Recenzja

Wielkie Roboty jeszcze nigdy tak dobrze nie wyglądały w akcji — recenzja Transformers: Devastation

Kamil Świtalski
Wielkie Roboty jeszcze nigdy tak dobrze nie wyglądały w akcji — recenzja Transformers: Devastation
16

Wszystko zaczęło się dość niewinnie od serii zabawek Hasbro i Takary wiele lat temu. Pierwsza seria telewizyjna z robotami które w mgnieniu oka mogą zmienić się w samochody zadebiutowała ponad trzy dekady temu, jednak dzięki podziałowi uniwersum, całej balecie barwnych bohaterów i wielu zmian wprowa...

Wszystko zaczęło się dość niewinnie od serii zabawek Hasbro i Takary wiele lat temu. Pierwsza seria telewizyjna z robotami które w mgnieniu oka mogą zmienić się w samochody zadebiutowała ponad trzy dekady temu, jednak dzięki podziałowi uniwersum, całej balecie barwnych bohaterów i wielu zmian wprowadzanych na przestrzeni lat — marka wciąż budzi zainteresowanie, którym darzy ją… nie tylko młode pokolenie. Hollywoodzkie produkcje Michaela Baya to filmy z wielomilionowymi budżetami — one przyciągają jak magnes publikę w kinach na całym świecie. Najświeższa gra wideo z Autobotami ma jednak z nimi niewiele wspólnego — nawiązuje do animowanej klasyki, ale niech was to nie zraża. To pozycja obowiązkowa nie tylko dla fanów kreskówek, ale dobrych gier akcji w ogóle.

I tym razem wszystko kręci się dookoła walki, którą pod dowództwem Optimusa Prime’a prowadzić będą Autoboty (w które mamy przyjemność się wcielić) z Deceptionami. Tymi, jak zwykle, zarządza nikt inny jak sam Megatron. Deceptiony odkrywają maszynę, która może w mgnieniu oka pozbawić życia wszystkich mieszkańców Ziemi, a chwilę później dokonać cyberformacji (?) planety. Po nitce do kłębka ganiamy winowajców całego zamieszania wcielając się w ekipę przyjaznych ziemianom Autobotów, nie dopuszczając do realizacji ich przebiegłego planu. Nie ma się jednak co oszukiwać — choć wszystkie wstawki prezentują się i brzmią znakomicie (o czym za chwilę), to są jedynie pretekstem, by dostarczyć graczom żądnym dobrej zabawy powodu do bijatyki. Tutaj liczy się czysta przyjemność płynąca z rozgrywki, a tej, mogę was zapewnić, nie zabraknie. Produkcja jest typowym przedstawicielem zręcznościowego gatunku hack’n’slashy (czy też, jak wolicie, slasherów), w którym liczyć się będą nasze umiejętności, czas reakcji oraz rozprawienie się z naszymi rywalami w możliwie jak najlepszym czasie oraz, oczywiście, stylu.

Zobacz też: Transformers film i cała seria: wszystko co musisz wiedzieć

Mechanika gry, jak na solidny arcade przystało, nie ma prawa być zbyt skomplikowana. To nie pierwsze dziecko w podobnym klimacie za które odpowiada ekipa Platinum Games — i nie da się ukryć, że na swoim poletku czują się wyjątkowo pewnie. Szybsze, ale słabsze i nieco wolniejsze — za to mogące poszczycić się większą mocą rażenia — ataki to podstawowe komendy którymi będziemy się posługiwać. Do tego dochodzą jeszcze celowanie i strzały, skoki, uniki, transformacje oraz ataki i ruchy specjalne, z których skorzystać możemy wyłącznie wówczas, gdy odpowiednie paski energii zostaną dostatecznie doładowane mocą. Może w teorii wydaje się być tego dużo, kiedy jednak chwycicie za pada i zapoznacie się ze wszystkimi komendami szybko okaże się, że nie ma w tym nic trudnego, a rozmieszczenie przycisków na padzie zostało tak zaprojektowane, że nie sposób się w tym wszystkim pogubić. Niestety — fani poprzednich produkcji Platinum Studio mogą poczuć się nieco zawiedzeni sporym uproszczeniem samego systemu, bo choć jako fan gatunku wiele rzeczy jestem w stanie wybaczyć (jak choćby mała liczba kombinacji ataków), to brak opcji zablokowania naszej uwagi na jednym celu jest na tyle drażniący, że do samego końca nie dawało mi to spokoju. Na szczęście ze swojej, kultowej już, Bayonetty Platynowi zapożyczyli opcję zwolnienia otoczenia na kilka sekund (nazywaną tam Witch Time), która aktywowana jest, gdy w odpowiedniej chwili skorzystamy z uniku. A wierzcie mi, że będziecie z takowego korzystać często — szczególnie przy walkach na najwyższym poziomie trudności, gdy zapragniecie zakończyć je z odpowiednio wysoką rangą.

No właśnie, poziomy trudności. Tych zostało oddanych w nasze ręce (raptem) trzy. Podstawowy to sielanka, w której nie tylko ekspresowo pozbędziemy się przeciwników, ale też nie musimy się za bardzo przejmować szkodami, które ci próbują nam wyrządzić — dobry, jeśli zależy wam na sprawnym podrasowaniu bohatera bądź będziecie uganiać się za trofeami, które wpadają za ukończenie gry każdą z grywalnych postaci. To normalna kolej rzeczy — nawet ci bardziej zaawansowani gracze prawdopodobnie nie zaryzykują z najwyższym poziomem trudności już na starcie, w końcu gdy polepszymy statystyki bohaterów którymi gramy, całość będzie znacznie przyjemniejsza. Każda z sekwencji walk którą stoczymy zostanie poddana ocenie, a ich suma składa się na to, z jakim wynikiem skończymy rozdział — i tutaj jest pies pogrzebany. Transformers: Devastation nie jest grą długą, dla zaprawionych bojach tamtejszych siedem rozdziałów to raptem kilka godzin zabawy. To jednak nic straconego — zestaw kilkorga bohaterów, nieustanna praca nad naszymi wynikami, powtarzanie misji, poszukiwanie poukrywanych przedmiotów czy zabieranie się za misje poboczne to rzecz, która przykuje każdego do konsoli czy komputera na wiele godzin. Dodajcie do tego jeszcze koniecznie zestaw stopniowo odblokowywanych specjalnych wyzwań.

Na pomoc podczas rozgrywki przyjdą nam jeszcze zdobywane podczas zabawy przedmioty, które pozwolą nieco odbudować życie czy doładować trochę mocy. Do tego dochodzi jeszcze łączenie zdobywanych w masakrycznych ilościach podczas zabawy broni. Rozmaite wiertła, miecze, czy po prostu wyjątkowo dopakowane pięści to rzecz którą znajdziemy na drodze, jeżeli jednak zależy wam na tym, by były one naprawdę efektywne, ich rozsądne łączenie będzie koniecznością. Niestety — albo jestem ślepy, albo twórcy zostawili nas na pastwę metody prób i błędów, jeżeli chodzi o działanie tamtejszego systemu. Oprócz broni są jeszcze czipy, które ulepszamy o specjalne właściwości inwestując zdobywaną podczas zabawy walutę.

Materiał na którym pracowało Platinum Games to ogromne uniwersum pełne możliwości. Jako że historia którą prezentują jest zupełnym nowum, dostali także wolną rękę co do kreacji świata. Niestety — podobnie jak w przypadku wydanego w zeszłym roku Legend of Korra — widać tutaj pośpiech by wyrobić się na czas. Choć nie wykluczam, że to po prostu brak większego funduszu, na to, by wszystko bardziej rozbudować? Na pierwszy rzut oka miasto może wydawać się ogromne. To jednak tylko optyczne złudzenie, gdy zechcemy je eksplorować to szybko okazuje się, że wszędzie czyhają na nas niewidzialne ściany, a między kolejnymi arenami przemykamy się korytarzami. Przybierają one różne formy — raz są po prostu wąską ścieżką, innym razem autorzy zmuszają nas do skakania po dachach, innym zakopania się pod ziemią; w praktyce jednak prowadzą nas za rączkę od punktu A do punktu B. W ramach rekompensaty dostaliśmy kilka sekwencji w których rozgrywka przybiera nieco inny obrót — wówczas przypomina strzelaninę na szynach, gdzie ciskamy w całe zastępy wrogów tysiącami pocisków. Ciekawym trickiem jest też zmiana kamery w jednym z rozdziałów — nie jest wówczas zamontowana za plecami bohatera, a obserwujemy całość w sporym pomniejszeniu z góry. To interesujące, jak z punktem widzenia zmienia się komfort związany z prowadzeniem pojedynków.

Czas jednak na trochę miodu wylanego w kierunku gry — zatrzymajmy się chwilę nad oprawą audiowizualną. Zacznijmy może od tego, że głosy Transformerów podkładali ci sami ludzie, którzy użyczyli ich bohaterom kilkadziesiąt lat temu (m.in. Peter Cullen jako Optimus Prime czy Dan Gilvezan jako Bumblebee). Za muzykę odpowiadali Vince DiCola z Kennym Meriedethem i trudno się do czegokolwiek przyczepić. Melodie które skomponowali idealnie komponują się z klimatem zabawy. A co z aspektami wizualnymi? No tutaj muszę powiedzieć, że jestem niezmiernie szczęśliwy, że — w przeciwieństwie do gier opartych na filmach — dostaliśmy nienagannie animowane, skryte w cel-shadingowej stylistyce miejsca i równie starannie wykonanych bohaterów. A co w przypadku gier tak szybkich jak Transformers: Devastation nawet ważniejsze, wszystko porusza się w stałych 60 klatkach na sekundę. W testowanej przeze mnie wersji na PlayStation 4 ani razu nie miałem okazji trafić na żadne chrupnięcia czy spowolnienia akcji, co — patrząc na nieustanne wpadki konkurencyjnych tytułów — wydaje się być niemałym osiągnięciem.

Transformers: Devastation to bardzo ciekawa gra, która — przynajmniej dla mnie — jest jedną z największych premier na stacjonarne konsole i komputery jakie będą miały miejsce tej jesieni. Nie jest to produkcja specjalnie długa czy odkrywcza. Jest, tylko i aż, solidnym slasherem, którego największym grzechem jest nieco zbyt ubogi system walki. Sama gra jednak daje nieprawdopodobnie dużo frajdy, a praca nad własnymi wynikami to zadanie które zapewni wiele godzin doskonałej, ponadczasowej, zabawy. Zabawy która przez długi czas zachowa świeżość. Transformers: Devastation dostępne jest na PC, PlayStation 3, Playstation 4, Xboxa 360 oraz Xboxa One.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Więcej na tematy:

recgry