Marketing w świata smartfonów to temat na pracę dyplomową i to prawdopodobnie na bardzo rozbudowany doktorat. W końcu od ponad 10 lat producenci wciąż starają się przekonać kupujących, że właśnie oni potrzebują najnowszego modelu, który (podobnie jak dwa poprzednie) ma zmienić ich życie o 180 stopni. Dlatego każdy następny musi być jeszcze lepszy, jeszcze bardziej wartościowy czy „ten właściwy”. Nieco zahaczyłem o ten temat kiedy mówiłem o magii okrągłych numerów w nazwach – 1, 10 czy X to najlepsze wyznaczniki tego, że ma się do czynienia ze sprzętem czy programem przełomowym – Windows 10, iPhone X, Android One to najlepsze przykłady takich nazw. Jednak takie nazwy oznaczają też jedno – że produkt jest standardem. A co jeżeli chcemy trafić w gusta osób chcących się wybić ponad standard. Ano tworzymy wersję „Pro”. A potem reklamujemy ją jako ten najbardziej oczywisty wybór.
W taki sposób właśnie wersja „Pro” staje się standardem
Jeżeli przyjrzycie się marketingowi telefonów zauważycie, że najwięcej „ekspozycji” dostają zazwyczaj te najmocniejsze wersje smartfonów. Galaxy Note? Oczywiście w wersji „Ultra”. Motorola Edge – tylko w wariancie Plus. W ten sposób mamy jednak telefony, które w swojej topowej konfiguracji stają się standardem, podczas gdy podstawowa wersja to biedniejszy i uboższy krewny. Tu jednak schody zaczynają się od nowa, bo wciąż mamy liczną grupę klientów, którym standard nie wystarczy. Tak więc powstały takie monstra jak Huawei P40 Pro+. Jeszcze bardziej Pro niż profesjonalny. To samo jest z iPhone’ami, gdzie obok Pro mamy też Pro Max.

I to na chwilę obecną wystarczy, ale zgadnijcie, co będzie za chwilę? Tak, Pro+ stanie się standardem, superflagowcem który zgarnie większość przekazu marketingowego. Trzeba będzie więc wymyślić model, który będzie jeszcze bardziej super, jeszcze lepszy. Teoretycznie można by pójść w zupełnie inne nazewnictwo, dodając do smartfona słowo takie, jak „Omega”, ale myślę, że to wprowadziłoby nieco za dużo zamieszania w porfolio. Obecny schemat, choć kuriozalny, pozwala konsumentom łatwo zgadnąć, z jakim produktem mają do czynienia. Pro jest lepszy niż zwykły, Pro+ jest lepszy niż Pro. Omega (czy inna Astra) nie dawałaby takiego poczucia.
Co czeka nas po Pro+? Pro++? Pro Pro?
Ciężko przewidzieć, co będzie po Pro+, ale myślę, że czekają nas czasy w których telefony będą się nazywały coraz dziwniej. Jeżeli nawet Apple znane z „czystego” porfolio zaczyna eksperymentować, oznacza to, że jest o co walczyć. Myślę, że nie będzie dużym zaskoczeniem, jeżeli kolejne modele będą nazywały się Pro++, Pro + Ultra czy Pro + X. Jeżeli macie jakieś pomysły na to, jak producenci mogą wyjść z tej sytuacji obronną ręką – dajcie znać w komentarzach. Miejcie tylko na uwadze, że taki „ultratopowy” model za chwilę znów stanie się „standardem”.
I cały cyrk trzeba będzie zaczynać od nowa.
Więcej z kategorii Moje przemyślenia:
- E-mail jest z nami już prawie pół wieku. I nie chce umrzeć
- Czy social media sprawiły, że obraziliśmy się na "zwyczajne" życie?
- Okulary AR to taka współczesna telewizja 3D. Czy tak samo skończą?
- Musk: Starlink w tym roku podwoi prędkość do 300 Mb/s i obejmie zasięgiem większość Ziemi
- Przekonanie znajomych do Signala? Good luck with that...