Tinder to temat rzeka – zajrzałem do naszego archiwum i widzę, że ta kwestia była poruszana wielokrotnie pod różnymi kątami: był Tinder dla wybranych, były doniesienia o monetyzacji serwisu, o polskiej odpowiedzi na tę apkę, a nawet o pomyśle utworzenia podobnego serwisu skierowanego do haterów. To czubek góry lodowej. Ale trudno się temu dziwić: internetowa miłość zyskuje na znaczeniu, coraz częściej partnera/partnerki będziemy szukać z pomocą takich usług. Sporą rolę w dobieraniu pary odegra Big Data. Ciekawe czasy…
Wróćmy do popularnej apki. Serwis informuje na swojej stronie, że rusza z wersją webową. A to oznacza, że będzie ją można odpalić z poziomu każdej przeglądarki na przeróżnych urządzeniach. Po co to robi? To proste: by zwiększyć zasięg. Z jednej strony chodzi o ograniczenia w dostępie do mobilnego Internetu czy duży odsetek słabszych smartfonów, z drugiej strony o… pracowników biurowych. Całego dnia nie spędzą z nosem w komórce, ale pewnie uda im się korzystać z serwisu na firmowym komputerze. Tinder wśród aplikacji pracowniczych? Czemu nie.
Nowa wersja została ponoć dobrze skrojona pod pecety i wygląda/działa całkiem nieźle. W pierwszej kolejności przekonają się o tym użytkownicy w Szwecji, Brazylii, Kolumbii, Indonezji, Meksyku, Argentynie, we Włoszech i na Filipinach. Podejrzewam, że część z Was trzyma już kciuki za szybką premierę w Polsce.
Więcej z kategorii Internet:
- Donald Trump dostał permanentnego bana na Twitterze. Koniec pewnej epoki
- Oto najgroźniejsza broń na świecie. Właśnie z niej korzystasz. To internet
- Możesz wyłączyć wszystkie usługi lokalizacji, a oni i tak będą wiedzieli, gdzie się znajdujesz
- Flash nareszcie umiera, ale spokojnie. Wciąż będziecie mogli uruchamiać gry tworzone w tej kosmicznej technologii
- Amazon, OneWeb, UE i Chiny, wszyscy chcą mieć własny internet z satelity