Technologie

"Sensacja:" Ci, którzy używają Tindera, częściej zapadają na choroby weneryczne. A czego się spodziewaliście?

Jakub Szczęsny
"Sensacja:" Ci, którzy używają Tindera, częściej zapadają na choroby weneryczne. A czego się spodziewaliście?
8

RSS-y grzmią. Naukowcy przeprowadzili niezwykle pożyteczne i przemyślane badanie, w których zamierzali wykazać, iż osoby korzystające z Grindr'a i Tindera częściej zapadają na choroby przenoszone drogą płciową. Co im wyszło? Nie trzeba przeprowadzać drogiego badania, by wykazać zależność między wykorzystywaniem takich aplikacji, a zapadalnością na tego typu choroby. Sensacyjne badania? Pożyteczne badania? Z tym drugim bym się kłócił. Co do sensacji - jest. Ale licha.

Zróbmy sobie badanie

Ci, którzy mówią, że zbadać można dosłownie wszystko mają rację. Jednak konstruując jakiekolwiek badanie trzeba sobie zadać pytanie, czy w ogóle jest co badać. Takie wrażenie miałem po przeczytaniu wniosków z badania MedExpress, który na celownik wziął brytyjskich użytkowników takich usług jak Tinder. Ten służy do wyszukiwania sobie znajomych "do seksu", a Grindr do tego samego z zaznaczeniem, iż chodzi o środowiska homoseksualne. Wyniki badań nie zaskakują chyba nikogo - wykazano zależność między tymi usługami, a zapadalnością na choroby weneryczne. I tutaj ponawiam pytanie: "po co?".

Niczym przejdę do krytyki badania, spójrzmy na wyniki

Badanie MedExpress objęło grupę 3000 seksualnie aktywnych dorosłych, połowa uczestników to użytkownicy Tindera. Okazało się, że 2/3 badanych (68%) przyznało się do "grzechu jednej nocy", przy czym wskazywali oni, że odbywało się to nawet częściej niż raz w miesiącu. 79% z tych osób było użytkownikami Tindera, pozostali wskazywali, że nie korzystali z tej aplikacji do poznawania jednorazowych partnerów seksualnych.

Nieco ponad 3/4 wśród korzystających z Tindera przyznało się przy okazji, że chorują/chorowali na choroby weneryczne (76%), ci, którzy z tej aplikacji nigdy nie korzystali stanowili w grupie obecnych/byłych nosicieli 38 procent. Zależność została wykazana i oczywiście nie było o nią trudno. Jest jednak kilka ważnych aspektów, na które warto zwrócić uwagę.

Uważajcie na badania w Sieci - warto się zastanowić nad tym, co zostało zbadane

Po pierwsze, nie jestem pewien samych wyników. Przekłamania mogą iść w obydwie strony - na pewno odsetki osób chorych w jednej i drugiej grupie (Tinder < -> non-Tinder) są nieco inne. Ludzie niezbyt chętnie wypowiadają się na temat zdrad, chorób wenerycznych, potrafią nawet kłamać przy okazji wieku (szczególnie kobiety). Dużo drożej, ale precyzyjniej by było zorganizować program bezpłatnych badań w kierunku chorób wenerycznych i przy okazji podpytać o Tindera / zabezpieczenia przy okazji przygodnych kontaktów seksualnych.

W tym badaniu wykazano jedynie zależność. Ale tak samo można by było skonstruować badanie, w której hipotezą jest: "Osoby, które jeżdżą samochodem w większości mają prawo jazdy". Dopóki jej nie udowodnimy, jest ona tylko przepuszczeniem, no ale proszę Was. Nie trzeba badań do tego, by ułożyć sobie w głowie to, że mamy do czynienia z bardzo pewną hipotezą, wręcz nie do obalenia. Na niektóre badania szkoda pieniędzy, a tych zawsze brakuje - dochodzi do takich patologii, że byleby wyciągnąć pieniądze od zleceniodawcy, firmy badawcze godzą się na konstruowanie możliwie najgłupszych kwestionariuszy (bo tak sobie życzy zleceniodawca - a on płaci i wymaga). Wyobraźcie sobie, jesteście turystami w Zakopanem. Ankieter przy dziesięciostopniowym mrozie prosi Was o wypełnienie kwestionariusza liczącego sobie 25 pytań, około 10 minut wypełniania. Pytania przeróżne, nie zawsze dobrze objaśnione. Irytujecie się, bo jest zimno. Po 15 pytaniach ankietę macie gdzieś, przerywacie ją i ankieter zostaje z brakami w danych. Co się dzieje potem? Albo jest uczciwy i oddaje kwestionariusze niewypełnione (i dostaje ochran), albo wypełnia je "na pałę" w domu. Kiedy dochodzi do weryfikacji - dzwoni się do respondenta: "Rozmawiał z Państwem ankieter? - Tak, rozmawiał". O to, czy została ona sfinalizowana nikt nie pyta. A potem w badaniach są kwiatki.

Lepiej by było skonstruować badanie, które bada zależność między rozwodami, a aplikacjami typu Tinder i zdradami. Ale do tego trzeba również podchodzić ostrożnie - respondenci są kapryśni i mogą nie chcieć odpowiadać na takie pytania. Trudno również znaleźć osoby z interesującej nas grupy - rozwodników. Im trudniejsza grupa, tym droższe jest badanie, a jak wskazałem wyżej - budżety są ograniczone. Im mniej skomplikowane i precyzyjne badanie, tym w większości przypadków lepiej.

Grafika: 1, 2

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Więcej na tematy:

ChorobaTinderChoroby