Sklep należący do niemieckiej sieci Edeka narobił sporo szumu w Niemczech. Z jednej strony jest to pewnie forma reklamy i autopromocji, ale z drugiej strony, ważny głos w dyskusji dotyczącej patriotyzmu zakupowego. Bo ta kwestia nie dotyczy wyłącznie Polski – podobne pomysły pojawiają się także w innych europejskich krajach (a Stary Kontynent nie jest tu wyjątkiem). Gdy zatem ktoś w Polsce nawołuje do wybierania rodzimych towarów, Francuzi, Niemcy i Czesi słyszą, że też powinni tak zrobić. Ludzie ci zdają się nie rozumieć, jak działa dzisiejsza gospodarka, jak funkcjonuje handel w XXI wieku.
“Tag der Vielfalt.” EDEKA verkauft nur deutsche Produkte. Die Regale sehen aus wie auf Cuba. pic.twitter.com/MGYlectTRH
— Holger Krupp (@_holger) 19 sierpnia 2017
Obrazki ze wspomnianego niemieckiego supermarketu nie pozostawiają złudzeń: większość towarów byłaby niedostępna. Można założyć, że i w naszych dyskontach czy hipermarketach doszłoby do mocnego przerzedzenia oferty: owoce, alkohole, słodycze, warzywa, ryby, sery, chemia, wędliny, napoje – w niektórych przypadkach nastąpiłoby ograniczenie oferty, w innych patrzylibyśmy na powietrze. Trzeba przy tym zwrócić uwagę na pewną niekonsekwencję: gdy ktoś wzywa do stawiania na polskie produkty nierzadko robi to za pośrednictwem koreańskiego smartfona i amerykańskich mediów społecznościowych, nosząc włoski garnitur lub niemiecką bluzę. Jeśli już chce się iść po bandzie, niech pomysłodawca spróbuje być w 100% polski. Tylko co to właściwie oznacza?
Czy za polski produkt można uznać herbatę sprzedawaną przez firmę zarejestrowaną nad Wisłą? Wątpię, by była ona zbierana w okolicach Sandomierza. Albo w drugą stronę: czy masło wyprodukowane w Polsce, z mleka kupionego od polskiego dostawcy, ale sprzedawane z logo słowackiej firmy, jest nasze czy obce? Jeżeli ktoś się poświęci i zrezygnuje z iPhone’a na rzecz polskiego smartfona, musi mieć świadomość, że ten dotarł do nas kontenerem z Chin. Podczas remontu mieszkania niejednokrotnie usłyszałem w sklepie, że producent jest polski/holenderski/włoski, ale na towar i tak trzeba czekać dłużej, bo powstaje w Państwie Środka. I co teraz? Sklep miałby problem z posegregowaniem produktów na polskie i „obce”.
Odpowiedź na to pytanie o to, co robić, jest bardzo prosta: należy wybierać te produkty, które są dobre, mają atrakcyjną cenę, smakują czy podobają się nam. Pisząc krótko: kupuj to, co chcesz, a nie to, co ma na sobie polską flagę czy orła. I nie bądźmy hipokrytami/durniami pisząc, że wszystko co polskie jest najlepsze. Bo nie jest. O jakości nie decyduje miejsce zarejestrowania firmy czy ulokowania fabryki, lecz podejście przedsiębiorcy. Jakiś czas temu pisałem o wentylatorach znanej firmy, których jakość miała się pogorszyć za sprawą przeniesienia produkcji do Chin. I przekonywałem, że na obniżenie lotów nie wpłynęła sama przeprowadzka, lecz polityka cięcia kosztów. Nasze firmy też to potrafią i nie dam się namówić na kupowanie chłamu tylko dlatego, że w nazwie producenta jest „POL”. Zresztą, czasem robi się komicznie, gdy rodzima korporacja znajdzie się na cenzurowanym i zacznie być bojkotowana – świeżym dowodem Maspex i afera z napojem Tiger. Do wpadki był dobry, bo polski, a dzień po zasługiwał już tylko na wylanie i wycofanie ze stacji benzynowych? Przecież wszystko co polskie jest najlepsze…
Wszystkim jadącym nad morze i w góry przypominam, tankujemy i kawkujemy tylko na POLSKICH stacjach? Wszystko co #POLSKIE jest najlepsze???
— Joachim Brudziński (@jbrudzinski) 29 lipca 2017
W tym wszystkim należy też pamiętać, że gdyby w każdym kraju górę wzięły hasła stawiania na swoich, to wielu polskich producentów musiałoby się pożegnać z milionowymi zyskami. Nasze towary nie trafiają wyłącznie do odbiorców na rodzimym podwórku: meble, spożywka, obuwie, części maszyn czy chociażby tak ostatnio doceniane gry znajdują klientów na Zachodzie. Co zrobiłby CD Projekt, gdyby Niemcy, Amerykanie i Anglicy powiedzieli: „sory, ale stawiamy na naszych”? Chyba, że wtedy ustawowo każdy Polak dostałby kopię gry kupioną przez państwo…
Więcej z kategorii Felietony:
- Facebook mógłby dla mnie zniknąć. Jest kilka "ale"...
- Spędziłem kilkanaście dni na TikToku - to najdziwniejsza podróż, jaką ostatnio odbyłem
- Macie to swoje Post-PC. Już dawno temu mówiłem, że to kaszana
- Albicla. Serwis tak dobry jak wybory, które się nie odbyły
- Windows 10 zaczyna mnie męczyć. Coraz częściej myślę o Macbooku