Gry

Recenzja Deadfall Adventures - wszystko to już widziałem, zawsze było lepsze

Kamil Ostrowski
Recenzja Deadfall Adventures - wszystko to już widziałem, zawsze było lepsze
0

Dawno już minęły czasy, kiedy recenzując grę dziennikarz mógł sobie chociażby pomyśleć, że „dam oczko wyżej, trzeba wspierać polski rynek”. Dzisiaj rodzime produkcje stają w szranki z tytułami z całego świata, jak równy z równym. Dlatego też Deadfall Adventures oceniam z całą surowością. Jakieś pyta...

Dawno już minęły czasy, kiedy recenzując grę dziennikarz mógł sobie chociażby pomyśleć, że „dam oczko wyżej, trzeba wspierać polski rynek”. Dzisiaj rodzime produkcje stają w szranki z tytułami z całego świata, jak równy z równym. Dlatego też Deadfall Adventures oceniam z całą surowością. Jakieś pytania, zanim zaczniemy?

Zacznę od drugiej strony, niż wskazywałaby na to klasyczna budowa recenzji. Otóż to, czy Deadfall Adventures przypadnie Wam do gustu zależy od tolerancji na bodźcie, jaką posiadacie. Musi to być wrażliwość wybiórcza – z jednej strony powinniście w pełnej krasie podziwiać drobne zabiegi twórców, pozwalające lawirować między kiczem a faktyczną wartością (z gracją osiedlowego pijaczka, odgrywającego Jezioro Łabędzie, ale zawsze), a z drugiej – być ślepi na niedociągnięcia i niezręczność ekipy z The Farm 51. Wtedy jest szansa na to, że będziecie się autentycznie dobrze bawili.

Poznajcie Jamesa Lee Quatermaina – potomka słynnego poszukiwacza przygód, podobnie jak jego pradziadek, również spragnionego przygód (chociaż pozornie zgrywa najemnika i cwaniaczka, którego interesują tylko pieniądze). Skojarzenia są nieuniknione – twórcy gry wzorują się na Nathanie Drake’u z serii Uncharted. Wiedząc jednak, że nie mają szans na stworzenie równie charyzmatycznego bohatera, przerysowują i przytępiają nieco Quatermaina. Rzuca czerstwe one-linery, cwaniaczkuje i żartuje na temat wysadzania wszystkiego, co się tylko da. Poza tym mamy doktorka, dowodzącego ze swojego biura (przypomina połączenie Sallaha i Marcusa Brody z filmów o Indianie Jonesie) i brytyjską panią archeolog. Szybko pojawia się też starożytny artefakt do odnalezienia.

Na naszej drodze stają szybko uzbrojeni po zęby oponenci. Ponieważ akcja gry ma miejsce w latach 30-tych XX wieku, dosyć oczywistym wyborem są naziści. Szybko jednak pojawiają się również „towarisze” (to ciekawa nowość), a także ożywione niewiadomym sposobem mumie. Wiemy, że w centrum wszystkiego znajduje się rzeczony artefakt, jakaś starożytna cywilizacja, ale fabuła rozmywa się i mimo usilnych prób jej załatania przez własne domysły, wciąż ciężko jest mi złożyć ją w całość.

Twórcy gry jednak nie przejmują się szczegółami. Nieważne po co, nie ważne jak, ważne żeby było. Deweloperzy z The Farm 51 najwyraźniej uznali, że nie mają ochoty (albo środków) na składanie wszystkich elementów układanki do kupy, więc zarzucają nas kolejnymi znanymi zewsząd motywami i zwrotami akcji. W zależności od nastroju bawiły mnie, albo nudziły. Niekiedy twórcom gry udaje się zgrabnie coś wyśmiać, innym razem mam wrażenie, że brakuje im nieco wdzięku. Zupełnie jak lokalny stand-upowiec – raz na jakiś czas zdarzy mu się powiedzieć coś śmiesznego, ale generalnie rzecz biorąc jeszcze dużo przed nim pracy.

Na plus muszę zaliczyć całkiem świeży stosunek zagadek do walki – tych pierwszych jest zdecydowanie więcej. Zdarzyło się kilka irytujących, których rozwiązanie wymagało bardziej przeczesywania okolicy, niż pomyślunku, ale generalnie rzecz biorąc, to ciężko mi nie zaliczyć tego na plus.

Niestety, część fajnych zagadek zalewane jest toną wtórności, którą serwują nam twórcy gry. Postaci zerżnięte z Uncharted, walka z nadprzyrodzonymi stworami za pomocą latarki, rodem z Alana Wake'a. Jazda wagonikiem, zwroty fabularne, zagadki, charaktery. Gra wręcz kopiuje samą siebie, serwując nam w kółko podobne łamigłówki, stosując te same symbole, i tak dalej. To wszystko by przeszło, cała ta delikatnie prześmiewcza konwencja, ta tandeta, gdyby ją lepiej zaserwowano. „Bieda” razi trochę za bardzo – postaci w grze naliczyłem łącznie sześć. Historia jest aż za bardzo szczątkowa, zbyt wiele luk kłuje w oczy, a rozgrywka jest zbyt banalna. Pomysłów nie ma w ogóle, a przydałoby się kilka oryginalnych, nawet jeżeli Deadfall wyśmiewa gatunek przygodowy jako taki.

Graficznie gra prezentuje się średnio. Jeżeli chodzi o grą aktorską - część kwestii brzmi przesadnie drętwo, ale z drugiej strony - taki mógł być zamiar. Ot, szczyt przeciętności, u skraju siódmej generacji.

Przejście gry zajęło mi jakieś osiem godzin, ale miałem już dość. Deadfall: Adventures to zlepek tego, co już w grach widzieliśmy, podane w formie, która odstaje od konkurencji. Lekki powiew pastiszu niestety nie maskuje braku polotu. Mam bardzo podobne odczucia co po skończeniu Remember Me, którą to produkcję ostatecznie odradziłem. Wielu recenzentów pewnie wyda umiarkowanie pozytywne oceny, nie zdziwiłbym się nawet, gdyby części z Was przypadł ten tytuł do gustu. Osobiście nie jestem jednak w stanie tolerować poziomu „biedy”, w połączeniu z wtórnością na bardzo wysokim poziomie, tym bardziej, że Deadfall: Adventures nie będzie sprzedawane za grosze (chociaż dorwiecie je mniej więcej o 1/3 taniej, niż inne nowe gry na PC czy Xboksa 360).

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu