Apple

Ronald Wayne - człowiek, który sprzedał 10% udziałów w Apple za... 800 dolarów

Maciej Sikorski
Ronald Wayne - człowiek, który sprzedał 10% udziałów w Apple za... 800 dolarów
33

Co by było, gdyby... To pytanie zadaje sobie wielu z nas, niektórych pewne kwestie męczą przez długie dekady. Tak może być w przypadku jednego z założycieli Apple: Ronald Wayne współtworzył firmę wartą dzisiaj kilkaset miliardów dolarów, ale zarobił na tym kilkaset... dolarów. Świat pamięta nazwiska Jobs i Wozniak, o nim zapomniał. Ten człowiek rzeczywiście ma czego żałować.

Ronald Wayne nie jest postacią zbyt dobrze kojarzoną. Myśląc o Apple, w pierwszej kolejności przed oczami staje Steve Jobs, potem Steve Wozniak czy Tim Cook, znawcy tematu pomyślą jeszcze o kilku pracownikach. Dla Wayne'a w wyobraźni/pamięci miejsca jest niewiele. A jeśli już ktoś o nim wspomni, to zapewne doda, że ów człowiek... przegrał swoje życie, stracił wielką szansę, dokonał rzeczy, której pewnie żałował przez kolejne dekady. Brzmi strasznie, więc szybko tłumaczę, na czym polegał jego błąd. O ile był to błąd...

Bohater tej historii urodził się w roku 1934, zdobył wykształcenie techniczne i w roku 1956 przeniósł się do Kalifornii. Na początku lat 70. XX wieku wystartował z biznesem: sprzedawał automaty zwane w Polsce jednorękimi bandytami. Szybko okazało się jednak, że nie ma smykałki do prowadzenia interesów, firma upadła. Ronald Wayne odebrał wówczas lekcję, która mogła zaważyć na jego późniejszych decyzjach biznesowych. A te podejmował już w drugiej połowie lat siedemdziesiątych. Pracował wówczas w Atari, jego kolegą z pracy był Steve Jobs. To właśnie on namówił Wayne'a do współtworzenia nowej firmy.

Jobs i Wozniak byli znacznie młodsi od Wayne'a: pierwszy przyszedł na świat w roku 1955, drugi w roku 1950 - inne pokolenie, sam Wayne mówił później, że czuł się w ich towarzystwie niczym dorosły doglądający dzieci. Jaką rolę pełnił w tworzonym biznesie? Miał ogarnąć sprawy administracyjne i... zrobił to. Napisał umowę spółki, a także instrukcję obsługi pierwszego produktu: komputera Apple I, który w ostatnich latach osiąga zawrotne ceny na aukcjach. To on był autorem pierwszego logo firmy przedstawiającego Newtona siedzącego pod drzewem. Pasowało do epoki? Nie, lecz wszyscy zdawali sobie z tego sprawę - to była zabawa.

Żarty skończyły się szybko, bo już w kwietniu 1976 roku, krótko po tym, gdy utworzono Apple Computer Cmapny. Jobs i Wozniak mieli po 45% udziałów w spółce, Ronald Wayne otrzymał 10%. Z jednej strony, jego głos nie znaczył wiele, gdy młodsi koledzy współpracowali i podejmowali spójne decyzje. Z drugiej strony, mógł być osobą decydującą o przyszłości firmy, gdyby wspomniany duet zaczął się kłócić. Udziały ze sporym potencjałem. Ale Ronald Wayne z tego nie skorzystał, sprzedał kolegom swoje 10% niecałe dwa tygodnie po utworzeniu biznesu. Dlaczego?

Powodów było kilka: czuł, że nie pasuje do tej dwójki, że jest za stary na takie "przygody", nie kręciły go także komputery. Najważniejszym czynnikiem była jednak odpowiedzialność: panowie ręczyli swoim majątkiem za spółkę. O ile Jobs i Wozniak mieli niewiele do stracenia, o tyle Wayne był już dojrzałym panem, który bał się, że straci wszystko, gdy młodsi koledzy przesadzą. Ciekawie ujął to Steve Wozniak: brał na siebie 100% odpowiedzialności za 10% udziałów w firmie. Dla młodszej dwójki była to zabawa, dla niego igranie z losem. W pamięci tkwił klęska biznesowa sprzed kilku lat, wolał tego nie powtarzać. Po roku od tej decyzji otrzymał od firmy jeszcze 1500 dolarów, za które zrzekł się roszczeń wobec spółki.

Stosunkowo szybko okazało się, że to był błąd: Apple rosło w zawrotnym tempie, już na początku lat 80. przychody roczne przekroczyły granicę miliarda dolarów. Od tego czasu trwają wyliczenia w stylu "ile pieniędzy miałby Wayne, gdyby nie popełnił wielkiego błędu". Stan na dzisiaj? Jakieś 70 mld dolarów. Byłby jednym z najbogatszych ludzi świata. Trzeba jednak pamiętać, że to czysta matematyka, nawet gdyby został w firmie, pewnie nie utrzymałby tych 10% przez kolejne dekady. Ktoś stwierdzi jednak, że nawet jeden procent robiłby z niego miliardera. Trudno temu zaprzeczyć.

Czy panowie utrzymywali kontakty? Jobs podobno kilka razy proponował starszemu koledze pracę w firmie. Ten odmawiał. Przez jakis czas pracował jeszcze w Atari, potem zajął się handlem znaczkami i rzadkimi monetami. Najpierw w Kalifornii, z czasem przeniósł się do Nevady, gdzie żyje do dzisiaj. Ronald Wayne mieszka w skromnym domu i tłumaczy, że jego pasją były automaty do gry, a nie komputery. Ta ostatnia maszyna pojawiła się w jego domu dopiero w połowie lat 90. XX wieku i była bardzo prosta. Telefon komórkowy? Wozi w samochodzie nieskomplikowany i tani model "na wszelki wypadek", ale nie korzysta z tego urządzenia. Nie muszę chyba pisać, że nigdy nie kupił sprzętu Apple. Raz dostał iPada, ale sprezentował go dziecku. O tym, jak funkcjonuje 83-letni pan niech świadczy fakt, że redakcja, która przeprowadzała z nim niedawno wywiad, otrzymała pocztą (tradycyjną) zdjęcie przedstawiające Wayne'a - w ten sposób dostarczył element graficzny do tekstu. Rzeczywiście nie był "człowiekiem komputerów".

Ronald Wayne jest postacią, z której należy drwić? Raczej nie. Po fakcie znajdzie się wielu mądrych, ale w chwili tworzenia biznesu Amerykanin mógł mieć spore wątpliwości. Trafił na dwóch młokosów, którzy bawili się w interesy i inżynierię. Sam bohater powtarza, że nie żałuje tej decyzji. Trudno stwierdzić, na ile mówi prawdę i czy faktycznie nie rozpamiętuje tego wydarzenia. Przekonuje, że bogaty nigdy nie był, ale głodu też nie zaznał. I dodaje, że z takim majątkiem byłby po prostu... najbogatszym człowiekiem na cmentarzu. Chociaż jest jedna rzecz, której żałuje: na początku lat 90. poprzedniego stulecia sprzedał oryginał umowy, którą napisał. Zainkasował 500 dolarów. Kilka lat temu sprzedano ją na aukcji za ponad 1,5 mln dolarów. Rzeczywiście nie miał głowy do interesów...

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu