Recenzja

Po 12 latach ten wspaniały jPRG dostał nowe życie! Recenzja Ys Origins

Artur Janczak
Po 12 latach ten wspaniały jPRG dostał nowe życie! Recenzja Ys Origins
4

Pierwsza odsłona serii Ys powstała w 1987 na NEC PC-8801. Na przestrzeni lat kolejne części pojawiły się na wielu różnych platformach: NES, Sega Genesis, PS2 i wiele więcej. Nigdy natomiast nie doczekała się debiutu na sprzęcie od firmy Microsoft. Ich konsole były omijane przez twórców, aż dotąd. Za sprawą DotEmu Xbox One otrzymał Ys Origins. Mowa tutaj o prequelu, którego akcja została umiejscowiona 700 lat przed pierwszą grą serii. Byłem zaskoczony, że taki jRPG trafił do zielonych, zaledwie 12 lat po premierze w Japonii, a 6 na świecie. Wydawać by się mogło, że wypuszczenie takiego „klasyka” nie ma większego sensu, ale mówiąc szczerze, moim zdaniem dobrze się stało. Do niedawna pewna grupa odbiorców nie miała możliwości zetknąć się z tą serią, a teraz nadarza się okazja, aby to zmienić. Oczywiście, jeżeli ktoś lubi tego typu gry, które trochę już dopadł ząb czasu.

Historia opowiada o spokojnej i pięknej krainie Ys, którą opiekowały się dwie boginie: Reah i Feena. Magia była ogólnodostępna dla wszystkich, a ludzie wiedli zwykłe i przyjemne życie. Do momentu, gdy przybyły demony, które rozpętały prawdziwe piekło. Ludzkość nie była gotowa na takie niebezpieczeństwo. Dość szybko się poddała, a świat ogarnął chaos. W akcie desperacji opiekunki Ys wyniosły do chmur jedną ze świątyń, w której schroniła się część ludzi.

Potwory nie mogły ich w ten sposób dosięgnąć, przynajmniej na razie. Kreatury postanowiły wybudować gigantyczną wieżę, aby dostać się do swoich ofiar. Wojna rozpoczęła się na nowo, boginie też przepadły, podobnie jak potężny magiczny artefakt Black Pearl. Postanowiono zorganizować misję ratunkową, aby uratować jak najwięcej osób. Niestety, zanim rycerze i magowie dotarli do ziemi Ys zostali zaatakowani i rozdzieleni. Teraz to my musimy zadbać o to by zadanie zostało wykonane.

Gracz wciela się w jedną z dwóch postaci (trzecia trzeba niestety odblokować): Yunica Tovah i Hugo Fact. Pierwsza z nich to początkujący rycerz, który nie ma zbyt wiele wspólnego z magią i woli swoich przeciwników pokonywać przy użyciu swojego topora. Bohaterka walcząca na bliski dystans i cechująca się większą odpornością na obrażenia. Drugi bohater to typowy mag, specjalizujący się w ciskaniu magicznych pocisków na odległość. Do tego potrafi przyzywać latające „działka”, które atakują wrogów.

Nie jest tak szybki i wytrzymały jak Yunica, ale nie musi też podchodzić blisko swoich oponentów, aby zwyciężyć. Pozostaje jeszcze The Claw, którego trzeba odblokować. Miło, że postać ta ma zupełnie innych wachlarz ciosów, ale również odrębną historię. O ile główna część fabuły jest taka sama dla wszystkich, tak wydarzenia dążące do finału dla niego są inne. Dzięki czemu kolejne podejście do Ys Origins ma naprawdę dużo sensu, bo poznamy nowe wydarzenia i część postaci.

Jak się pewnie domyślacie, celem całej wyprawy jest przedarcie się przez Dark Tower, wybudowaną przez demony. To właśnie w tym miejscu będziemy walczyć z potworami, poznawać kolejne elementy układanki, a także trenować i zwiększać siłę naszej postaci. Ys Origins nie jest typowym jRPG-iem z lat 90’. Walki dzieją się w czasie rzeczywistym i bliżej im do slasherów, Castlevanii czy nawet Zeldy, niż na przykład do Final Fantasy, Grandia czy Suikodena. Przemierzamy kolejne piętra mrocznej wieży, pokonując przeciwników, skacząc przez przeszkody i rozwiązując proste łamigłówki. Nie brakuje starć z trudnymi bossami, ulepszania ekwipunku i rozwoju bohatera.

Mamy tutaj mieszankę styli z wielu różnych gier, która naprawdę się sprawdza. Podczas swobodnej eksploracji praktycznie ciągle coś się dzieje, a rozgrywka potrafi wciągnąć na długie godziny. Co więcej, wersja na Xbox One ma możliwość pozostawienia krwi, czego na PSV czy PS4 nie dostaniecie. Zamiast tego z przeciwników wylewa się jakiś zielony glut. Niby mała rzecz, ale jednak dobrze, że bazuje na oryginale, niż nieco ocenzurowanej wersji. Oprócz tego dodano także tryb Speed Run, dzięki któremu można mieć coraz to lepsze wyniki, nie martwiąc się zbędnymi przerywnikami i przerwami w zabawie.

Wielcy fani rozdzielczości 4K i HDR pewnie nie zachwyci oprawa wizualna Ys Origins. Gra ma już wiele lat na karku, ale nadal potrafi cieszyć oko. Ładnie się starzeje i nawet dziś można docenić połączenie technologii 3D z bardzo szczegółowymi obiektami 2D. Spory ukłon dla starych jRPG, których w dzisiejszych czasach nie ma już tak wiele. Oczywiście, można siłę się czepiać, że twórcy mogli poprawić dane elementy, ale tutaj przede wszystkim chodziło o to, aby trafić do nowych odbiorców w niezmienionej formie.

Jeżeli lubicie natomiast retro klimaty, to zapewniam Was, że grafika nikogo nie powinna odstraszyć. Lokacje są różnorodne, wypełnione różnymi detalami, projekty bossów zachwycają, a ilość animacji potrafi zaskoczyć odbiorcę. Jak na tytuł, który powstał w 2006, to naprawdę nieźle się trzyma. Podobnie jest z muzyką, która nadal stoi na wysokim poziomie i praktycznie się nie zestarzała. Dane kawałki umilają zabawę i odpowiednio budują klimat całej przygody.

Ys Origins jest naprawdę porządnym przedstawicielem swojego gatunku. Staroszkolne podejście, gdzie gra nie trzyma Cię za rączkę, jest wymagająca, oferuje ciekawy system walki, wciągającą fabułę i do tego starcza na wiele godzin. Dodajmy do tego cenę, która wynosi 69,99 PLN w polskim sklepie Xboxa i mamy naprawdę rozsądny stosunek ceny do jakości. Moim zdaniem to świetna okazja, aby poznać markę i dobrze się przy tym bawić.

Ocena: 8.5/10

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu