Gry

Fae Farm - recenzja. Jeżeli lubisz Stardew Valley i Animal Crossing - musisz zagrać!

Kamil Świtalski
Fae Farm - recenzja. Jeżeli lubisz Stardew Valley i Animal Crossing - musisz zagrać!
0

Fae Farm to kolejna gra, która podążając za sukcesami Animal Crossinga i Stardew Valley, chce dać nam trochę okazji do wyciszenia i zanurzenia w innym świecie, gdzie czas płynie wolniej. Trzeba trochę popracować, ale nim zajdzie Słońce, znów będzie okazja, aby sprzedać każdą znalezioną muszlę i złapanego motyla. Innymi słowy, wszystko w porządku… Na pewno?

Tradycyjnie, jak w innych symulatorach farmy, zaczyna się od stworzenia postaci. Podobnie jak w ostatniej odsłonie Animal Crossinga, tutaj również nie ma nacisku na klasyczne określenie płci naszego avatara. Co prawda mniej subtelnie niż w grze Nintendo, gdyż koniec końców, i tak trzeba wybrać swoje zaimki. Niemniej, nie ma wielkich ograniczeń do wyrażania siebie. Nasz bohater znajduje butelkę z listem, a właściwie zaproszeniem, na magiczną wyspę, na której czeka farma to zagospodarowania. Jak się po przybyciu okazuje, tylko my dotarliśmy.

Dotarcie do wyspy poprzedzała pięknie zilustrowana scenka. Trzeba przyznać, że chociaż tematyka jest wtórna, to twórcy naprawdę postarali się, aby wyrazić swój styl w oprawie gry. Scenki są bardzo baśniowe i urocze, a po ich zamknięciu, wyspa, na którą dociera nasza postać, nie zawodzi. Piękne kolory zachęcają do szybkiego przeklikania dialogów z burmistrz witającą nas tuż po przybyciu. Z tym zaczyna się pierwszy quest, dotarcie do naszego nowego domku i farmy.

Twórcy przyjęli strategię marketu umieszczającego piekarnię na samym końcu. Zatem trzeba przejść całą wyspę, aby ukończyć otrzymane zadanie. Co jest świetnym ruchem, bo można swobodnie pozwiedzać i poczuć atmosferę wyspy, a także wyczuć sterowanie.

Świat jest przepiękny, ciepłe, lecz intensywne kolory nadają całemu otoczeniu baśniowej aury, dosłownie wyjętej ze stron jakiegoś tomiszcza z ręcznie napisanymi opowieściami. Aż się chce móc wstąpić na wyspę i zajrzeć do domków mieszkańców. Których jest wiele i podczas drogi można zagadać i poznać. Co niestety nie jest najmocniejszą stroną Fae Farm. Teksty są do bólu sztampowe, a dźwięki, które wydają rezydenci oraz nasza postać są niewyobrażalnie odpychające, a na domiar ma się uczucie, że po pięciu minutach słyszało się już każdy dźwięk, jaki dla nich stworzono. Ich projekt również pozostawia wiele do życzenia, może to kwestia gustu i ten wygląd rodem MySims i innych, darmowych mobilek, może się komuś spodobać. Mnie nie.

To co w drodze do domku może zaskoczyć weteranów symulatorów farmy, to rzecz prosta, lecz nieoczekiwana. Nasza postać może skakać! Wpływa to zaskakująco na odbiór całej gry i sposób w jaki obcujemy ze światem. Wywołuje to mieszane uczucia.

Z jednej strony bardzo to ułatwia i przyspiesza przemieszczanie się z jednego punktu do drugiego. Tym bardziej, że twórcy mocno o to zadbali umieszczając roślinki wybijające na drugi brzeg oraz projektując całą wyspę w taki sposób, że przy dobrze wyczutym skoku, można się piąć po górach, bez najmniejszego problemu. Z drugiej strony, zaburza to bardzo pewien standard tego typu gier. Czyli tempo. Mam wrażenie, że większość fanów, szuka w prowadzeniu baśniowej farmy wyciszenia. Wejścia trochę w taką formę interaktywnej medytacji, gdzie nikt nie pogania, wszyscy są dla siebie mili i z przyjemnością kupią każdy kamień, rzepę albo słoik majonezu.

Wbrew jednak powyższemu, zmiana czekająca już po dotarciu do naszje farmy, jest bardzo mile widziana. Po szybkim zaliczeniu questa i przyjęciu następnej misji (co jest kolejnym, niecodziennym elementem, wprowadzającym niepotrzebny… Stres? Mus?), otrzymujemy narzędzia do użycia na farmie. Wszelka chwała dla twórców, że nie trzeba żonglować między sierpem, kilofem i innymi narzędziami. Wystarczy podejść do kłody i wcisnąć odpowiedni przycisk, nasza postać już sama sobie poradzi z wyborem siekiery. Szkoda tylko, że zabrakło motyki, powiedziałbym, newralgicznego narzędzia każdego symulatora, w końcu, no farmy!

Zamiast tego, zarówno wnętrze domu jak i przestrzeń na polu, jest zarządzana poprzez menu craftowania. Ohydnie, ogromnego menu, które przytłacza na dzień dobry. Naprawdę jest to nienaturalne uczucie, gdy trzeba wykonać kilka czynności, aby zaorać ziemię i posiać nasiona, co przecież jest podstawą gry.

Z tym że, czy podstawą tej gry? Od samego początku towarzyszyło mi uczucie, że twórcy chcą zadowolić graczy każdego rodzaju. W ten sposób gubi się trochę tożsamość gry.

Dodanie elementów akcji to żadna nowość, Rune Factory czy Stardew Valley, też to robią i nikt nie narzeka. Wręcz są to elementy, które bardzo pomagają zabić nudę zimy w oczekiwaniu na przyjście wiosny. Diabeł tkwi w szczegółach. Podczas gdy w wymienionych tytułach są to rzeczy dodatkowe, tutaj spróbowano dorzucić jakby jeszcze jedną grę. Wyspę naszły klęski, za które są odpowiedzialne jednostki, z którymi przyjdzie się zmierzyć, a które okupują teren trzech dungeonów.

Jest to kolejna warstwa zaburzająca magię senności tego gatunku, a także wprowadzająca niepotrzebną konieczność dokonywania wyboru pomiędzy pomaganiem mieszkańcom, uprawianiu farmy, szukaniu receptur i walki z potworami. Na obronę jumbles (bo tak się nazywają potwory), trzeba dodać, że pięknie się wpasowują w klimat, bo są to codzienne narzędzia – np. zegarek – obudzone do życia. Co przywodzi na myśl takie klasyki jak Piękna i Bestia czy Fantazja (Uczeń Czarnoksiężnika).

Chce się lubić tę grę. Widać, że twórcy naprawdę się przyłożyli i zasługują na szereg pochwał. Niestety dla nich, to nie wystarczy. Na polu jest wiele mocnych przeciwników, takich jak Stardew Valley, Animal Crossing, a także innych z potężnymi IP w tle, Disney’s Dreamlight Valley lub Hello Kitty Island Adventure. Wszystkie wespół z Fae Farm robią prawie to samo, uderzają w podobne nuty, ale jak już wspomniałem: diabeł tkwi w szczegółach.

-

Kod recenzencki został udostępniony przez wydawcę.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu