natomiast latarka. Z prawej strony znajduje się dwukierunkowy przycisk regulacji głośności, a po przeciwległej stronie zaślepka - pod nią natomiast złącze jack 3,5 mm oraz microUSB - do ładowania oraz komunikacji telefonu z komputerem.
Tył telefonu natomiast przedstawia się nader bogato. W górnej jego części znajduje się aparat fotograficzny o ogromnej matrycy 0,3 MP. Nie zrobimy tym dobrego zdjęcia, nie ma co marzyć o autofocusie, ani i świetnym odwzorowaniu barw. On tam... po prostu jest. Po obydwu stronach aparatu zaś znajduje się otwór głośnika urządzenia. Ten sprawuje się po prostu bardzo dobrze. O ile słuchanie przezeń muzyki może okazać się zbyt wielkim wyzwaniem dla melomańskich uszu, tak usłyszenie go z kuchni znajdującej się trzy ściany dalej nie stanowiło dla mnie problemu.
Na samym dole swoje miejsce znalazła rzecz właściwie już niestosowana w obecnych urządzeniach mobilnych - zawieszka na smycz. Pod klapką przykręcaną na dwie śrubki natomiast znajdziemy grubą i ciężką baterię Li-ion o pojemności 1700 mAh, a grzebiąc głębiej - dwa sloty na karty SIM w pełnym formacie oraz slot na kartę microSD - na wypadek, gdyby ktoś chciał koniecznie posłuchać muzyki.
To nie jest kombajn
Nie otworzymy w nim filmu w jakości Full HD. Do słuchania muzyki nadaje się średnio. Zrobione nim zdjęcia przypominają mi czasy, kiedy w kieszeni miałem Sony Ericssona T630i, Nokii 6230i nie dorównywał w żadnym wypadku, a E51 zjada go pod tym względem na śniadanie. Nie połączy się z siecią 3G, nie ma za bardzo jak przeglądać na nim stron w Internecie. Ale to nie są jego żywioły. To jest czołg, a nie kombajn.
Jakość rozmów prowadzonych przez to urządzenie jest jak najbardziej dobra. Rozmówca słyszał mnie bardzo wyraźnie, przy czym ja także nie miałem problemów ze zrozumieniem przekazu w słuchawce. Pisanie SMS-ów na klawiaturze numerycznej to, co prawda nie moja bajka, ale jest to możliwe.
Nawigując po menu głównym nie znajdziemy niczego szczególnego. Producent dał nam do dyspozycji archaiczne narzędzia takie jak spis połączeń, książkę adresową, prosty menedżer plików, terminarz, aplikację zarządzającą wiadomościami, odtwarzacz muzyczny, usługi WAP, aparat oraz ustawienia - równie biedne jak i reszta oprogramowania.
W terminarzu natomiast znajdziemy wszystko, co niezbędne - kalendarz, budzik, zegar światowy, notes, kalkulator oraz... czytnik e-booków. Ciekawy zestaw, nie powiem.
Czas na "nieco mądrzejszego" Hammera
Pancerny smartfon od myPhone jawi się jako przede wszystkim odporny kawałek sprzętu napędzany dwurdzeniowym procesorem opartym o rdzenie A7 (2 x 1,3 GHz) pracującym wespół z 1 GB pamięci RAM. Do tego otrzymujemy 4 GB pamięci na dane (przy czym realnie będzie gdzieś koło dwóch-trzech) i dwa biedne aparaty - 2NP z tyłu i VGA z przodu. W urządzeniu można zainstalować dwie karty SIM (co jest właściwie w standardem w tego typu konstrukcjach), jednak nie ma co liczyć na zainstalowanie w nim tandemu np. Aero2+SIM do rozmów. Brak obsługi UMTS 900 uniemożliwia korzystanie z dostępu do danych mobilnych za pomocą bezpłatnego dostępu do Internetu.
Z przodu zaświeci do nas ekran o archaicznej jak na dzisiejsze realia przekątnej - 3,5 cala. Po przesiadce z dużo większych urządzeń, które posiadam w domu miałem ogromne problemy z przystosowaniem się do standardu "mini". Cóż, takie zboczenie po codziennej pracy z ekranami powyżej 5,5 - cala. Ów ekran wyświetla treści w zawrotnej rozdzielczości 480x320 pikseli, co przekłada się na około 164 punkty na cal. Kąty widzenia także nie są najlepsze - patrzenie na ekran już przy kącie nachylenia 45 stopni powoduje, że kolory drastycznie zmieniają się i właściwie to nie bardzo cokolwiek widać. Ostrość obrazu z powodu niskiego PPI także pozostawia wiele do życzenia. Postrzępione czcionki, a także słabe osiągi w przypadku korzystania ze stron internetowych irytują. Naprawdę.
W urządzeniu występuje ponadto bardzo niestandardowy układ przycisków nawigacyjnych, który występuje w kwartecie. Od lewej - przycisk Home, menu kontekstowego, powrotu i wyszukiwania. Zamiast trzech - cztery. Czy to wygodne? Kwestia przyzwyczajenia.
Skoro przy froncie urządzenia jesteśmy - pod przyciskami jawi się nam logo myPhone, a nad ekranem kamerka VGA oraz głośnik do rozmów.
Ramka natomiast to miejsce, w którym scalono wszystkie elementy obudowy dzięki dziewięciu śrubkom krzyżakowym, które generalnie bardzo łatwo jest odkręcić. Dolna krawędź oprócz nich nie skrywa nic, natomiast górna skrywa zaślepkę, pod którą znajduje się wejście jack 3,5 mm oraz przycisk zasilania/wybudzania ekranu. Lewy bok zajmuje dwukierunkowy przycisk głośności, a prawy ukryty pod kolejną zaślepką port microUSB - do ładowania oraz komunikowania urządzenia z komputerem.
Tył telefonu natomiast zajmuje aparat o matrycy 2MP z lampą LED, miejsce na zamocowanie zawieszki, podobnie jak w Hammerze i identycznie, jak w "nie-smart" poprzedniku, klapka mocowana dwoma śrubkami. Pod nią natomiast znajdziemy baterię Li-ion o pojemności 1800 mAh, sloty na dwie karty SIM i microSD.
W urządzeniu natomiast znajdziemy Androida 4.2 i jakoś nie zapowiada się, by telefon otrzymał aktualizację do wyższej wersji. Producent, podobnie jak i w Lunie - nie przesadził z ilością wprowadzonych do interfejsu zmian, wszystko wygląda schludnie - jak na ten telefon, który treści wyświetla bardzo mizernie.
Ergonomia należy do naprawdę mocnych stron tego urządzenia. Jako, iż jest to naprawdę ciężki kawałek sprzętu, gruby, mały, z gumowymi wstawkami - leży pewnie w dłoni i o ile nie napadliśmy na gorzelnię, nie wymachujemy rękami jak oszalali, nie próbujemy nim rzucić - z rąk nie wypadnie. A jeśli już wypadnie, to skończy się głównie na zadrapaniach - na podłodze.
Absolutna cienizna tego telefonu objawia się niestety w przypadku bardziej rozbudowanych aplikacji oraz gier. Ani na tym nie pogra, ani się dobrze nie pobawi. Dwa biedne rdzenie A7 skutecznie uniemożliwiają rozwinięcie skrzydeł. Ale z drugiej strony, to nie jest telefon przeznaczony do grania, ani do mocno rozbudowanych funkcji przyrodzonych dzisiejszym smartfonom. Pazur tego urządzenia pojawia się dopiero wtedy, gdy dajemy mu się wykazać jako czołg.
Aparat - czy to przedni, czy tylny przede wszystkim rejestruje dwa stany - światło i brak światła. O wyszukanych zdjęciach, dobrych ujęciach, balansie bieli, dobrze ustawionej ostrości możemy pomarzyć.
Głośność dzwonka to ponownie ogromny atut Irona, podobnie jak w poprzedniku. Równie dobra jest jakość rozmów, choć w Ironie doświadczyłem kilkukrotnie słabo łapiącego zasięgu. Nawet w Rzeszowie, gdzie nadajnik praktycznie siedzi na nadajniku miewałem czasem problemy z rozmowami - nie trwało to długo, jednak przez pewien czas słyszałem jedynie bełkot i trzaski. Słabo wypada także moduł Wi-Fi, który potrafi polec w miejscu, gdzie Lumia, Tab Pro i kilka innych urządzeń zgłaszają wystarczającą moc sygnału.
Oba telefony dzielą także poważną zaletę, jaką jest "nieprzegapialny" alarm wibracyjny. O ile w większości telefonów narzekam na to, że idąc ulicą, gdy ten wibruje w spodniach ja tego po prostu nie czuję i co gorsza, czasami nie słyszę dzwonka. W tych telefonach nic nie da się przegapić. Nie dość, że trzęsie się jak osika, to wrzeszczy. Odbiera się także i dla świętego spokoju.
Hammer Iron potrafi wytrzymać nawet 2-3 dni na jednej porcji ładowania. O ile nie obciąża się go benchmarkami, nie gra w gry... a nie. Na nim się nie gra, a benchmarka odpaliłem dosłownie raz. Po tym - kilka godzin rozmów dziennie, kilka SMS-ów, kilka razy Facebook i Hammer poddał się dopiero po 30 godzinach pracy. Bardzo ładny wynik. Słaby w porównaniu do "dumbphone'a" z tej samej serii. Hammer pociągnął 12 dni i dopiero zaczął się poważnie martwić o zapasy energii.
Zdjęcia z Irona
Poniżej cztery ujęcia z tego telefonu, wybaczcie, że zrobiłem sobie zdjęcie. :)
Bam, bam
Właściwie, to większość testów opierała się na metodycznym ciskaniu go o ziemię, graniu nim w piłkę (w fona), wkładaniu go do lodówki, ćwiczeniu na nim "łokietków".
Uznałem, że tych telefonów nikt nie przetestuje lepiej niż dzieci. Na co dzień mające do czynienia z nieco bardziej zaawansowanymi sprzętami chętnie podjęły się zadania zniszczenia tych telefonów. Nie udało się - ale tylko dlatego, że w porę dostrzegłem, iż dzieci wędrują z tymi telefonami do piekarnika. Topienie się nie udało, włożenie do lodówki także. Rzut karny wykonany butem do gry w piłkę nie zdołał naruszyć konstrukcji ani jednego, ani drugiego smartfona. Wiem, że te telefony przeżyły podobno zamrażanie i upadek z 10 piętra - tego nie próbowałem.
Ciąłem z nimi drewno, gdzie jest naprawdę dużo pyłu i trocin. Nie poddały się dzięki pyłoszczelności. Upadek na cement, asfalt, płytki, panele, cokolwiek nie robi na nich większego wrażenia. Spędzając całą noc w lodówce rano wyjdą tylko nieco schłodzone.
Dla kogo takie telefony? Oczywiście dla osób pracujących w trudnych warunkach - na budowie, przy wyrębie lasów - wszędzie, gdzie będą one narażone na działanie kurzu, pyłu, wody, a w dodatku może się okazać, że zostaną uderzone, kopnięte lub upuszczone. Tak, dla dzieci także będą odpowiednie. Hammer w sumie jest nawet lepszym wyborem niż "Fonek", który w mojej ocenie raczej odporny nie jest.
Na co pozwala IP67?
IP to oznaczenie służące do określenia odporności urządzenia elektronicznego podstawowo przed działaniem dwóch czynników - pyłu oraz wody. IP 67 oznacza, iż Hammery to telefony absolutnie pyłoszczelne, a przy okazji są nie do zalania pod warunkiem zanurzenia na taką głębokość, by dolna powierzchnie obudowy znajdowała się 1 m pod powierzchnią wody, górna natomiast nie mniej, niż 15 centymetrów w czasie do 30 minut. Do granic tych parametrów certyfikacja gwarantuje poprawne działanie telefonu, potem to już zabawa z wróżką - zepsuje się, albo nie.
Co prawda nie prowadziłem tak spektakularnych testów, jak inni - nie wykuwałem go z lodu, nie przejeżdżałem samochodem... postawiłem na testy jak najbardziej naturalne. W takich warunkach telefony wytrzymały ze mną prawie miesiąc i dalej działają bez zarzutu. Dodatkowym atutem jest ich cena - Hammera znalazłem za 169 złotych w Internecie, a Irona już za 399 złotych. Jak na pancerne telefony to wręcz śmieszne pieniądze.
Oceniać będę całą serię - pod tym względem nie ma ona sobie równych. Hammery to telefony odporne, może nie wypasione ale książkowo spełniające swoje podstawowe zadania. Nokia 3310 przed nimi się chowa. :)
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu