Felietony

Każdego dnia rodzi się kilkaset tysięcy dzieci. W tym czasie przyłączamy do Sieci miliony urządzeń

Maciej Sikorski

Fan nowych technologii, ale nie gadżeciarz. Zainte...

Reklama

Internet rzeczy (Internet of Things) to pojęcie, do którego chyba zdążyliśmy się już przyzwyczaić. Wypłynęło na szersze wody kilka lat temu, szybko wz...

Internet rzeczy (Internet of Things) to pojęcie, do którego chyba zdążyliśmy się już przyzwyczaić. Wypłynęło na szersze wody kilka lat temu, szybko wzbudziło spore emocje, ale od tego czasu zdążyło ostygnąć. Coraz więcej osób wie co to oznacza, że to zjawisko postępuje, że rynek IoT wart jest wielkie pieniądze. Podejrzewam jednak, że do wielu ludzi nadal może nie docierać skala zagadnienia, tempo, w jakim zmiany będą postępować. Chociaż czytam o tym od lat, nadal robię wielkie oczy na widok niektórych liczb.

Reklama

Wszystko musi być "connected"

Pisałem wczoraj o świeżym produkcie firmy TAG Heuer - szwajcarski producent zaprezentował smartwatch. Przy czym w nazwie nie pojawia się słowo "smart", zastąpiono je wyrazem "connected". Z jednej strony producent chciał pewnie uciec od porównań ze smartwatchami dostępnymi już na rynku, zaakcentować, że to produkt innego typu, z drugiej strony wpisuje się on w trend, który staje się coraz bardziej widoczny: szybko przybywa urządzeń "podłączonych". To było jedno ze słów/zjawisk mocno akcentowanych podczas targów CES 2015. Pamiętam, że byłem zdziwiony liczbą produktów, które wyróżniały się głównie tym, że były connected.

Firmy postanowiły podłączyć wszystko, co nas otacza: od AGD, przez pojazdy i zabawki po sprzęt sportowy oraz ubrania. Niby nic nadzwyczajnego, mówi się o tym od dawna, ale zapewniam, że trzeba spędzić kilka dni w halach wypełnionych tymi wszystkimi towarami, by pojąć skalę zjawiska. Smartfon noszony w kieszeni, inteligentny zegarek na ręku i kontakt sterowany tabletem to czubek góry lodowej. Elektronika trafi do każdego lub prawie każdego elementu naszej rzeczywistości. Przestrzeń miejska, nasze domy, samochody, ubrania - wszystko będzie connected.

Dużo dzieci, jeszcze więcej urządzeń

Podejmując w przeszłości temat IoT, wspominałem, że w kolejnych dekadach podłączonych urządzeń mogą być dziesiątki miliardów. Robi wrażenie, ale z drugiej strony ciężko to sobie wyobrazić, a do tego mowa o dłuższej perspektywie. Dlatego spójrzmy na bliższy plan. Trafiłem na dane firmy analitycznej Gartner, z których wynika, że w przyszłym roku liczba podłączonych urządzeń wyniesie 6,4 mld. Zbliży się zatem do liczby ludności zamieszkujące nasz glob. Ten stan osiągniemy za niewiele ponad rok. Za dwa lata maszyn podpiętych do Sieci będzie już więcej niż ludzi. Pod koniec dekady różnica stanie się bardzo widoczna, na każdego z nas będą przypadać 2-3 podłączone urządzenia.



Warto też spojrzeć na dzienny przyrost populacji i urządzeń. Tych ostatnich w przyszłym roku będzie przyłączanych 5,5 mln każdego dni. Co z dziećmi? Trafiłem na dane UNICEF sprzed kilku kwartałów i wynika z nich, że dziennie rodzi się ponad 350 tysięcy dzieci. Spora różnica, prawda? Maszyny (te podpięte do Sieci) "gonią" naszą populację, ale przywołane dane pokazują, że w przyszłości na każdego mieszkańca naszej planety będzie przypadać kilkanaście podłączonych urządzeń. I podkreślę, że nie jest to przyszłość, której większość z nas nie doczeka - ona już majaczy na horyzoncie.

Nadal podmiot?

Nie chciałbym zostać źle zrozumianym, nie zamierzam przekonywać, że czeka nas zagłada ze strony maszyn. Ale zastanawiam się czy przy takim "zalewie" podłączonych rzeczy człowiek nadal będzie odgrywał centralną rolę w tej układance? Będziemy podmiotem czy jedynie "nosicielem" dostarczającym dane wielkiej Sieci reprezentowanej przez zaledwie trzy litery: IoT? Kilka dekad temu taki scenariusz przepowiadała część futurologów czy artystów, ale w tych wizjach chyba niewiele osób przewidywało, że sami, ze sporym entuzjazmem będziemy tworzyć wokół siebie ową specyficzną sieć...

Reklama

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama