Startups

Czy rozmiar ma znaczenie? To pytanie zadają sobie dzisiaj w Izraelu

Maciej Sikorski
Czy rozmiar ma znaczenie? To pytanie zadają sobie dzisiaj w Izraelu
2

Małe jest piękne. Przynajmniej tak twierdzą niektórzy. Inni lubują się w dużych rozmiarach i przekonują, że jeśli już coś robić, to na wielką skalę, z przytupem. Dyskusja między tymi grupami trwa, a obserwować można ją w Izraelu, tzw. małej Dolinie Krzemowej. Obywatele tego kraju zastanawiają się dzisiaj, co zrobić ze swoją przyszłością, w którym kierunku pójść, by najwięcej zyskać.

Startup nation to slogan powtarzany od lat, pewnie każdy z Was już go słyszał. Spotykałem się z nim w Polsce, słyszałem w innych krajach, nie mogło go oczywiście zabraknąć w Izraelu. Na miejscu mawia się nawet, że cały ten kraj to startup: jeszcze sto lat temu nie było go na mapie, a gdy państwo w końcu powstało, niewiele osób wierzyło w to, że organizm przetrwa na "wrogim obszarze". Tworzyli to ludzie z całego świata, władający różnymi językami, z przeróżnych kręgów kulturowych. Wydaje się, że to nie mogło się udać. A jednak zbudowali silne państwo. Dzisiaj są nawet znani jako jedno z centrów innowacji, startupowa dolina. I o ile kraj krzepnie, przestaje być startupem, o tyle pojawia się pytanie: co dalej? Pozostaniemy startup nation?

Faza startupu, faza skali

Przyznam, że byłem trochę zdziwiony, gdy w od rozmówcy z Izraela usłyszałem pierwszego dnia wizyty w tym kraju, zaraz po imprezie Geektime Next, że jego kraj czekają trudne wybory, że trzeba się zastanowić czy format startupów jeszcze wystarcza. Rozmowa była bardzo nieformalna, ale i tak zapaliła się lampka: jak to, przecież jesteście startupową doliną?! Potem jednak w taki lub podobny sposób ta myśl była powtarzana. Usłyszałem np., że faza startupów trwająca ćwierć wieku okazała się sukcesem, ale prawdopodobnie dobiega końca. Teraz czas na fazę skali. Chodzi o to, by coraz więcej firm dłużej pozostawało w rękach właścicieli i przy odpowiednim wsparciu władz oraz sektora prywatnego, osiągało znaczne rozmiary.

Jako przykład wymieniany jest Mobileye. To firma powstała w Jerozolimie pod koniec XX wieku, tworzy rozwiązania dla rynku motoryzacyjnego, zwłaszcza te, które mogą być bardzo przydatne w przyszłości, z jazdą autonomiczną na czele. Niedawno kupił ich Intel za... 15 mld dolarów. Nie dziwi zatem to, że w ciągu kilku dni usłyszałem "Mobileye" sto razy. A może i dwieście. Nie przesadzam - każdy powtarza to niczym mantrę. Trudno się dziwić: wyobraźcie sobie, że ktoś kupuje polską firmę za 60 mld złotych...

Ten przykład nakręcił lokalsów. To nie jest pierwsze duże przejęcie w Izraelu, wcześniej wydawano tu już miliardy dolarów, ale taka suma robi wrażenie. Średnia roczna wartość sprzedaży startupów w Izraelu to jakieś 9 mld dolarów. Olbrzymia suma, lecz składa się na nią sporo transakcji. Pisząc krótko: przedsiębiorca tworzy biznes, krótko go rozwija i sprzedaje. Bierze się za kolejny projekt. Łatwo spotkać w tym środowisku ludzi, którzy powiedzą "miałem trzy startupy, dwa sprzedałem, jeden zamknąłem, bo zmierzał donikąd". Po Mobileye pojawia się jednak pytanie: sprzedawać od razu czy czekać? Dylemat zjeść ciastko i mieć ciastko...

Stąd rozważania na temat przejścia do fazy skali: wato pracować nad tym, by przedsiębiorcy nie pozbywali się szybko biznesów, żeby wielkich transakcji było więcej. Bo nie można w nieskończoność produkować małych firm i się ich pozbywać. Nie można?

Po co nam druga Nokia?

W trakcie rozmów z przedsiębiorcami czy przedstawicielami tutejszych instytucjami startupowych, pytałem, czy nie starają się stworzyć biznesu naprawdę dużego, globalnego kolosa porównywalnego z firmami chińskimi albo amerykańskimi. W ramach odpowiedzi usłyszałem m.in., że taki biznes to duże możliwości, wpływy, potencjał, ale też zagrożenie. Izrael nie jest USA czy Chinami - to kraj zamieszkiwany przez mniej niż 10 mln osób. Wyobraźmy sobie teraz, że taki moloch upada. Co się dzieje? Doskonale widać na przykładzie Nokii oraz Finlandii: wzrasta bezrobocie, spada PKB, pojawia się lekka trauma.

Zwolennicy startup nation będą zatem przekonywać, że startupowa ścieżka jest słuszna, bo zmniejsza ryzyko. Jednak, jak już pisałem, coraz częściej słychać pytanie, czy mają rację - na znaczeniu zyskuje alternatywna wizja. Jeśli nie z megakorporacjami, to przynajmniej z naprawdę dużymi graczami. A tych może szybko przybywać, w tym kraju działa obecnie około 8 tysięcy startupów, sektor odpowiada za 25% PKB i zatrudnia 200 tysięcy osób. Działa tu ponad 350 globalnych korporacji (i przez "działa" nie mam na myśli tego, że mają 3-osobowe przedstawicielstwo lub oddział księgowości). Są dziesiątki inkubatorów oraz akceleratorów, setki poważnych inwestorów. Wydatki na RD sięgają 4% PKB - to najlepszy wynik na świecie. I mówimy jedynie o wydatkach segmentu cywilnego. Jeśli dodamy armię, która na tym polu stanowi osobny, olbrzymi byt, to wynik będzie kosmiczny, nieosiągalny dla innych państw.

Potencjał jest olbrzymi, dużych firm będzie pewnie przybywać. A wraz z nimi i dużych przejęć podobnych do Mobileye. Dlatego ciekaw jestem, czy Izrael wykorzysta okazję i jak odpowie na pytanie dotyczące swojej przyszłości: lepiej być startup nation czy pójść krok dalej?

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Więcej na tematy:

StartupIzrael