Samochody elektryczne to przyszłość, od której nie można już uciec. Teza dyskusyjna, ale coraz więcej osób się z nią zgadza. Co kilka dni z polskiego rynku płyną doniesienia związane z rozwojem tego biznesu, dowiadujemy się o nowych firmach, grantach, projektach, decyzjach władz, inwestycjach, planach, czasem robi to wielkie wrażenie. Potem jednak trzeba skonfrontować te informacje z rzeczywistością. A ta na razie nie pozostawia złudzeń – polska motoryzacja z elektryczną ścieżką rozwoju ma niewiele wspólnego.
Okazuje się, że w roku 2016 Polacy zarejestrowali 556 pojazdów z napędem elektrycznym lub hybrydowym typu plug-in. Pewnie nie trzeba nikomu tłumaczyć, że liczba jest naprawdę mała. Jasne, można przywołać informację, iż w porównaniu do roku 2015 poprawiono wynik o 65%, lecz przy tak niskiej sprzedaży elektryków, łatwo poprawić rezultaty nawet o kilkaset procent. W skali całego rynku wciąż będzie to jednak miało znikome znaczenie. Jeżeli dynamika wzrostu zostanie utrzymana, a na to wskazują prognozy, to sprzedaż elektryków w tym roku nadal będzie bardzo niska, wciąż mowa o promilach w całym biznesie.
Czy jestem zaskoczony? Nie. Dziwi mnie jednak to, że decydenci, część polityków i urzędników, wciąż powtarzaja, iż w połowie przyszłej dekady po naszych drogach będzie jeździło milion samochodów elektrycznych. Rząd ma narzędzia, które mogą przyspieszyć rozwój sektora, przyciągnąć klientów, wspomina się o zachętach zakupowych i tworzeniu infrastruktury. To jednak nie zadziała ani za rok, ani za pięć lat – realne działania i ich efekty są kwestią długofalową. Sam Plan Rozwoju Eletromobilności może się pojawić, lecz nie ściągnie polskich klientów masowo do salonów.
Samochody elektryczne wciąż są drogie, mają poważne ograniczenia i nie „zatankujemy” ich w kilka minut na najbliższej stacji. Producenci mogą przekonywać, że te auta są tańsze w utrzymaniu i bardziej eko, lecz to na klienta nie podziała, jemu potrzebny jest konkret. I nie ma sensu przywoływać tu osiągów, możliwości oraz bonusów Tesli, bo ten samochód jest poza zasięgiem większości Polaków. Trzeba patrzeć na ofertę innych producentów, a ta czasem pozostawia wiele do życzenia. I piszę tu o poważnych koncernach motoryzacyjnych, a nie firemkach, którym wydaje się, że stworzą solidne samochody elektryczne.
Warto w tym miejscu przywołać wyniki sprzedaży elektryków w innych europejskich krajach. Kilka razy przywoływałem już Norwegię, ale trzeba podkreślić, że to kraj nie tylko bogaty, lecz także realnie promujący samochody elektryczne. Ekologiczne auta mogą się tam dobrze sprzedawać. Tymczasem Francja, kraj duży, ludny, z rozwiniętym rynkiem motoryzacyjny, może się pochwalić wynikiem stu tysiecy aut elektrycznych. Pod koniec dekady ma ich być 350 tysięcy. Pewnie nawet tam z rezerwą podchodzi się do miliona takich pojazdów za niecałą dekadę. Ten biznes wciąż jest w powijakach i nie zmienią tego kolejne slajdy prezentowane przez polityków…
Zmiany na tym polu nastąpią, są nieuniknione chociażby z powodu wyczerpywania się złóż paliw kopalnych. Ale nie wydarzy się to nagle czy nawet w ciągu kilku lat, bo to nie jest rynek butów albo smartfonów.
Więcej z kategorii Motoryzacja:
- Polski produkt eksportowy? Baterie do samochodów elektrycznych
- Przewagi hybrydy Plug-In w Skoda Octavia iV oraz Superb iV nad „klasyczną hybrydą”
- BMW 530d xDrive: teraz ma 286 KM i system Mild Hybrid. Jest też bardzo oszczędne!
- EQA to najmniejszy elektryczny samochód w ofercie Mercedesa
- Liczba elektrycznych samochodów w Polsce podwoiła się w 2020 roku