Recenzja

Recenzujemy "Endgame. Wezwanie" i mamy dla Was konkurs z książkami do wygrania!

Tomasz Popielarczyk
Recenzujemy "Endgame. Wezwanie" i mamy dla Was konkurs z książkami do wygrania!
28

Co musi mieć dziś książka, żeby odnieść komercyjny sukces? Czy oryginalna fabuła i wciągająca historia wystarczą? A może to raczej kwestia bohaterów? Barwne postaci, z którymi łatwo się utożsamić zawsze dobrze się sprzedawały. Głośne nazwisko autora? Też pomaga, bo jakżeby inaczej. A może to wszystk...

Co musi mieć dziś książka, żeby odnieść komercyjny sukces? Czy oryginalna fabuła i wciągająca historia wystarczą? A może to raczej kwestia bohaterów? Barwne postaci, z którymi łatwo się utożsamić zawsze dobrze się sprzedawały. Głośne nazwisko autora? Też pomaga, bo jakżeby inaczej. A może to wszystko na nic, bo w gruncie rzeczy nie mamy gwarancji, ze czytelnik zwróci uwagę właśnie na nasz tytuł. Jak go zatem skłonić? Jak zachęcić i zaintrygować?

Niewykluczone, że właśnie te pytania zadawali sobie James Frey i Nils Johnson-Shelton, siadając do Endgame. Pierwszy z nich to osobistość już dobrze znana w świecie literatury - szczególnie tej amerykańskiej, choć wiele jego powieści tłumaczono na dziesiątki języków i dystrybuowano po całym świecie. Ja Freya głównie kojarzę z książki "Jestem numerem cztery", którą zekranizowano w 2010 roku (ostatnio film można było oglądać na jednej z ogólnodostępnych stacji telewizyjnych). "Endgame. Wezwanie" to kolejny kandydat do wejścia na duże ekrany, co zresztą już zostało potwierdzone, bo w styczniu br. prawa do ekranizacji wykupiła wytwórnia 20th Century Fox. W planach są też serial, a nawet program typu reality show. Co takiego wyjątkowego jest w tej powieści?

Na ziemię spada 12 odłamków meteorytu, które sieją spustoszenie w różnych zakątkach globu. Trup ściele się gęsto, a czytelnik już na starcie jest raczony obfitującymi w szczegóły obrazowymi opisami śmierci. Odłamki to znak dla graczy - wybrańców i zarazem przedstawicieli dwunastu starożytnych plemion, które w zamierzchłych czasach zostały stworzone i nauczone życia przez rasę obcych. Tak powstała rasa ludzka. Przybysze nakazali im czuwać, bo gdy człowiek przestanie być godzien daru, jaki otrzymał, rozpocznie się Endgame - gra ostateczna lub raczej sąd ostateczny. Udział w niej weźmie dwunastu graczy (po jednym z każdego z ludów). Jedyny warunek to wiek - nie mogą mieć mniej niż 13 i więcej niż 20 lat.

Plemiona zatem czekały i przez te wszystkie tysiąclecia szkoliły swoich reprezentantów, przekazując im z pokolenia na pokolenie wiedzę i umiejętności. Jedni z niecierpliwością wyczekiwali Endgame i z niepokojem odliczali dni do swoich 20-tych urodzin. Inni wręcz przeciwnie - ukończenie 20 lat miało być uwolnieniem od spoczywającego na nich ciężaru i początkiem normalnego życia. Wszystkich graczy łączył jednak wyczerpujący, okupiony wieloma wyrzeczeniami i cierpieniem trening, który przekształcił ich w chodzące maszyny do zabijania zdolne do natychmiastowej eliminacji przeciwników, a jednocześnie ponadprzeciętnie inteligentne, sprytne i bezwzględne. Wraz z początkiem Endgame stają naprzeciw siebie i muszą walczyć o to, by zapewnić swojemu plemieniu przetrwanie. A zaszczytu tego dostąpi tylko jeden lud, którego przedstawiciel zdobędzie trzy klucze. Pozostałych czeka zagłada.

Brzmi znajomo? Motyw brutalnego turnieju, w którym uczestniczą mordujący się wzajemnie nastolatkowie jest już dość mocno wyeksploatowany i w kulturze masowej zajął miejsce pod postacią "Igrzysk Śmierci" autorstwa  Suzanne Collins. Pomysł Freya wydaje się zatem dość wtórny, choć zdecydowanie nie można mówić tutaj o jakimkolwiek plagiacie, bo obie powieści wiele dzieli. Przede wszystkim to, że Endgame jest czymś o wiele więcej niż jedynie książką.

Z tego też powodu Antyweb objął ten projekt patronatem medialnym i z tego powodu gości on na naszych łamach. Nie obawiajcie się zatem, że przechodzimy na lifestyle i od jutra będziemy publikować gorące relacje o awariach Dreamlinerów, opowiadania i pseudonaukowe eseje. To zostawiamy innym i zajmujemy się technologią w czystej postaci, a tej w Endgame jest zaskakująco dużo jak na twór literacki.

Endgame jest internetowym projektem, którego książka (a właściwie pierwszy tom trzyczęściowej sagi) stanowi kluczowy element. Jak zapewniają twórcy "rzeczywistość przeplata się tutaj z fikcją", czego kwintesencją są 3 mln (rzeczywistych) dolarów (w pierwszym tomie jest to 0,5 mln dol. - pozostała kwota będzie dostępna po wydaniu kolejnych części) nagrody dla czytelnika, któremu uda się rozwikłać umieszczoną na stronach książki (i nie tylko) zagadkę. A ta towarzyszy nam właściwie przez całą lekturę. Co kilka stron pojawiają się niezrozumiałe ciągi znaków, tajemnicze obrazki i mozaiki, nic nie mówiące liczby - czytając Endgame miałem nie ustępujące nawet przez moment wrażenie, że ta książka tyle przede mną ukrywa. Rozwikłanie tych tajemnic jest już bezpośrednio związane z internetem, bo odpowiedziami są właśnie linki do stron www, na których poukrywano wskazówki. Żeby zrobić z nich użytek będziemy potrzebowali konta Google, a następnie zalogowania się do specjalnej webowej aplikacji śledzącej nasze postępy. Takiego rozmachu nie miała jeszcze żadna książka.

A to nie koniec, bo niebawem światło dzienne ujrzy aplikacja mobilna wykorzystująca rzeczywistość wirtualną, która nie będzie częścią tej układanki, ale będzie stanowiła wartość samą w sobie, bo pozwoli wziąć wirtualny udział w Endgame i wcielić się w członka jednego z plemion. Za program odpowiada Niantic Labs, a więc firma będąca własnością Google'a. Niestety nie mogę jeszcze ocenić tego aspektu, bo aplikacji nie ma na rynku. Na pewno jednak przyjrzę się jej po premierze. Tymczasem póki co twórcy budują klimat i napięcie wokół swojej powieści w inny sposób. Na poświęconych konkretnym wersjom językowym kanałach YouTube publikowane są klipy wideo, które całkiem skutecznie starają się inscenizować Endgame w rzeczywistym świecie. Mało tego, każdy bohater książki ma swoje konto na Twitterze (przykład), gdzie na bieżąco pojawiają się posty. Jestem pod dużym wrażeniem rozmachu, z jakim twórcy wykorzystują internet, media społecznościowe i technologie w promocji swojego tytułu. To niesamowite, że narzędzia, które teoretycznie stanowią zagrożenie dla istnienia klasycznej literatury właśnie są wykorzystywane w jej służbie.

Wracając jednak do samej powieści, trzeba przyznać, że nie jest to raczej tytuł najwyższych lotów. Jeżeli spodziewacie się po nim czegoś ambitnego, będziecie rozczarowani. Autorzy od samego początku stawiają na dynamiczną akcję, a w miarę lektury wcale nie zdejmują nogi z gazu. Mkniemy zatem przez te 500 stron jak burza i zanim się obejrzymy, jesteśmy na samym końcu i pragniemy więcej. Zapomnijcie o profilach psychologicznych graczy, rozbudowanych opisach scenerii, długich narracjach przeplatających się z wyczerpującymi dygresjami. Tutaj na każdej stronie bohaterowie coś robią, a co kilka kartek coś wybucha, leje się krew lub ktoś umiera. A skoro o bohaterach mowa, trzeba przyznać, że są to bardzo wyraziste postaci: niema Azjatka o introwertycznym podejściu do świata, niepełnosprawny geniusz komputerowy (nerd i astmatyk), 13-letni rozrabiaka o zapędach sadystycznych... Tego jest tutaj więcej i na ich tle Amerykanka Sarah Allopay, którą od początku kreuje się na główną bohaterkę wypada dość zwyczajnie.

Czytałem "Endgame. Wezwanie" codziennie w drodze do redakcji - w metrze, a potem w autobusie. Za każdym razem wpadałem po uszy i ciężko było mi się oderwać. Nie ukrywam, że jestem targetem tego typu powieści, bo dynamiczny sposób prowadzenia narracji, wkradające się drzwiami i oknami elementy fantastyczne zawsze sprawiały, że łykałem książki jedna po drugiej. I nie przeszkadzały mi nawet grafomańskie zapędy autorów (przełknąłem nawet Andrzeja Pilipiuka), co w "Endgame. Wezwanie" również da się wyłapać bez większego trudu. Jeżeli możecie napisać o sobie to samo lub po prostu jesteście ciekawi tego literackiego eksperymentu, który zdecydowanie wykracza poza ramy standardowej książki, pieniędzy wydanych na Endgame żałować nie będziecie. Ostrzegam jednak raz jeszcze, nie szukajcie tutaj czegoś więcej niż lekkiej, dynamicznej i szybkiej przygody, która równie dobrze mogłaby być scenariuszem hollywoodzkiego blockbustera (i wszystko na to wskazuje, że będzie).

Konkurs

Mamy dla Was 10 egzemplarzy książki "Endgame. Wezwanie", które ufundowało Wydawnictwo SQN. Pytanie konkursowe może i nie jest zbyt optymistyczne, ale zapewne wielu z Was ma taką swoją wizję, wykreowaną na podstawie obejrzanych filmów w tej tematyce czy właśnie przeczytanych wcześniej książek w podobnym klimacie:

Jak w Waszych wyobrażeniach mógłby wyglądać koniec świata?

Spośród najciekawszych odpowiedzi wybierzemy dziesięć osób, które dostaną od nas książki (niestety bez autografu Jamesa Freya, ale na specjalne życzenie, możemy napisać coś od siebie na wewnętrznej stronie okładki). Na odpowiedzi czekamy tydzień - do 16 listopada.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu