Felietony

Zamrożone ZOO. Przywracanie wymarłych (niemal) gatunków

Maciej Gorczyński
Zamrożone ZOO. Przywracanie wymarłych (niemal) gatunków
6

Jeszcze całkiem niedawno przywracanie zagrożonych gatunków zwierząt było całkowicie uzależnione od nielicznych pozostałych osobników i przebiegłości badaczy; 9 pozostałych na świecie zwierząt wystarczyło, by odtworzyć populację oryxa arabskiego, antylopy żyjącej na Bliskim Wschodzie; udało się też z kondorem kalifornijskim, mimo że ostatni żyjący na wolności ptak był widziany w 1987 roku – w obu wypadkach do reintrodukcji wykorzystano zwierzęta z ogrodów zoologicznych.

Nie udało się – na razie - z po’ouli, czyli hawajką czarnolicą, niewielkim ptakiem zamieszkującym hawajską wyspę Maui. W 1997 roku ornitolodzy doliczyli się zaledwie trzech pozostałych przy życiu. Nie powiodła się desperacka próba ratowania gatunku: ostatni przedstawiciel, czekający w niewoli na partnerkę, zakończył życie w samotności, 26 listopada 2004 roku. Od 2019 roku International Union for Conservation of Nature (IUCN) oficjalnie uznaje hawajkę czarnolicą za wymarłą. Jest nadzieja, że to nie koniec historii. Komórki po’ouli trafiły do tzw. Frozen Zoo, czyli Wildlife Biodiversity Bank w San Diego, którego zasoby można porównać chyba tylko do arki Noego. Idea, rzeczywiście, nie jest nowa, banki nasion roślinnych istnieją już kilkadziesiąt lat, zaś na pomysł przechowywania komórek zwierząt 50 lat temu wpadł lekarz, Kurt Benirschke, który w latach 70. XX wieku zajmował się mrożeniem ludzkich komórek rozrodczych. Oliver Ryder, genetyk z Frozen Zoo (fascynujący wywiad na stronie National Geographic), wspomina, że badacze z tych lat odwoływali się do hasła: musimy to robić (czyli przechowywać tkanki zwierzęce) z powodów, których jeszcze nie znamy. Rzecz działa się przecież przed narodzinami owcy Dolly i zsekwencjonowaniem DNA. Zasada jest następująca: w temperaturze -196 stopni życie komórek zatrzymuje się, po rozmrożeniu – może być kontynuowane, komórki poddają się badaniu i przede wszystkim hodowli.

Dzisiejsze cele są lepiej określone: stworzyć bankowy depozyt zagrożonych gatunków oraz ich najbliższych niezagrożonych krewnych, których materiał jest zwykle niezbędnym wsparciem procesu odbudowy. Odpowiedzialność i mocne przeżycie egzystencjalne – tak Ryder mówi o doświadczeniu pobierania próbek od ostatniego przedstawiciela gatunku, jak w wypadku po’ouli.

Badacze i obrońcy przyrody są filozoficznie podzieleni w sprawie reintrodukcji, zwłaszcza gdy chodzi o pomysły, które chętnie porównują do fabuły „Parku jurajskiego”. Potencjalnie można przywrócić do życia mamuta włochatego, ale niektórzy ekolodzy się sprzeciwiają: co z nim właściwie robić? Skoro niedźwiedzie polarne są zagrożone, to mamut przywrócony swojemu naturalnemu środowisku pewnie długo nie pożyje. Poza tym zwierzę stworzone w laboratorium jest pozbawione niezbędnych do przeżycia umiejętności, które wykształcają się w stadzie, w warunkach naturalnych.

Ożywić, aby umieścić w ZOO? Jest w tym jakiś nonsens, podejrzenie o czystą chęć przetestowania technologii i obojętność na faktyczny interes samych zwierząt. Ekologowie wskazują też, że genetyczne przywracanie gatunku do życia pochłania niewspółmiernie wielkie pieniądze, które można wykorzystać skuteczniej do zabezpieczenia zwierząt jeszcze istniejących, ale już zagrożonych.

Trudno również ocenić, jaki jest techniczny postęp w sprawie. Ponad 20 lat po narodzinach Dolly (1996-2003), naukowcy są pełni entuzjazmu, z drugiej strony wciąż czekają na pierwszy jednoznaczny sukces. Większą próbę podjęto w 2009 roku, kiedy chciano przywrócić do życia koziorożca pirenejskiego, nazywanego w rodzimej Hiszpanii bucardo. Za pomocą biopsji pobrano komórki z tkanek skóry Celli – jak nazywała się ostatnia przedstawicielka gatunku – która w 2000 roku zginęła przywalona drzewem. Komórki udało się pobudzić do wzrostu, następnie pobrano z nich wiązki DNA. W roli surogatek wystąpiło 57 kóz domowych, ale w efekcie nastąpiło tylko jedno żywe urodzenie – niestety z powodu defektu płuc koźlę przeżyło tylko kilka minut. Technika, którą zastosowano, była bardzo podobna do tej, która towarzyszyła narodzinom Dolly; doniosłość wydarzenia była nie tyle większa, co zupełnie inna, ponieważ bucardo miało być pierwszą w historii de-ekstyncją.

Projekty podobne do hiszpańskiego są prowadzone na całym świecie; uczeni południowokoreańscy razem z rosyjskimi przeszukują tundrę syberyjską w poszukiwaniu idealnie zachowanego jądra komórkowego mamuta włochatego (liczne szczątki, które już mają, nie są zbyt obiecujące); George Church, biolog z Uniwersytetu Harvarda, pracuje nad odtworzeniem amerykańskiego gołębia wędrownego; australijski Projekt Łazarz, kierowany przez Michaela Archera (który wcześniej podjął nieudaną próbę sklonowania wilka workowatego), zajmuje się żabą gęborodną. Z kolei przedsięwzięcie dotyczące południowego nosorożca białego imponuje logistyką: ponieważ nie ma już na świecie żyjących samców, badacze pobierają niedojrzałe komórki jajowe od ostatnich dwóch samic, Najin i Fatu, matki i córki mieszkających w Ugandzie (rzecz odbywa się w pełnej narkozie). Komórki są następnie transportowane do Włoch, gdzie są zapładniane nasieniem nosorożca białego przechowywanym w Niemczech. W wypadku sukcesu embrion jest zamrażany w ciekłym azocie, w którym czeka na rozwój sytuacji, czyli wszczepienie do macicy spokrewnionej gatunkowo samicy nosorożca białego północnego. Prób było kilka, a czasu jest niewiele, ponieważ bohaterki historii, Najin i Fatu, są po prostu stare oraz – co oczywiste w rodzinie – prezentują niewielkie zróżnicowanie genetyczne, przy którym pojawia się wysokie prawdopodobieństwo chorowitego potomstwa (rzecz znana z historii europejskich rodzin królewskich). Z pomocą przychodzi Frozen Zoo z San Diego, które dysponuje materiałem genetycznym dwunastu innych białych nosorożców. Ale na pomoc nie zawsze można liczyć: oblicza się, że banki tkanek na świecie obecnie przechowują zaledwie 2% próbek wszystkich ssaków.

Przeciwnicy tych projektów, trzeba przyznać, mają sporo racji, i to nie tylko, jak powiedziano wcześniej, finansowych. Zauważają, że środowisko docelowe, do którego dany gatunek miałby wrócić, często nie jest przygotowane albo po prostu nie istnieje. Odbudowana z trudem populacja arabskiej antylopy natychmiast i ponownie stała się przedmiotem zainteresowania kłusowników, a zwierzęta w rodzaju chińskiego delfina rzecznego lub żaby gęborodnej, prawdopodobnie natychmiast wyginą, ponieważ z rzek nie zniknęło skażenie, które doprowadziło do ich wymarcia. Zwolennicy genetycznej de-ekstyncji odpowiadają argumentem praktycznym: musimy nad tym pracować, aby się przygotować na czas, w którym będziemy musieli odbudować populacje ryb, które dzisiaj z łatwością kupujemy w najbliższym sklepie.

Każdy problem, każde zagrożenie jest mniej abstrakcyjne, gdy ma „twarz” – dlatego warto przejrzeć zasoby „PhotoArk”, projektu „National Geographic”, kolekcję wspaniałych zdjęć Joela Sartore’go, wysmakowanych portretów reprezentantów zagrożonych gatunków.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu