Czy można odpowiedzieć przed sądem za treści publikowane w Internecie? Wielu osobom wciąż wydaje się, że nie, że mogą w tej przestrzeni robić wszystko i są bezkarni, ale rzeczywistość weryfikuje to podejście. Pójdźmy jednak krok dalej: czy można usłyszeć wyrok za lajkowanie jakichś treści? Niektórzy stwierdzą pewnie, że to idiotyczne pytanie, bo do takich sytuacji nie dochodzi. Czyżby? Doniesienia płynące ze Szwajcarii pokazują, że niebawem możemy dłużej zastanawiać się nad tym, jak zareagować na daną informację w mediach społecznościowych. I czy w ogóle warto to robić.
Skazany za... lajka na Facebooku. Zastanówcie się dwa razy, nim coś klikniecie
Lajk - popularne w ostatnich latach narzędzie wykorzystywane w interakcjach. Był już obiektem drwin, gdy podkreślano np., że to nie waluta i nie da się nim płacić za obiady czy leczenie dzieci, był krytykowany, gdy przez kliknięcie go ludzie reagowali na smutne wieści - m.in. o czyjejś śmierci, ataku terrorystycznym czy klęsce żywiołowej. Dlatego Facebook wprowadził nowe formy odpowiedzi. Teraz sytuacja wokół przycisku "like" zagęszcza się w zwiazku z wydarzeniami w Szwajcarii.
Sąd w tym kraju wydał wyrok, który komentowany jest w wielu krajach i trudno się temu dziwić - mówimy o niecodziennym przypadku, pojawia się przy tym pytanie, czy tą drogą pójdą przedstawiciele wymiaru sprawiedliwości w innych europejskich państwach. A może stanie się to globalnym trendem?
Skazany został mężczyzna (grzywna w zawieszeniu), który parę lat temu brał udział w burzliwej dyskusji na Facebooku. Przewijała się w niech postać Erwina Kesslera, obrońcy praw zwierząt, którego oskarżano w komentarzach o rasizm i antysemityzm. Czy skazany jest autorem tych wpisów? Nie, on je tylko lajkował. Sąd uznał jednak, że lajk oznacza w tym przypadku wyrażenie opinii, podpisanie się pod komentarzem. Osoba lajkująca nie jest w stanie dowieść, że Kessler to antysemita, jednocześnie naciskając ten przycisk rozprzestrzenia oszczerstwa na jego temat.
Dlaczego padło akurat na lajkującego? Erwin Kessler wytoczył armaty prawne przeciw większej grupie ludzi, także przeciw autorom tych wpisów. Opisywany przypadek zwrócił uwagę mediów, ponieważ nie dotyczy obraźliwego tekstu - tu chodzi o lajki. Nie zabraknie głosów, że te są przecież bez znaczenia i nie można kogoś skazać za to, co polubi w serwisie społecznościowym. Ja się okazuje, można.
Jestem ciekaw, czy takich historii będzie przybywać. Albo inaczej: zakładam, że będzie ich przybywać, ale intryguje, ile osób zdecyduje się na kierowanie spraw do sądów, jak będą reagować sędziowie i do czego może to doprowadzić? Z jednej strony pojawią się pewnie sytuacje kuriozalne, ktoś polubi żart wymierzony w jakąś grupę społeczną i zostanie pociągnięty do odpowiedzialności. Z drugiej strony, jeśli ktoś z automatu lajkuje posty, w których jakąś nację "wysyła się do piachu", udostępnia obelżywe treści bez poparcia w faktach, nawołuje do przemocy, to dążenie do utemperowania takiego zachowania nie powinno dziwić.
Ta sprawa może się rozwinąć w różnych, czasem przedziwnych kierunkach. Bo jak zinterpretować np. złość wyrażaną przez użytkownika Facebooka odpowiednim symbolem? Jest zły na doniesienia czy na osobę je udostępniającą? Brzmi absurdalnie? Może, ale nie zdziwię się, jeśli za kilka lat takie sprawy będą rozpatrywane w trochę innych okolicznościach przyrody. Dlatego warto zastanowić się nad tym, co robi się w Sieci. Rada powtarzana do bólu, ale tak chyba trzeba. Jeśli już ktoś nie przejmuje się treścią, językiem przekazu, tym, czy jest on prawdziwy, to może przynajmniej pomyśli o konsekwencjach tego czynu, które mogą dotknąć autora? Chociaż szczerze wątpię, by to podziałało odstraszająco czy edukacyjnie...
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu