Felietony

Zmieniam zdanie: crowdfunding korporacyjny ma sens

Maciej Sikorski

Fan nowych technologii, ale nie gadżeciarz. Zainte...

5

Od paru dni głowę zaprząta mi temat finansowania społecznościowego, w którym swoje pomysły na produkty prezentowaliby duzi gracze. Nie startupy sklecone w garażu, lecz marki, które znamy od kilkunastu czy nawet kilkudziesięciu lat. Firmy średnie, duże i ogromne, gdy mowa o liczbie pracowników albo o...

Od paru dni głowę zaprząta mi temat finansowania społecznościowego, w którym swoje pomysły na produkty prezentowaliby duzi gracze. Nie startupy sklecone w garażu, lecz marki, które znamy od kilkunastu czy nawet kilkudziesięciu lat. Firmy średnie, duże i ogromne, gdy mowa o liczbie pracowników albo o pieniądzach, jakimi obracają. Kiedyś pisałem, że pchanie się tych przedsiębiorstw do finansowania społecznościowego nie przysłuży się temu ostatniemu. Dzisiaj nadal mam obawy, ale nie stwierdzam kategorycznie, że to może jedynie zaszkodzić branży.

Pisałem swego czasu, że nie rozumiem dlaczego Pebble zbiera pieniądze na kolejne produkty z pomocą serwisu finansowania społecznościowego. Pierwsza kampania pozwoliła im pozyskać kasę na start, narobiła szumu wokół startupu i na tym powinno się to skończyć. Tymczasem na wyższym etapie rozwoju gracz wraca do społeczności i wyciąga rękę po pieniądze. Owszem, to był nowy produkt, ale ten biznes poradziłby sobie bez Kickstartera. Jeszcze bardziej zdenerwowała mnie ponad rok temu korporacja Sony. Postanowili zebrać fundusze na smart zamek z pomocą serwisu crowdfundingowego.

Irytowało mnie to, że firmy z dużymi lub bardzo dużymi pieniędzmi stają w szeregu ze startupami i walczą z nimi o środki darczyńców/klientów. Dla młodszych firm to spore zagrożenie, trudno ścigać się z Sony. Obawiałem się, że to przyciągnie innych wielkich z branży tech (to dotyczy też innych segmentów rynku) i finansowanie społecznościowe, przynajmniej w tej formie, w jakiej było tworzone, upadnie. Stojąca za tym idea była wypaczana. Byłem za tym, by linia podziału między tymi firmami była wyraźna i honorowana. I to się nie zmieniło. Jest jedno "ale".

Znany serwis crowdfudingowy, Indiegogo, startuje z nowym projektem: Enterprise Crowdfunding. Tak, to platforma skierowana do firm, które nowe nie są. Także do tych dużych. Indiegogo chce zainteresować stary biznes finansowaniem społecznościowym. Przemyślałem sprawę i stwierdzam, że to dobre rozwiązanie dla obu stron. Właściwie dla trzech stron: zarobi Indiegogo, zarobią firmy, klienci powinni być zadowoleni. Co więcej: spodziewam się tu mniejszej liczby wpadek niż w obecnym crowdfundingu, w którym młody przedsiębiorca-fantasta może nie sprostać swojej wizji. Albo zwyczajnie naciągnąć ludzi. Duże firmy, ceniące swoją markę, raczej nie doprowadzą do takiej sytuacji.

Z punktu widzenia serwisów typu Indiegogo biznes jest oczywisty: zgarną prowizję ze zbiórek. Ale mogą też rozszerzyć przychody o nowe źródła: dostarczą firmom odpowiednich danych, pomogą im stworzyć dobrą zbiórkę, wypromują kampanię na stronie serwisu - pole do popisu spore i nie dziwię się, że podążają w tym kierunku. Tu mogą się pojawić naprawdę duże pieniądze. Gdyby okazało się, że klientom odpowiada ta forma kupowania, zamawiania produktu, to nie zabraknie wielkich firm zdolnych do wyłożenia sporych środków na swoje kampanie. Zwłaszcza, że dzięki nim możliwe stanie się oszczędzanie pieniędzy w innych miejscach.

Tu dochodzimy do korzyści dla firm. Pierwszą jest oczywiście bezpieczeństwo. Spada ryzyko utopienia pieniędzy na całkowicie nietrafionym projekcie. Jeżeli społeczność serwisu nie będzie zainteresowana danym pomysłem, to w firmie powinno zapalić się żółte, a może i czerwone światło: ludzie tego nie chcą. Skoro już producent wejdzie w taką interakcję, będzie w stanie dowiedzieć się, dlaczego klienci mówią "nie", co ewentualnie można zmienić, poprawić (to dotyczy także produktów, które spotkają się z zainteresowaniem).

Firma ma szansę poprawić swoją innowacyjność i walczyć ze skostnieniem. Będzie na bieżąco z potrzebami i wymaganiami potencjalnych klientów. Ekipa z serwisu może im pomóc odnaleźć się w tym biznesie, stworzyć kampanię tak, by była ona atrakcyjna. Myślę też o pracownikach, którzy mają świeże i ciekawe pomysły, ale nie mogą się z nimi przebić. Z jednej strony nie chcą za bardzo ryzykować i odchodzić z firmy, by tworzyć własny startup, z drugiej strony do decydentów nie dociera ich wizja nowych produktów czy usług. Albo dociera, ale trafia do szuflady, firma nie chce ryzykować. W tym przypadku korporacja będzie mogła dać im szansę - przecież niewiele ryzykuje.

Warto wspomnieć też o "darczyńcach". Są w mniejszym stopniu narażeni na nieuczciwych lub nieodpowiedzialnych przedsiebiorców. Jak już pisałem, istnieje mniejsze ryzyko tego, że oszuka ich duża i znana firma. Jednocześnie będą mogli konsultować produkt z poważnym graczem, wpływać na jego ostateczny kształt, w prosty sposób wyrażać, czego potrzebują. Nie chodzi tylko o kupienie konkretnego towaru, ale też o kontakt z firmami. Kontakt, który w chwili obecnej jest co najmniej utrudniony. Owszem, są media społecznościowe, lecz funkcjonują one w innym celu - niewiele firm omawia tam chyba zmiany w produkcie, który może powstać.

Wspominałem we wstępie, że nadal mam obawy dotyczące takiego rozwoju rynku. Wynikają one z wielu czynników, dostrzegam tu kilka pułapek. Największy problem mam z odbieraniem pieniędzy startupom: jeżeli o portfel darczyńców/klientów powalczą więksi gracze, mogą oni zepchnąć do kąta tych mniejszych, tzw. "garażowych". A przecież to dla nich wsparciem miał być crowdfunding. Pisałem o tym rok temu, piszę i dzisiaj. Dostrzegam jednak pewną nadzieję dla tych mniejszych - rozdzielenie serwisów finansowania. Jedne dla amatorów z garażu, drugie dla większych firm. Może i to powinno być podzielone na serwis dla średniaków i gigantów. Ten podział powinien zaistnieć i być akcentowany, by darczyńca wiedział, gdzie się znalazł. W mojej opinii sprawi to, że ci mniejsi nadal będą mogli przebić się na rynku, spora część odbiorców będzie śledzić to miejsce właśnie dlatego, że tworzą je startupy. Kto wie, może liczba darczyńców-klientów wzrośnie, bo przyciągną ich giganci?

Tak to widzę. Potencjał w tej idei jest spory, może się ona wszystkim przysłużyć, ale trzeba to rozwijać pod pewnymi warunkami.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu