Recenzja

Tak dobrej gry w świecie Tolkiena jeszcze nie było. Śródziemie: Cień Mordoru - recenzja

Tomasz Popielarczyk
Tak dobrej gry w świecie Tolkiena jeszcze nie było. Śródziemie: Cień Mordoru - recenzja
28

Talion jest przedstawicielem i zarazem strażnikiem obecnego porządku świata. Ma żonę, syna i dość niewdzięczną pracę. Względnie spokojne życie nie trwa długo, bo cała trójka pada ofiarą napaści i zostaje zamordowana. Główny bohater cudem przeżywa masakrę i rozpoczyna swoją osobistą wendetę. Przed ze...

Talion jest przedstawicielem i zarazem strażnikiem obecnego porządku świata. Ma żonę, syna i dość niewdzięczną pracę. Względnie spokojne życie nie trwa długo, bo cała trójka pada ofiarą napaści i zostaje zamordowana. Główny bohater cudem przeżywa masakrę i rozpoczyna swoją osobistą wendetę. Przed zemstą nikt ani nic nie będzie w stanie go powstrzymać. Nowe wcielenie Punishera? Nie, to Śródziemie: Cień Mordoru.

Talion jest bowiem strażnikiem Gondoru oddelegowanym do pilnowania Czarnej Bramy w Mordorze. A sprawcami całego zamieszania jest nie kto inny, jak urukowie (znani też jako Uruk-hai) - zmodyfikowana przez zaklęcia Saurona rasa orków. Rzeczony cud, który uchronił Taliona przed śmiercią przybiera postać ducha elfa, którego z głównym bohaterem połączyły podobne doświadczenia z przeszłości. Ruszamy zatem na pustkowia Mordoru odnaleźć morderców naszej rodziny jako pół człowiek, pół widmo.

Tak pokrótce można streścić początek najnowszej produkcji studia Monolith zrealizowanej na bazie filmowej ekranizacji Władcy Pierścieni, której prawa nieprzerwanie od wielu lat posiada Warner Bros. Historię tę można uplasować między wydarzeniami z Hobbita, a tymi opowiedzianymi w Drużynie Pierścienia. Sauron właśnie rozpoczyna bowiem swoje przygotowania do wojny, których ukoronowaniem będą m.in. bitwy o Helmowy Jar czy też Minas Tirith. W grze nie będzie nam jednak wziąć w nich udział, co jednak nie oznacza, że będziemy narzekać na brak widowiskowości. Nie zabraknie też bohaterów znanych z dużego ekranu - w tym samego Golluma.

Cień Mordoru to produkcja bazująca na sandboksowym modelu zabawy. Do naszej dyspozycji oddane zostają rozległe stepy Mordoru, po których pałętają się hordy uruków, karagorów i innego tałatajstwa. Wcześniej Czarnej Bramy i okolic pilnowali strażnicy Gondoru. Teraz ich mieszkańcy są brutalnie i bezlitośnie wykorzystywani do budowy fundamentów imperium Saurona. Jest to o tyle ważne, gdyż część naszych działań oraz misji pobocznych będzie mocno z nimi powiązanych. Krainę podzielono na obszary, po których będziemy mogli się szybko przemieszczać za pomocą wież obserwacyjnych pełniących rolę bezpiecznych przystani.

A skoro o misjach mowa, twórcy uciekli się do klasycznego podziału na wątek główny oraz wszystko wokół. Przy czym do tej drugiej grupy zalicza się m.in. uwalnianie niewolników, ubijanie określonej liczby orków (czasem w wyznaczonym limicie czasu), odnajdywanie artefaktów z przeszłości (oraz towarzyszącym im historii, które łącznie składają się na rozbudowany kontekst dla głównego wątku) oraz stawianiu czoła ogromnej liczbie innych wyzwań. jest tego tutaj naprawdę sporo i każdy fan sandboksów powinien poczuć się usatysfakcjonowany. A jakby tego było mało, to w przerwach może wypruwać flaki z generałów Saurona.

Ten ostatni element jest szczególnie istotny, gdyż powiązano go z głównym wątkiem. Naszym zadaniem jest bowiem dotarcie poprzez poszczególnych generałów niższego szczebla, do najważniejszych i zarazem odpowiedzialnych za śmierć naszej rodziny pięciu wodzów sprawujących piecze nad całą watahą. Każdego z naszych przeciwników musimy najpierw wyśledzić, zdobywając informacje na jego temat od zwykłych żołnierzy. Niektórzy z nich dysponują dodatkowo informacjami na temat słabych i mocny punktów swoich zwierzchników (które wyciągamy, czytając im w myślach - umiejętność widmowego towarzysza Taliona), co może nam znacząco ułatwić zadanie, ograniczając egzekucję to jednego ciosu sztyletem czy strzału z łuku. Jeżeli jednak doprowadzimy do walki, nasza wygrana nie jest wcale takim oczywistym scenariuszem, jakby się to mogło wydawać. Przeciwnicy, którzy nas pokonają zwiększają swoją potęgę oraz wspinają się po szczeblach hierarchii wojskowej. Ci, którzy zbiegną z pola bitwy z czasem natomiast pojawiają się na naszej drodze z wyraźnie widocznymi tu i ówdzie bliznami, rzucając drwinami w stylu “czy myśmy się już nie spotkali?!”. Zabójstwo kapitana też wcale nie musi oznaczać końca naszych problemów, bo urukowie ciągle walczą między sobą o władzę - jedni wygryzają drugich, a w miejsce zabitych pojawiają się nowi. To wszystko sprawia, że mamy wrażenie bycia częścią samonapędzającej się machiny czy nawet żyjącego własnym życiem świata, którego modyfikowanie nie jest wcale takie proste, jakby się to mogło wydawać (choć jak najbardziej możliwe i wręcz wskazane). Każdy napotkany kapitan wydaje się natomiast unikatowy, barwny i ciekawy. Mało tego, każdy szary uruk może się nim stać - wystarczy, że nas zabije i awansuje. Co najciekawsze, z czasem sami będziemy mogli naznaczać wybranych kapitanów i obejmować nad władzę.

Sprzymierzeńcami w naszej walce będą miecz, łuk z elfimi strzałami, którego wyjęcie skutkuje chwilowym spowolnienie czasu oraz sztylet, a właściwie pęknięte ostrze należące do syna używane przez Taliona do cichej i efektonwej eliminacji przeciwników. Z czasem dojdą do tego dodatkowe instrumenty, bo twórcy zaimplementowali tutaj prosty mechanizm rozwoju. Za zdobyte podczas misji i nie tylko punkty możemy odblokowywac nowe umiejętności i kombosy czyniące walkę nie tylko bardziej skuteczną ale również widowiskową. Każdy oręż może dodatkowo zostać wzmocniony zdobytymi podczas walk z generałami runami, które nadają mu specjalne zdolności.

Gameplay ma wiele twarzy. W zależności od preferencji możemy wcielić się w cichego zabójce i eliminować poszczególnych przeciwników jeden za drugim (co jest żałośnie łatwe - wystarczy zajść watahę uruków wędrujących w metrowych odstępach od siebie i eliminować jednego po drugim bez wzbudzania żadnych podejrzeń). Wówczas gra przybiera postać typową dla serii Assassin’s Creed. Wspinamy się po skałach i rusztowaniach, skaczemy na przeciwników, zadając śmiertelne ciosy, wykorzystujemy ogniska, klatki z karagorami i ule z pszczołami do siania zamętu i staramy się pozostać niewykrytym. Nic jednak nie stoi na przeszkodzie, by wziąć udział w otwartej walce, która bazuje na prostym schemacie: lewy klik do atakowania i prawy do unikania ciosów. Sprawne i zręczne klikanie myszą nie tylko pozwoli nam rozprawić się z kilkudziesięcioma przeciwnikami, ale również nabić liczony w dziesiątkach lub nawet setkach wskaźnik combo. Nie jest to szczególnie trudne, a szkoda, bo w rezultacie z czasem staje się coraz mniej satysfakcjonujące. I sytuacji nie ratuje nawet wszechobecna hollywoodzka widowiskowość (i brutalność) towarzysząca każdemu ciosowi, która rośnie wraz z rozwojem naszego bohatera.

Rozwój ten jest hamowany przez wspomnianą wcześniej potęgę, która w grze jest namacalnym współczynnikiem. Odzwierciedla ona stopień trudności towarzyszący starciom z poszczególnymi kapitanami, a także blokuje nam dostęp do pewnych umiejętności z drzewka. Aby je aktywować będziemy bowiem potrzebowali nie tylko dostatecznie dużej liczby punktów doświadczenia, ale również odpowiednio wysokiego poziomu potęgi. Na szczęście nie obejmuje to atrybutów, które może nie mają aż takiego wpływu na rozgrywkę i są kupowane w zamianą za walutę zwaną Mirianami, ale mogą okazać się bardzo pomocne.

Gra jest ładna. Twórcy zadbali o ciężki, wręcz przytłaczający klimat Mordoru, który udało się odwzorować w sposób bliski ideałowi. Sponiewierane przez orków ziemie nie są pustkowiem. Tu i ówdzie natykamy się na ruiny, skaliste urwiska, a także pilnie strzeżone obozy. Jest co zwiedzać i podziwać. W połączeniu z dynamicznie zmieniającą się pogodą oraz porami dnia i nocy, a także dobrze dopasowaną, nadającą dynamiki starciom i umilającą eksplorację ścieżką dźwiękową, gra nabiera fenomenalnego klimatu. Twórcy na potrzeby najmocniejszych komputerów zaimplementowali tryb z ultra detalami, który, jak sami zapowiadają, używa tekstur, na których pracowano podczas tworzenia produkcji. Nie ma zatem mowy o żadnych sztucznym zaniżaniu jakości grafiki z myślą o utrzymaniu podobnego poziomu, co na konsolach.

Wiele dobrego można napisać również o modelach postaci, które zostały dopracowane. Szczególnie dotyczy to głównego bohatera. Prawdopodobnie jego kreacja zajęła twórcom sporo czasu. Efekty są zadowalające. Talion porusza się z typową dla wojownika, realistyczną zwinnością, ma naturalne proporcje i w żadnym aspekcie nie zostały przesadzony czy też przerysowany. To ważne, bo przecież widzimy go przed sobą przez właściwie całą grę.

Śródziemie: Cień Mordoru jest produkcją, która mnie, fana tolkienowskiego Śródziemia oraz całej twórczości Profesora, oczarowała. Owszem, twórcy odeszli od podniosłego, heroicznego i nieco nawet patetycznego klimatu, który towarzyszył wszystkim filmowym ekranizacjom oraz ich literackim pierwowzorom. Klasyczne fantasy musiało ustąpić mrocznej historii z brutalnymi i widowiskowymi starciami - czytaj zwykłej sieczce. Twórcy jednak dopakowali to ogromem innych elementów z rewelacyjnym systemem Nemezis, fantastycznym klimatem i barwnym, pełnym atrakcji światem. Mnie to w zupełności wystarczyło, aby zanurzyć się tutaj na całego. I choć niski poziom trudności oraz ujawniające się z czasem schematy w funkcjonowaniu świata skutecznie odbierają satysfakcję płynącą z rozgrywki, to jestem przekonany, że czas spędzony przy tej produkcji nie będzie stracony.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Więcej na tematy:

recenzjerecgry