Daredevil (Matt Murdock, grany przez Charliego Coxa) wszystko to bowiem zapoczątkował. Sam do tego serialu usiadłem dosyć późno względem premiery, ale pierwszy sezon okazał się fenomenalnym i niezwykle długim filmem. Takie opowieści nie zdarzają się często, ale Netflix udowodnił nie raz, że taka forma odpowiada twórcom, a on ich tylko wspomaga udostępniając jednocześnie wszystkie epizody. Pierwsza w historii produkcja Netfliksa – House of Cards – to przecież globalny fenomen. Wydawało się mało prawdopodobne, że uda się to powtórzyć z superbohaterem w centrum wydarzeń. Okazało się, że to możliwe.
I wtedy nadszedł czas Jessici Jones (Krysten Ritter), Luke’a Cage’a (Mike Colter) oraz Iron Fista (Danny Rand, czyli Finn Jones). W międzyczasie pojawił się drugi sezon Daredevila, którego większą część (tam gdzie występuje Elektra) wolałbym pominąć. Seriale Luke Cage i Jessica Jones mnie nie porwały, Iron Fist nie był łatwy do przełknięcia, ale oceniam go wyżej, niż niemal wszyscy inni. The Defenders to produkcja, z którą wiązaliśmy ogromne nadzieje. Mając w ekipie takie postaci i nakreśloną już w poprzednich 5 sezonach historię, „wystarczyło” przygotować huczny finał z rozmachem. Ktoś tu się jednak pogubił.
The Defenders to serial dla wszystkich. Dosłownie
Jeżeli z trudnością przebrnęliście przez pierwszy lub dwa pierwsze odcinki Iron Fista, to podobnie będzie z The Defenders. Twórcy, po dosłownie minimalnym wprowadzeniu, powinni rzucić nas na głęboką wodę. Tak się nie dzieje. Zamiast wartkiej akcji otrzymujemy trwający blisko 2 odcinki wstęp dający szansę osobom, które nie widziały innych seriali z uniwersum, na odnalezienie się w tej historii. Zamiary są bardzo jasne, The Defenders ma być opowieścią uniwersalną, pozwalającą wniknąć w Marvelowski Nowy Jork pierwszemu lepszemu widzowi. Gdy zapragnie więcej z pewnością sięgnie po inne seriale. Takie założenie może odbić się rykoszetem po twórcach i Netfliksie, gdyż po zobaczeniu kilku pierwszych odcinków The Defenders nie zdecydowałbym się na seans Daredvila czy Luke’a Cage’a.
Zaczekajcie na wszystkich obrońców z The Defenders
Nie jest oczywiście tak, że The Defenders można określić mianem totalnej klapy. Choć widziałem tylko 4 z 8 przygotowanych odcinków, to trzeba przyznać, że twórcy zdołali wyprowadzić na prostą kilka kwestii z „prequeli” lub wykorzystać wcześniej działające mechanizmy. Pijącą na umór i ignorancką Jessicę Jones ogląda się równie dobrze, co wcześniej. Iron Fist nauczył się kilku nowych ruchów i na ekranie prezentuje się o sporo lepiej, szczególnie w scenach walki. Luke Cage w dalszym ciągu stara się wyjść na prostą, lecz nie jest mu to dane. Daredevil natomiast stał się historią, gdyż Matt Murdock woli obecnie walczyć z występkiem w sali sądowej, aniżeli na ulicy.
Chemia pomiędzy bohaterami jest odczuwalna, co podniosło mnie na duchu. Nie będę Wam psuł seansu pisząc, które z postaci lepiej dogadują lub „dogadują się” z którymi, ale warto wyczekać swoje i ujrzeć całą czwórkę razem w kadrze.
Więcej z kategorii Recenzja:
- Wzrusza i bawi, ale to może nie wystarczyć. Co w duszy gra - recenzja
- Xiaomi przeszło długą drogę by stworzyć swój najlepszy smartfon. Recenzja Mi 11
- HyperX Cloud Stinger Wireless to solidna alternatywa dla oficjalnych słuchawek PlayStation
- ASUS Zenbook Duo UX482 - dwa ekrany ze świetnym chłodzeniem, w małej obudowie
- Na taką animację zasługuje "Kajko i Kokosz". Polski Netflix ma powód do dumy