Zastanawiałem się jak długo można ciągnąć opowieśść o Williamie J. Blazkowiczu. Tak, by jej nie zepsuć i nie poprowadzić na absurdalnie głupie tory. Poprzednia odsłona pokazała, że można wymyślać cuda na kiju, a i tak kultowa już postać zrobi robotę. Robiła. Kooperacyjna przygoda jego córek już nie robi i choć to spinoff serii, pokazuje ją w złym świetle wprowadzając za dużo kompletnie zbędnych nowości, które nie tylko nie wnoszą nic wartościowego do rozgrywki, to w dodatku irytują.
Fabuła gra tu małą rolę, będąc jedynie tłem do wspomnianej kooperacji. Otóż Blazkowicz ma już dwie nastoletnie córki, którym przekazuje jak walczyć w świecie zawładniętym przez nazistów. Postanawia jednak zniknąć, tak o – bez wyjaśnienia. Co robią dziewczyny? Bez zastanowienia postanawiają go odnaleźć, szybko lądują w Paryżu i nawiązują kontakt z tamtejszym ruchem oporu. Zanim jednak zaczną coś w nim znaczyć, wykonują kolejne misje zdobywając doświadczenie. Coś pominąłem? Chyba raczej nie, nuda wieje z tej opowieści okropna i nie ma kompletnie startu do ostatnich odsłon, gdzie może i historia nie była zbyt mądra, ale jednak chciałem ją poznać. Chociażby po to żeby pośmiać się z kolejnych absurdów.
Historię na dalszy plan spycha również zmiana sposobu rozgrywki. Otóż baza wspomnianego rucho oporu to taki hub dla misji – gra nie jest liniowa, pozwala decydować o wykonywanych misjach, co jeszcze bardziej zaburza jakąkolwiek opowieść. Mi się to nie podoba, nie do tego przyzwyczaiła mnie seria. Minus.
Zobacz też: Recenzja Wolfenstein II: The New Colossus
Ale nie największy. Równie mocno wkurzał mnie tryb kooperacji. Serio – jestem zaskoczony, bo przecież to główny motor napędowy gry. Dwie siostry, wspólne akcje, jeszcze więcej zabawy. Gra wręcz sugeruje przechodzenie jej z kompanem – droższa wersja pozwala zaprosić do zabawy osobę nieposiadającą swojej kopii, można też zaprosić jakiegoś randoma. Ale jak to z randomami, zabawa jest słaba, szczególnie kiedy towarzysz się nie odzywa i chce robić wszystko po swojemu. Pozostaje więc kooperacja ze sztuczną inteligencją. Tylko tu słowo kooperacja się nie sprawdza, bo SI to raczej kula u nogi. Przyzwyczajony do samotnego grania w Wolfie wkurzało mnie też ciągłe czekanie na towarzysza, chociażby po to żeby otworzyć drzwi. No nie pasuje mi to w tej grze, nie będę tego ukrywał.
No dobrze, bo brzmi trochę jakbym recenzował gniota. A Wolfenstein: Youngblood gniotem nie jest. Po prostu wydaje się przekombinowany. Jest inny i na pewno znajdą się osoby, które docenią trochę RPG-owe zacięcie, gdzie grindujemy postacie. Ba, niektórzy poczują tu trochę Destiny, a to ze względu na próby naśladowania looter shootera – tylko znowu nie każdemu przypadnie do gustu system nagród, które zwyczajnie nie rekompensują trudu włożonego w granie. Jest też endgame, ale większość zakończy przygodę z Youngblood po zaliczeniu wątku fabularnego – ba, pewnie niektóre lokacje przebiegniecie.
Ale strzela się fajnie, choć jakby trochę słabiej niż wcześniej. Ale wciąż pojawiają się fragmenty, gdzie sianie pociskami sprawia masę frajdy – a jak zagracie ze znajomym po sieci, nawet całą masę frajdy. No i możliwości kombinezonów dają trochę więcej pola do popisu oraz urozmaicają rozgrywkę. Na plus na pewno projekty lokacji i specyficzny klimat, który może nie jest tak wciągający jak przy poprzednich odsłonach, ale odróżnia grę od innych FPS-ów. Paryż lat 80. ubiegłego wieku, czy raczej jego alternatywna wizja bardzo mi się podobała, tak jak i cały wymyślony już wcześniej świat, w którym rządzą naziści. Wciąż jest absurdalny i dobrze, że nie starano się wprowadzić tym razem poważniejszego klimatu.
Niestety jako całość Wolfenstein: Youngblood bardziej rozczarowuje niż zachwyca. Dłuży się, często nudzi, opowieść jest słaba – a w zasadzie praktycznie jej nie ma. Tylko ta kooperacja i kooperacja. No nie siadł mi ten pomysł, a główne bohaterki wkurzały – często naprawdę beznadziejnymi dialogami.
Czy warto kupić Wolfenstein: Youngblood? Moim zdaniem lepiej skupić się teraz na innych produkcjach (momentami aż bolało, że muszą odejść od nowego Fire Emblem na Switcha), a grze dać szansę za jakiś czas. Kiedy? Jak konkretnie potanieje. A jestem pewien, że stanie się to szybciej niż z innymi nowymi grami. No i znajdźcie sobie kogoś do grania, podchodzenie do tej produkcji samemu nie ma większego sensu.
Więcej z kategorii Gry:
- "Wystąpił błąd w poniższej aplikacji". To miała być recenzja Cyberpunk 2077 na PS4
- Cyberpunk 2077 – pierwsze wrażenia po 12 godzinach z wersją PC
- Mortal Kombat 11: Ultimate Edition pokazuje, jak będą i jak powinny działać gry na PlayStation 5
- Ostateczny dowód na to, że Switch potrzebuje wersji Pro. Hyryle Warriors: AoC - recenzja
- Światło nigdy nie wygra z Ciemnością. Recenzja Destiny 2: Poza Światłem