Felietony

Tydzień urlopu skłonił mnie do kilku przemyśleń na temat roamingu

Tomasz Popielarczyk

Jestem dziennikarzem z wykształcenia, pasji i powo...

32

Nie miałem zamiaru korzystać z sieci podczas urlopowego (przed)wakacyjnego wyjazdu. Prawdę powiedziawszy wykupiłem ten pakiet 100 MB tylko dla uspokojenia sumienia: nawigacji w trudniejszych momentach, kryzysu w redakcji pod moją nieobecność i takich tam. To wystarczyło, żeby dojść do dwóch wniosków...

Nie miałem zamiaru korzystać z sieci podczas urlopowego (przed)wakacyjnego wyjazdu. Prawdę powiedziawszy wykupiłem ten pakiet 100 MB tylko dla uspokojenia sumienia: nawigacji w trudniejszych momentach, kryzysu w redakcji pod moją nieobecność i takich tam. To wystarczyło, żeby dojść do dwóch wniosków na ten temat.

Każdemu polecam urlop offline - z dala od tych wszystkich powiadomień z serwisów społecznościowych, maili, ofert, reklam i im podobnych. Miałem ze sobą co prawda urządzenia elektroniczne: smartfona, tablet i czytnik. Dwa ostatnie wykorzystywałem do czytania książek. Tablet sprawdził się wieczorami w pokoju, a czytnik w pełnym słońcu na plaży. Najbardziej doskwierał mi tutaj brak jakiejkolwiek synchronizacji między tymi urządzeniami, a także możliwości zapisywania notatek z książek (taki mam tryb czytania) do jednego schowka. Niby niewielki problem, a jednak miło by było mieć taką możliwość.

Smok nie smartfon

Za pakiet internetowy 100 MB zapłaciłem 30 złotych. W porównaniu ze stawką 1 zł za 1 MB, która obowiązuje w większości krajów europejskich to zdecydowanie korzystny układ. Nie spodziewałem się tylko, że tak szybko to zniknie. W trakcie tygodnie zaledwie 3 razy aktywowałem łączność z siecią. Każdorazowo była to pojedyncza, prosta czynność jak np. wyznaczenie trasy do danego punktu w Google Maps czy wkurzenie chłopaków w biurze zdjęciem z wakacji - taki mały trolling. To jednak wystarczyło, żeby pakiet się rozpłynął. Jakim cudem?

Każde aktywowanie połączenia z siecią sprawiało, że w tle dział się prawdziwy cyrk - dziesiątki aplikacji odbierały dziesiątki megabajtów danych. Jakaś gra powiadomienia o promocji na diamenty, Tapatalk o zażartych dyskusjach na obserwowanych forach, Amazon o nowej aktualizacji dla swojego sklepu (którą sobie od razu zresztą pobrał bez pytania). Koszmar. W starszych wersjach Androida istniała dość wygodna opcja całkowitego wyłączenia synchronizacji za pomocą jednego przycisku na pasku stanu. W niektórych nakładkach ta opcja ciągle jest dostępna. Jako posiadacz Nexusa 6 jednak jej nie posiadam - jedyne, na co mogłem liczyć to funkcja "ograniczenia danych mobilnych", która rzekomo miała blokować część procesów do czasu aktywowania WiFi. Jak widać jednak, nie działa ona w należyty sposób.

Szybko tego pożałowałem, bo zanim się obejrzałem, otrzymałem SMS-a od operatora o wyczerpaniu środków. Tutaj pojawiło się pozytywne zaskoczenie, bo nie sprawiło to, że łącze funkcjonowało potem normalnie, a z mojego konta prepaid schodziły złotówki. Operator całkowicie zablokował transfer i pozwolił mi zdecydować: wysyłając darmowego SMS-a z słówkiem "TAK" mogłem go na nowo uaktywnić na standardowych zasadach. Jak się pewnie domyślacie, nie zrobiłem tego, bo...

Roaming jest ciągle zdecydowanie za drogi

No dobrze, nie tylko dlatego - te kilka połączeń z siecią wybiło mnie z urlopowego rytmu, więc oszczędziłem sobie kolejnych. Nie zmienia to jednak faktu, że stawki, jakie musimy płacić za zagraniczny transfer danych są koszmarnie wysokie. Teoretycznie coś się ciągle na tym polu dzieje. Sam pisałem nie tak dawno pisałem o planowanym przez UKE obniżeniu maksymalnych stawek, jakie mogą ustalać operatorzy. Sęk w tym, że w skali roku jest to zaledwie kilka groszy różnicy. Tymczasem w Brukseli przynajmniej do 2017 roku nie będzie mowy o zniesieniu opłat roamingowych - jedyne, na co możemy liczyć, to właśnie takie stopniowe obniżki.

Wobec tego bardzo dobrą wiadomością są takie oferty, jaką ostatnio wprowadził Play, gdzie pakiet danych w roamingu jest wliczony w umowę w standardzie. Może nie posłuży to regularnym biznesowym wyjazdom, ale na 1-2 wypady za granicę w zupełności powinno wystarczyć. Sęk w tym, że to ciągle półśrodki. Europejscy operatorzy to w zdecydowanej większości firmy o międzynarodowym zasięgu, a więc te opłaty roamingowe w gruncie rzeczy krążą wewnątrz ich struktur. Nie pomylę się zatem chyba zbytnio pisząc, że tak wysokie stawki są przede wszystkim wynikiem silnego lobby, jakie działa przy organach europejskich i chroni interesów reprezentowanych przez siebie firm. Inna sprawa, że dla mieszkańców zachodniej części Europy nie są to pewnie aż tak dotkliwe ceny, jak w naszym przypadku.

Ale może to lepiej?

Sytuacja oczywiście nie jest korzystna, ale jakby się zastanowić, to można dostrzec pewne plusy. Mój urlop na pewno na tym skorzystał, bo przy normalnych stawkach prawdopodobnie skorzystałbym z sieci nie kilka lecz kilkanaście razy. A tymczasem zafundowałem sobie solidny detoks, co z tej perspektywy oceniam zdecydowanie pozytywnie. Mniej pozytywne jest kilkaset maili, przez które musiałem się przebić po powrocie, ale cóż - coś za coś.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Więcej na tematy:

GSMMobileroamingEuropafelieton