Technologia od zawsze mnie fascynowała i nic się z biegiem lat nie zmienia – pozostaję w ciągłym szoku, spowodowanym tempem i drastycznością zmian, ja...
Dziesięć powszechnych opinii z minionej dekady o technologii, które okazały się być skrajnie nietrafione
Technologia od zawsze mnie fascynowała i nic się z biegiem lat nie zmienia – pozostaję w ciągłym szoku, spowodowanym tempem i drastycznością zmian, jakie wprowadzają w naszym życiu nowoczesne sprzęty i rozwiązania. Wszelkie próby przewidzenia przyszłości, na dłużej niż dziesięć lat, są zadaniem karkołomnym. Nie wierzycie? Pozwólcie, że przypomnę Wam kilka popularnych opinii z ostatniej dekady, które przynajmiej w moim środowisku, były powszechnie przyjęte. Po konfrontacji z rzeczywistością, zostały dosyć brutalnie potraktowane.
Smartfon to głupota, lepiej mieć zwykły telefon + netbook z modemem
Gdzieś w okolicach premiery iPhone’a 3G zdania się podzieliły. Wszyscy widzieli, że zaczynają się pojawiać urządzenia, będące czymś więcej, niż tylko telefonem. Parę osób miało iPhone’y, inni jakieś wynalazki z wczesnym, niedoskonałym Androidem. W moim liceum, te urządzenia były obiektem pożądania, niesamowicie zachłysnęliśmy się możliwością sprawdzania Facebooka czy czytania wiadomości podczas lekcji.
Używając liczby mnogiem, mam na myśli mniejszą część osób zapytanych o zdanie. Wśród większości krążyła opinia, że te urządzenia są za drogie, wymagają opłacania zbyt wysokiego abonamentu (prawdą było), a na dodatek są upośledzone w kwestii oferowanych możliwości. Koronnym argumentem w dyskusjach o smartfonach była cena, ale punktowano też bezsensowność bycia ciągle podłączonym do sieci. Z perspektywy czasu: nie wiedzieliśmy nic, bo nawet entuzjastom nie śniła się powszechność używania dostępu do Internetu przez sieci komórkowe.
iPad się nie przyjmie
Sam byłem w grupie najgłośniej śmiejących się z iPada, kiedy Steve Jobs zaprezentował go po raz pierwszy. Pisać się nie da, duże toto, do kieszeni nie schowasz, nie mówiąc o tym, że drogie urządzenie było kosmicznie drogie. „To już było i się nie przyjęło” krzyczeliśmy. „Przecież funkcjonalność jest zerowa” krzyczeliśmy. Cóż, rzeczywistość zweryfikowała te przewidywania dosyć brutalnie. Sukces iPada zrodził cały rynek tabletów.
Nikt nie będzie chciał grać w FPSy na padzie
Pamiętam kiedy pierwszy raz zagrałem w strzelaninę na konsoli. To było pierwsze Killzone. Jezusie słodki, jaka to była mordęga. Grę przeszedłem, chociaż z bólem. Po co się męczyłem? Chciałem zobaczyć tytuł, który wszyscy chwalili za wyznaczanie nowej jakości graficznej na PlayStation 2. Faktycznie, ładne, stwierdziłem, ale sterowanie gałkami na pewno odrzuci wiele osób. FPSy na konsolach zawsze będą rozrywką dla masochistów.
Wtedy zacząłem fantazjować na temat kolejnej generacji – jak to ludzie masowo kupują myszki i klawiatury, żeby móc godnie bawić się z Killzone 2 i inne strzelaniny. Musicie mi wybaczyć moją krótkowzroczność – byłem wtedy na etapie Counter-Strike’a, wydawało mi się, że nie strzelanie headshotów jest dla mojego taty, a nie prawdziwego gracza.
Ludzie nigdy nie pogodzą się z ograniczeniami, jakie stworzył Steam
„Half-Life 2 tylko dla podłączonych do sieci!” grzmiały nagłówki w 2004 roku. Grzmieli również fani, zarówno na świecie, jak i w Polsce. Pamiętam, że CD-Action wymieniło nawet konieczność aktywacji przez Internet w minusach w recenzji. W tamtych czasach słowa „powszechny” nie dało się użyć w odniesieniu do dostępu do sieci. Nawet wśród osób mających dostęp do Internetu królowało 128kb/s. Kto miał 1mb, albo prędkość zbliżoną, był królem całego osiedla.
Do tego dochodziły oczywiste żale – „co się stanie, jak nie będzie dostępu do sieci?”, „co z ludźmi z prowincji”, „skandal, burdel, serdel. Valve się na tym przejedzie!”. Przejechało się jak cholera.
PSP zrewolucjonizuje oglądanie filmów
Jak dziś mam przed oczyma moment, w którym Sony zapowiedzialo PlayStation Portable. Dzisiaj cześć z Was może już zapomniała, ale jeszcze dziesięć lat temu wyświetlenie na urządzeniu przenośnym obrazu w sensownej jakości (takiej, żeby dało się odróżnić nos od ust), było poza zasięgiem przeciętnego, a nawet zamożnego Kowalskiego. Dla nadania sprawie perspektywy wspomnę tylko, że dwa lata wcześniej na salonach królowała Nokia 3510i, będący obiektm westchnień osób, które jeszcze nie przesiadły się na kolorowe wyświetlacze.
Z perspektywy czasu okazało się, że nikomu nie chce się nosić ze sobą kolekcji dysków (bardzo szybko furorę zrobiły karty pamięci, na które nagrywano gry, zazwyczaj niestety nielegalnie), a samo PlayStation Portable nie miało na tyle bogatej bazy użytkowników, żeby wydawcy chcieli inwestować w wydawanie specjalnych edycji na UMD.
Internet w telefonie jest zbędny, bo i tak nie da się nic zrobić na takim małym ekranie
Jeszcze parę lat temu większość usług sieciowych nie miała swoich aplikacji na iOSa czy Androida, a strony WWW rzadko kiedy miały swoją wersję mobilną. Nic dziwnego, że sceptycyzm był powszechny. Przeglądając sieć nierzadko trzeba było przybliżać, oddalać, a i tak co chwila trafiało się w nie to, co się chciało. Do tego dochodził problem z reklamami nie dopasowanymi do telefonów. Krótko mówiąc, nie było tak różowo jak dzisiaj.
Jak pokazał czas, to świat dostosował się do rynku mobile. Dzisiaj coraz cześciej „pełnowymiarowe” strony internetowe czerpią pełnymi garściami z rozwiązań, stosowanych przy tworzeniu wersji mobilnych. Duże przyciski, kafle, ruchome panele – to przyszło właśnie z dostosowywania się do obsługi dotykowej. Dziś coraz łatwiej jest wręcz użyć tabletu czy telefonu, np. do sprawdzenia trasy przejazdu czy stanu konta w banku. Kto by pomyślał?
Urządzenia wielofunkcyjne zawsze będą upośledzone i ledwie namiastką urządzeń dedykowanych
Kto słuchał muzyki z telefonu, był prostakiem. Do muzyki był iPod, albo chińskie „tampony”. Do robienia zdjęć był aparat, nikt sobie nie wyobrażał nawet, żeby można było zrobić telefonem porządne zdjęcie. Swego czasu nawet biurowe urządzenia wielofunkcyjne uznawano za bzdurę i osobno kupowano drukarkę i skaner, wychodząc z założenia, że „jak coś jest do wszystkiego, to jest do niczego”.
Dzisiaj każdy smartfon ma być odtwarzaczem, aparatem, telefonem, kalendarzem i nawigacją. To taka podstawa. Coraz większą popularność zdobywają też „convertibles”, czyli połączenia laptopów i tabletów. Drogę przecierają sobie, chociaż opornie, phablety - i one jednak zdają się pojawiać coraz częściej w rękach użytkowników. Oczywiście, łączenie funkcji zawsze wiąże się z tym, że producent idzie na pewne ustępstwa. Na większości płaszczyzn udało się jednak osiągnąć poziom, który satysfakcjonuje przeciętnego konsumenta.
4 cale to za dużo dla telefonu
Był taki krótki moment w historii, kiedy iPhone nie był kojarzony z małym ekranem. Po jakimś czasie, kiedy rynek smartfonów się ustabilizował, pozostali producenci zaczęli jednak wyścig na rozmiar. Podczas gdy Apple do niedawna tkwiło w mikroskopijnym 3,5 cala, reszta świata działała intensywnie. Kiedy kupowałem HTC Desire HD, o ogromnym jak na swoje czasy, 4,3 calowym ekranie, nie dało opędzić się od złośliwych komentarzy „speców”. Jak to się mieści w kieszeni, jak to się mieści w dłoni, po co kupowałem telewizor z funkcją dzwonienia, itp.
Minęły dwa lata i 4,3 cala to mniej niż standardowy rozmiar. HTC One, bodajże najmniejszy flagowiec na rynku (nie licząc iPhone’a), ma 4,7 cala. Reszta już dawno przeszła do świata 5-cali. Nagle wszystko w okolicach 4-cali stało się drobnym i poręcznym sprzętem.
Laptopy zawsze będą zbyt drogie, żeby wyprzeć desktopy
W zamierzchłej przeszłości słowa „komputer” i „przenośny” nie występowały w jednym zdaniu. Nawet wiele lat później, laptopy były ciężkie, bateria trzymała krótko, a możliwości były niewielkie. Miniaturyzacja nie postępowała w takim tempie jak teraz, a przynajmniej nie było to takie widocznie. Dziesięć lat temu zakup przenośnego komputera zarezerwowany był niemal wyłącznie dla osób pracujących w podróży.
Dziś to własnie laptop jest pierwszym wyborem. Ceny znacząco spadły, zarobki również wzrosły, a producenci sprzętu poczuli wiatr w żaglach i przepchnęli laptopy do rynku konsumenckiego. Tych ostatnich nie trzeba było wcale długo namawiać. Kiedy tylko jest ich stać, chętnie przenoszą się sprzed biurka na fotele i kanapy. Tymczasem desktopy stały się domeną graczy i zaawansowanych użytkowników.
Linux zacznie niedługo zastępować Windowsa
Wiecznie ta sama bajka, rozsiewana przez miłośników pingwina. Jeszcze rok, może dwa i ludzie się obudzą. Zorientują się, że bez sensu płacą, że zła korporacja robi ich w konia, a każde kolejne Okienka to kolejny krok w stronę przepaści.
Jednakże Microsoft, jak na złość, robi dobre oprogramowanie i chociaż zdarzają mu się wpadki, jak chociażby nieszczęsny Windows Vista, to od lat dostarczają usługi na poziomie, o którym linuxowcy mogą tylko pomarzyć. Oczywiście im to nie przeszkadza, bo to ten rodzaj ludzi, którzy z braku sterowników do karty sieciowej napiszą swoje. Przykro mi, ale to nie przejdzie, nie powszechnie. Nie w takiej formie jak funkcjonuje od jakiegoś czasu.
Źródło grafiki z nagłówka
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu