Zarwałem noc przy pierwszym StarCraft. Ta gra wciąż smakuje wyśmienicie
Wczoraj Kamil pisał o tym, że Blizzard postanowił udostępnić pierwszego StarCrafta za darmo na Windowsa i macOS – jakby tego było mało, dodał również świetny dodatek Brood War. Nie muszę chyba mówić, że to świetna produkcja, która najpierw przykuwała do monitorów kampanią, a później przez lata robiła to samo za sprawą trybu sieciowego. A może muszę, bo przecież nie każdy grał w ten kultowy już tytuł.
Narodziny legendy
StarCraft pojawił się w sklepach w 1998 roku – najpierw na platformie Windows, później trafił na Maki, a jeszcze później na konsolę Nintendo 64. To strategia czasu rzeczywistego (RTS), która opowiada o galaktycznym konflikcie trzech ras – Terran, Zergów i Protossów. Gra wraz z dodatkiem Brood War sprzedała się łącznie w 9,5 miliona egzemplarzy sprawiając, że tytuł ten stał się jedną z najlepiej sprzedających się gier w historii. Mówiło się o tym, że sieciowe rozgrywki w StarCrafta stały się w Korei Południowej sportem narodowym. Trochę w to nie wierzyłem, aż któregoś dnia zobaczyłem materiał Krzyśka Gonciarza, w którym pokazał, że mecze z SC lecą w koreańskiej telewizji.
Mój ulubiony RTS?
Grałem w StarCrafta w okolicach premiery – i w niego, i w dodatek. Ja generalnie bardzo lubiłem RTS-y, choć nie ukrywam, że większym sentymentem darzę serię WarCraft. Do samego StarCrafta też musiałem się przekonać, choć oczywiście wierzyłem już w magię Blizzarda. To jednak zmiana uniwersum na kosmiczny nie była dla mnie wcale naturalna. A potem zwyczajnie mnie StarCraft wciągnął i zapisał się w pamięci jako jedna z najlepszych gier, z jakimi kiedykolwiek miałem styczność. Pamiętam kampanię, pamiętam też mecze wieloosobowe – z tą różnicą, że nigdy nie grałem zbyt dużo w internecie, skupiałem się przede wszystkim na zabawie ze znajomymi w sieci lokalnej. Cóż to była za gra, cóż za emocje.





Powrót do przeszłości
Największym fanem retro (i starych gier, choć chyba bardziej właśnie starych gier) jest w naszej redakcji Kamil. To on gromadzi stare konsole, to on wciąż gra na SNES-ie. Mnie zawsze bardziej od przeszłości interesował rozwój branży gier, bardzo lubiłem patrzeć jak gry wchodzą w trzeci wymiar, jak zrywają z utartymi standardami i przełamują kolejne bariery. To zawsze było fascynujące – był któryś rok, wydawało się że grafika jest już niemal idealna i tak naprawdę w tym temacie nie trzeba już było niczego więcej. A potem wychodziła kolejna karta graficzna i kolejna gra, która przesuwała tę barierę jeszcze dalej. Dlatego teraz patrzę na StarCrafta i nie widzę już tego piękna, które widziałem pod koniec lat 90. ubiegłego wieku.
Tak, pobrałem StarCrafta na Maka, włączyłem – była godzina 20. Od komputera odszedłem w okolicach godziny 2 w nocy i mówiąc szczerze nie mam pojęcia kiedy minęło te 6 godzin. Takie momenty przypominają, że grafika nie ma praktycznie żadnego znaczenia, podobnie jak czarne pionowe pasy na monitorze 16:9. Co z tego, że są piksele, co z tego, że filmy przerywnikowe trącają myszką? Przypomniały mi się nie tylko konkretne misje, ale również odzywki jednostek Terran – tego się zwyczajnie nie zapomina, jak wierszyków nauczonych w przedszkolu. Nie miało też znaczenia, że przecież w RTS-ach wydarzyło się wiele i mimo tego, że rozwiązania ze StarCrafta są trzonem dzisiejszych gier tego typu, nie potrzebowałem tych wszystkich nowości, które przez lata wprowadzono do gatunku. Pierwsze StarCraft w 2017 roku smakuje tak samo wybornie, jak smakował 18 lat temu. Choć gdzieś z tyłu głowy pojawiła się myśl, że przecież StarCraft był zawsze tą nowszą w stosunku do WarCrafta 2 grą. Jak ten czas szybko leci, jak to wszystko się przez te 18 lat pozmieniało. Na szczęście nie zmieniły się odczucia podczas zabawy w ten tytuł.
Jeśli więc nigdy nie graliście w pierwszego SC, macie teraz idealną okazję, by ten błąd naprawić. Mówią to przede wszystkim do młodszych graczy – przymknijcie oko na archaiczną (choć wciąż niebrzydką) grafikę – ona przestaje mieć znaczenie już w drugiej misji. StarCraft to tytuł kultowy, który trzeba znać, podobnie jak tę galaktyczną operę, która choć nie jest opowieścią oskarową, wciągała graczy 18 lat temu. Blizzard zrobił mi niesamowitą niespodziankę z tą darmówką, wątpię bowiem bym inaczej wrócił do tej gry. Jednocześnie gdzieś z tyłu głowy pojawia się myśl, że powinienem wygospodarować w tygodniu trochę czasu na tego typu powroty, bo to zupełnie inne emocje niż ogrywanie nowości. Dlatego też planuję przejść SC jeszcze raz, przypomnieć sobie tę niesamowitą przygodę sprzed lat, a może później sięgnąć po jakieś inne starocie, niekoniecznie z gatunku RTS. Choć jako konsolowiec, który przez ostatnich kilka lat grywa na PC sporadycznie, za tym właśnie gatunkiem tęsknię chyba najbardziej.
Więcej z kategorii Felietony:
- Albicla. Serwis tak dobry jak wybory, które się nie odbyły
- Windows 10 zaczyna mnie męczyć. Coraz częściej myślę o Macbooku
- Uwielbiam i nienawidzę życia online - praca i hobby stały się po prostu dziwne
- "Signal? Taka pasta do zębów?" - najważniejszy problem alt-komunikatorów
- Odkrycia roku 2020 na YouTube. Te kanały mnie wciągnęły