Dropbox, SkyDrive, SugarSync – żyjemy w epoce danych w chmurze. Danych, które mimo, że dostępne z każdego miejsca na świecie, nie są wcale nasze. Mimo...
Coś pomiędzy NAS-em a tradycyjnym dyskiem? Wrażenia z użytkowania WD My Booka Live Duo
Dropbox, SkyDrive, SugarSync – żyjemy w epoce danych w chmurze. Danych, które mimo, że dostępne z każdego miejsca na świecie, nie są wcale nasze. Mimo swoich wad, cloud computing cieszy się ogromną popularnością i przekonuje kolejne rzesze użytkowników. A gdyby tak zrobić sobie samodzielnie takiego Dropboksa i postawić tuż pod biurkiem?
No dobrze, może przesadziłem – Dropboksa nie stworzymy, tak samo jak i chmury serwerów sensu stricto. Możliwa jest jednak swoista namiastka tego, co oferują popularne usługi przechowywania plików. Nie zapłacimy miesięcznego abonamentu, a dostępną przestrzeń wybierzemy sobie sami. Co powiecie na przykład na 8 TB? Tyle ma do zaoferowania WD My Book Live Duo, czyli sygnowany ideą cyfrowego domu WD dysk sieciowy, z którym spędziłem minione 3 tygodnie. Muszę przyznać, że był to okres bardzo owocny, ale po kolei.
WD My Book Live Duo należy do rodziny dysków domowych WD, w której znajdziemy kilka innych modeli o różnych pojemnościach. Ja miałem do czynienia z modelem 8 TB, w którym umieszczono dwa HDD WD Caviar Green (po 4 TB każdy, rzecz jasna). „Nigdy w życiu nie wykorzystam tej przestrzeni” – to pierwsze co mi się nasunęło na myśl po rozpakowaniu pudełka z egzemplarzem testowym i w zasadzie trudno się dziwić, bo mam zaledwie 500 GB w notebooku i drugie tyle na przenośnym dysku (też WD zresztą). Nie powiedziałbym, że brakuje mi miejsca – od czasu całkowitej rezygnacji z plików MP3 na rzecz Spotify już nie i gdyby nie Steam, pewnie zmieściłbym się na 128-gigabajtowym SSD. Ale do rzeczy. Pojemność każe sądzić, że WD My Book Live Duo jest sprzętem raczej przystosowanym do wieloletniego gromadzenia danych lub profesjonalnego zastosowania przez różnego rodzaju twórców i artystów.
Wrażenie to pryska jednak, gdy podłączyłem dysk do zasilania i przystąpiłem do konfiguracji. Mówiąc „banalnie prosto” oddam zaledwie część prostoty i przystępności kreatora, który umieszczono na dołączonej płycie CD (odpowiednie pliki można pobrać też ze strony producenta). Nie minęło 5 minut, a dysk poprawnie rozpoznał moją sieć i połączył się z nią i zaoferował instalację dodatkowego oprogramowania do wykonywania kopii zapasowej oraz przejście do panelu administracyjnego. Bajka.
Wizualnie dysk prezentuje się bardzo stylowo. Producent postawił na minimalistyczny design, w którym jedynymi charakterystycznymi elementami są: jego logo i niewielka dioda informująca o statusie. Spód i wierzch zostały skonstruowane tak, by umożliwić dyskom efektywne chłodzenie. Muszę przyznać, że pod tym względem projektanci spisali się na medal – sprzęt jest bardzo cichy i nie grzeje się zbyt intensywnie nawet przy częstym przesyłaniu danych. Warto przy okazji wspomnieć tutaj, że dostanie się do wnętrza urządzenia nie stanowi żadnego problemu. Wystarczy otworzyć wieko i odkręcić (dłonią) ochronną blaszkę, by zobaczyć, i ewentualnie wymienić, dyski.
Na tylnym panelu, poza tabliczką znamionową, umieszczono port sieciowy, gniazdo zasilacza, Kensington Lock oraz port USB. Ten ostatni to tylko dodatek. Nie łudźcie się, że wykorzystanie go w jakikolwiek inny niż transfer danych sposób, bo producent tego nie przewidział w oprogramowaniu dysku. Sam podejmowałem próby stworzenia serwera druku, ale na próżno.
Jak na urządzenie sieciowe przystało, będziemy nim zarządzać z poziomu przeglądarki. Panel administracyjny różni się od tego, z czym mamy do czynienia w przypadku routerów i im podobnych. Jest na pewno znacznie ładniejszy i efektowny, ale jednocześnie bardzo skromny i okrojony z funkcji. Nie zrozumcie mnie źle – podstawowe narzędzia, jak zabezpieczanie połączenia, zarządzanie udziałami i kopiami tutaj znajdziemy, ale nic więcej. O wszechstronności i uniwersalności na poziomie NAS-ów możemy zatem jedynie pomarzyć.
Czym zatem wyróżnia się produkt WD? Producent postawił w tym wypadku na urządzenia mobilne i tak oto do sklepów z aplikacjami na popularne platformy trafiły takie aplikacje, jak WD 2GO czy WD Photos. Pozwalają one z dowolnego miejsca połączyć się z naszym dyskiem za pośrednictwem internetu i uzyskać dostęp do zgromadzonych danych. Nie są to może majstersztyki, ale korzysta się z nich całkiem przyjemnie. Funkcjonalności na poziomie Dropboksa i całego systemu wsparcia, który przez ubiegłe lata wokół niego budowano oczywiście nie otrzymamy, ale w zamian możemy być pewni, że nasze dane są dostępne tylko i wyłącznie dla nas, a jedyna awaria, jaka może nas spotkać to brak prądu w mieszkaniu albo padnięcie któregoś z dysków (na szczęście mogą pracować w trybie RAID).
Czy warto? Na to pytanie powinien odpowiedzieć sobie każdy samodzielnie, bo każdy oczekuje czegoś innego od chmury danych. Ja widzę My Booka Live jako świetny sposób na bezpieczne przechowywanie i dzielenie danych w małych firmach oraz w domach, w których nowe technologie są intensywnie wykorzystywane. Dysk WD może tam być nie tylko magazynem danych dla całej rodziny, ale też zbiorem podręcznych multimediów dla telewizora oraz wspomnianym ekwiwalentem (przynajmniej jeśli chodzi o założenia) Dropboxa i mu podobnych usług. Sprzęt świetnie wygląda, bardzo prosto się obsługuje i oferuje podstawowe możliwości. Tylko cena może trochę przerażać - ponad 2,2 tys. zł za wersję 8 TB. Na szczęście oferta WD jest dość obszerna i za nawet 1 tys. zł mniej znajdziemy w sieci 4 TB, a jeszcze taniej kupimy My Booka Live z jednym dyskiem (o pojemności od 1 do 3 TB), co zdecydowanie prędzej skusi mniej wymagających użytkowników.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu