Gry

Recenzja Broken Age: akt pierwszy - oldschool w nowych szatach

Kamil Ostrowski
Recenzja Broken Age: akt pierwszy - oldschool w nowych szatach
0

Kiedy potomni spiszą dzieje stycznia 2014 roku, prawdopodobnie nie raz będzie się w tym okresie przewijać słówko „Kickstarter” albo „crowdfunding”. Mam takie wrażenie, że gdyby nie produkcje niezależne finansowane społecznościowo, to ta zima była by bardzo smutna. Jedną z głośniejszych akcji cr...

Kiedy potomni spiszą dzieje stycznia 2014 roku, prawdopodobnie nie raz będzie się w tym okresie przewijać słówko „Kickstarter” albo „crowdfunding”. Mam takie wrażenie, że gdyby nie produkcje niezależne finansowane społecznościowo, to ta zima była by bardzo smutna.

Jedną z głośniejszych akcji crowdfundingowych była słynna „przygodówka od Double Fine”. Można rzec, że szał na finansowanie społecznościowe gier rozpoczął się od tego projektu. Obiecano nam prawdziwy powrót do korzeni, czego tak bardzo pragnęli zagorzali fani Tima Schafera. Problem w tym, że chociaż rzeczony producent ma fanów bardzo oddanych, to ich grono jest stosunkowo nieliczne. Na szczęście była na to rada, a mianowicie właśnie zbiórka funduszy na Kickstarterze, które pozwala wyciągnąć z każdego wspierającego tyle, ile chce dać. Tim Schafer to człowiek, który wiecznie ma problemy z finansowaniem swoich gier i nawet tym razem, pomimo niemalże dziesięciokrotnego przebicia progu dla uruchomienia projektu, z kasą zaczęło się robić cienko. Na szczęście sprzedaż poprzez Steam Early Access pozwoliła na opanowanie sytuacji. Sęk w tym, że Double Fine postanowiło podzielić Broken Age na dwie części, żeby szybciej móc zacząć inkasować zyski. Kupujemy więc całą grę, a za kilka miesięcy ma się pojawić darmowa aktualizacja, która pozwoli nam dokończyć przygodę. Schafer może i robi ciekawe gry, ale  biznesmen z niego paskudny i wystawiający naszą cierpliwość na próbę. Uff... Okej, tyle jeżeli chodzi o ciemną stronę mocy.

Co więc mamy na talerzu? Pół przygodówki. Przykład Telltale Games udowodnił nam, że podzielenie gry na parę części może wyjść danej produkcji na dobre. Nie inaczej jest w tym przypadku, przynajmniej moim zdaniem. Pierwsza część Broken Age jest króciutka, można ją przejść w kilka godzin, jest więc idealna do zabawy na jeden wieczór. Mimo tego, do gry wkrada się nuda i brak zaangażowania, ale o tym dalej.

Zdecydowano się na ciekawą kompozycję rozgrywki. W każdym momencie możemy przełączać się między dwoma bohaterami: Shayem i Vellą. Ich losy wydają się pozornie ze sobą niezwiązane, chociaż pojawiają się liczne wskazówki punktujące fakt, że obydwie historie mają ze sobą związek. Każde z nich walczy ze swoim otoczeniem – chłopakowi nie odpowiada protekcjonistyczne podejście komputera pokładowego jego statku kosmicznego, a dziewczyna nie chce się godzić na przeznaczony jej los „szlachetnej ofiary”. Więcej nie powiem, żeby nie psuć zabawy.

Muszę pochylić się nad scenariuszem, bo to najważniejszą częścią Broken Age. Ogólny koncept jest ciekawy, a końcówka pierwszego epizodu po prostu wycisnęła mnie ze skarpet. Schafer w ciekawy sposób zagrał sobie z nami, sugerując inny bieg wydarzeń, niż ten którego ostatecznie jesteśmy świadkami. Niezłe są też dialogi i humor, chociaż daleki jestem od rozpływania się w zachwytach. Całość sprawia wrażenie solidnej roboty, aczkolwiek dosyć płytkiej. Jak idealnie wykonany żart, który jednak już zbyt wiele razy widzieliśmy. Całość wydaje mi się też nieco zbyt abstrakcyjna, ale taki już urok produkcji Double Fine. Jednym będzie to bardzo odpowiadało, innym mniej. O wiele bardziej, męczyło mnie nierówne rozłożenie akcji. Za mało się działo, nawet jak na nieco ponad trzygodzinną przygodę. Śliczna oprawa jest w stanie tylko przez chwilę odwracać uwagę od faktu, że krążymy w kółko i staramy się przedrzeć do kolejnej lokacji, w motywacyjnej próżni i bez jakiegokolwiek budowania napięcia, narastającego natężenia wydarzeń, czy żartów... Poza końcówką całość jest po prostu równa.

O ile scenariuszowo Broken Age jest nieco mdłe, to gra jest prawdziwą ucztą dla naszego wzroku i słuchu. Grafika jest ręcznie malowana, widać nawet pociągnięcia pędzla, a projekty postaci są pomysłowe i eleganckie. Całość jest bardzo bajkowa, wręcz dziecinna. Ciężko oprzeć się wrażeniu, że to gra dla maluchów, aczkolwiek po przejściu pierwszego epizodu muszę stwierdzić, że lepsze jest określenie "bajka dla dorosłych". Skierowana do dziecka w każdym z nas. Jeżeli macie je w sobie, to spodoba Wam się ten styl.

Cały odrębny akapit muszę poświęcić prześlicznej, klasycznej ścieżce dźwiękowej stworzonej przez Petera McConnella. Przywołuje na myśl najlepsze osiągnięcia w dziedzinie klasycznych przygodówek, m.in. serię The Monkey Island. Żywe instrumenty, delikatne, urokliwe melodie... Podczas gry niejednokrotnie zdarzyło mi się zasłuchać. Muzyka jest odpowiedzialna za budowanie klimatu w równym stopniu, co grafika.

Jeżeli chodzi o samą rozgrywkę, to mamy do czynienia z najbardziej klasyczną z przygodówek. Zbieramy przedmioty, używamy przedmiotów, łączymy przedmioty, prowadzimy rozmowy. Tempo gry jest niespieszne, a mechanika ograniczona. Nie podoba mi się to. Double Fine nie powinno ignorować faktu, że świat się zmienił. Zdaję sobie sprawę z tego, że Broken Age to gra stworzona dla zagorzałych fanów gatunku, ale działając w ten sposób Schaferowi nigdy nie uda się poszerzyć swojego grona odbiorców. Co w pewien sposób jest okej, ale z drugiej - postęp nie zawsze jest zły. Ten sposób budowania historii zawsze będzie powolny i uzależniony od naszej zdolności do rozwiązywania abstrakcyjnych czasami zagadek i dzikiego klikania na wszystkie możliwe opcje. Jeżeli się zatniemy, co zdarzyło mi się parę razy, zacznie się frustracja. I wcale to nie wynika z naszego braku rozgarnięcia, bo zagadki w grach przygodowych, podobnie jak w Broken Age, czasami po prostu są zbyt abstrakcyjne, a oczywiste rozwiązania nie wchodzą w grę.

Broken Age nie jest grą dla każdego. To stara szkoła w najlepszym wydaniu, ale w dalszym ciągu... stara szkoła. Scenariusz jest niezły, ale momentami męczą nas dłużyzny wynikające z przyjętej koncepcji. Historia jest niezła, ale w momencie kiedy się rozkręca, okazuje się, że to już koniec. Nie mówiąc o tym, że płacimy pełną cenę (no... 23 Euro) za połowę gry i obietnicę dokończenia. Ciężko jest mi w tym momencie z czystym sumieniem polecić ten tytuł każdemu. Osobiście kupiłbym go po przecenie dla pięknej grafiki, muzyki i powalającej końcówki. Jeżeli kochacie starą szkołę i nie mogliście się doczekać Broken Age, to na pewno się nie rozczarujecie i możecie sięgać po swoje karty kredytowe. W innym przypadku, radzę poczekać na resztę gry, albo na przecenę.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu