Felietony

Zamiast powerbanka powinienem nosić ze sobą przynajmniej samochodowy akumulator. Kiedy to się skończy?

Paweł Winiarski

Pierwszy komputer, Atari 65 XE, dostał pod choinkę...

43

„Ja nie mam ramek!”, „Ja bardziej nie mam ramek!”, „A ja mam dwa obiektywy!” - krzyczą do nas tegoroczne smartfony. Szkoda tylko, że z tą zmierzającą w dziwne miejsca rewolucją nie idzie w parze większa bateria. Bo co mi z tych wszystkich świetnych aparatów, wielkich ekranów, skoro w połowie dnia nie mam już w telefonie energii i muszę podpinać się do jakiegoś zewnętrznego źródła zasilania?

Niedawno wspominałem o tym, że choć podobają mi się nowe flagowce, to trochę nie rozumiem pędu za bezramkowością - nie jest ona najważniejsza. Podobnie jak ja, za zdecydowanie ważniejsze rzeczy uznaliście większe baterie lub lepsze dysponowanie energią przy posiadanych już ogniwach. Smartfon, który wytrzyma na jednym ładowaniu tydzień (przy zachowaniu wszystkich nowoczesnych bajerów) będzie rewolucją, która zmieni rynek nie do poznania.

Kiedy czytacie ten tekst ja jestem w samolocie, zmierzam na warsztaty, o których za jakiś czas opowiem. Wylatuję rano, wracam bardzo późnym wieczorem. Teoretycznie taki wyjazd powinien wytrzymać każdy tegoroczny lub zeszłoroczny flagowiec, w praktyce jest jednak zupełnie inaczej. W idealnych warunkach sprzęt nie szuka zasięgu, nie bawi się w roaming (choć do tego drugiego jestem przyzwyczajony i potwierdzi to każdy użytkownik sieci Play) - wyjazd jest jednak zagraniczny, tak zwany sok będzie więc z telefonu ciągnięty mocniej. Nie ma najmniejszych szans bym wrócił do domu z działającym telefonem - a to jednak kluczowe, chociażby po to, by zamówić w nocy taksówkę z lotniska. I niestety nie mam tyle szczęścia by przy krótkich trasach trafiać na samoloty z jakąkolwiek możliwością naładowania smartfona. Jestem też pewien, że na miejscu również nie będzie szans (i czasu) na ładowanie.

Wezmę więc powerbank. Albo dwa

Pisząc ten tekst widzę jak ładuje się powerbank o pojemności 10000 mAh. To minimum, któremu jestem w stanie zaufać. Na wszelki wypadek biorę też drugi, który wystarcza na jedno ładowanie, mały, można go schować do kieszeni. Wiem, że nie pomogą tryby oszczędzania czy przyciemnienie ekranu. W samolocie będę chciał obejrzeć Netfliksa, posłuchać muzyki - smartfon to moje centrum multimedialne, a to nie pomaga w trzymaniu energii. Najgorsze jest jednak to, że przecież sam zgodziłem się na taki tryb życia kupując smartfona. Są na rynku urządzenia z wielkimi bateriami (pozdrawiam trzymającego naprawdę dobrze Hammera Energy) - jednak na ogół nie są to flagowce. A bez sprawnie działającego flagowca czuję się jak bez ręki.

Chyba potrzebuję samochodowego akumulatora

Część z Was nie płacze za złączem mini-jack, a powinniście, bo eliminuje to nie tylko zjadanie energii przez smartfonowe BT, ale również konieczność ładowania słuchawek. Teoretycznie najwygodniej byłoby mi zabrać małe i fajnie grające Sony WF-1000X, natomiast zaufanie ich akumulatorowi to najgłupsze co mogę zrobić i powinny dostać swojego własnego powerbanka żeby wytrzymać ten jednodniowy (!) wyjazd. Zostają albo słuchawki na przewodzie, albo zdecydowanie większe rozwiązania. W takim razie co mi z tej kompaktowości skoro sprzęt mobilny nie sprawdza się tam, gdzie sprawdzać się powinien?

A co z Nintendo Switch? Bardziej wymagające gry ciągną baterię konsoli jak szalone i nawet jeśli uda mi się pograć w jedną stronę, nie ma szans na zabawę w podróży. Dlatego od kilku dni szukam nowego, lepszego powerbanka który będzie w stanie ładować konsolę podczas grania, a nie tylko delikatnie przytrzymywać energię by ta schodziła wolniej.

Zróbcie coś z tym!

Podczas gdy klienci twierdzą, że najważniejsza w smartfonach jest dla nich cena, aparat i bateria - producenci zupełnie zapominają o tej ostatniej. Część flagowców dostaje wręcz mniejsze akumulatory niż swoi poprzednicy. Wraz z nimi otrzymujemy nowe obietnice, że przecież nowy Android lepiej rozdysponowuje energię - a potem jest płacz, bo zostało 15% i strach cokolwiek wcisnąć, że dojechać z telefonem do domu. Naprawdę, zamiast tych dwóch obiektywów, które w wielu przypadkach niedokładnie wycinają obiekt na pierwszym planie, wolałbym dwie baterie, dzięki którym mój smartfon przeżyje dwa razy dłużej. Dlatego z łezką w oku wspominam przełom tysiąclecia, kiedy w długie podróże zabierałem kasetowego walkmana i kilka alkaicznych paluszków.

Bo jak tak dalej pójdzie, to jedyną rzeczą, którą będę mógł spokojnie zabrać w podróż będzie czytnik ebooków lub książka. Jedno nie rozładuje się w ogóle, a drugie potrafi wytrzymać na jednym ładowaniu dużo więcej niż smartfon. Tyle tylko, że ja w podróży lubię obejrzeć film lub serial albo przesłuchać odłożone na wysoką już kupkę wstydu albumy.

Nie po to kupuję te wszystkie gadżety żeby nie móc z nich korzystać. A niestety człowiek przyzwyczaja się do dobrego i chociażby nawigacja w smartfonie to jednak z ulubionych aplikacji na zagraniczne wyjazdy. A jak sami wiecie to naprawdę prądożerna zabawa.

grafika

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu