Felietony

Czy polska telewizja boi się Internetu?

Konrad Kozłowski

Pozytywnie zakręcony gadżeciarz, maniak seriali ro...

22

“Nie oglądam telewizji” - takie zdanie pada coraz częściej, a wypowiadające je osoby szczycą się tym faktem, niczym zdobyciem się na coś niezwykłego. Ja oglądam telewizję. Ale zazwyczaj wybiórczo. Konkretne programy. Rzadko zdarza mi się skakać po kanałach bezcelowo. Zaglądam też na kanały zagranicz...

“Nie oglądam telewizji” - takie zdanie pada coraz częściej, a wypowiadające je osoby szczycą się tym faktem, niczym zdobyciem się na coś niezwykłego. Ja oglądam telewizję. Ale zazwyczaj wybiórczo. Konkretne programy. Rzadko zdarza mi się skakać po kanałach bezcelowo. Zaglądam też na kanały zagraniczne i wtedy daje się zauważyć pewna rozbieżność.

Przed Internetem nie ma ucieczki. Nieobecność w Mapach Google sklepiku spożywczego na osiedlu może nawet zaskutkować brakiem klientów. Ci, sięgają przecież po smartfon czy komputer poszukując coraz to bardziej trywialnych informacji, które zazwyczaj przekazywane są (były?) w inny, lecz wydaje się, że bardziej naturalny sposób - podczas rozmowy.

Podział na stare i nowe media, to zakreślanie granic, które w mojej ocenie nie istnieją. Jedna z domniemanych grup może czuć się zagrożona przez drugą z domniemanych grup, a wtedy, zamiast zajmować się własnym podwórkiem i robiąc po prostu swoje, wdajemy się w wojenki, które nie mają większego znaczenia. Sposób działania bloga będzie się różnił od tego jak pracuje stacja telewizyjna, zasięg obydwu mediów również będzie zazwyczaj nieporównywalny, ale czy ma to oznaczać, że większy może więcej? Inaczej mówiąc, czy ma to oznaczać, że tacy gracze jak ogólnokrajowe stacje telewizyjne grają w wyższej lidze i nie obowiązują ich żadne, nawet umowne, zasady? Coraz częściej odnoszę wrażenie, że tak właśnie to wygląda i nikt nie ma zamiaru tego zmienić.

Po informacje publikowane w Internecie telewizje sięgają bardzo chętnie. Klipy z YouTube’a, wpisy na Facebooku i Twitterze, zdjęcia z Instagrama. Tak na marginesie - czasem nawet fakty po raz pierwszy opublikowane w Internecie trafiają do telewizji z takim opóźnieniem, że zachodzę w głowę kto zdecydował o puszczeniu tak zdeaktualizowanego materiału. I to w głównym wydaniu programu informacyjnego. Gdy Internet już zapomniał o maszerującym każdego dnia 32 kilometry z i do pracy mężczyźnie z Detroit, w telewizji wyemitowano pełny materiał. Co ciekawe, jego treść, poza głównym wątkiem, brzmiała nieco inaczej od tego, co przygotowała konkurencyjna stacja - pomylone lub przekręcone zostały niektóre informacje. Czy umyślnie? Nie sądzę, ale niesmak pozostał.

Wracając jednak do kwestii zasobów Internetu. Kojarzycie programy przygotowywane w oparciu o śmieszne filmiki znalezione w Internecie? Chyba każdy z nas natrafił przynajmniej raz na coś takiego. Czy zauważyliście tam jakiekolwiek informacje kto dokładnie stoi za nagraniem i skąd konkretnie zostało ono zapożyczone? W większości przypadków nie doszukamy się takich danych. Bo przecież wszystko co znalezione w Sieci można wykorzystać bez żadnej odpowiedzialności, prawda?

A spróbujmy odwrócić role i w naszym materiale wideo, na właśnie startującym AntywebTV, wykorzystajmy choć kilkusekundowe ujęcie wycięte z programu któregokolwiek z kanałów telewizyjnych. Nie podając źródła oczywiście. Założę się, że jedynie kwestią czasu byłoby wystosowanie odpowiedniego pisma przez prawników stacji telewizyjnej, które dotarłoby błyskawicznie do Grzegorza.

Nieistotne, czy pod uwagę wezmę program śniadaniowy czy program informacyjny, klipy wideo które są tam prezentowane zazwyczaj oznaczone są dopiskiem: “Źródło: youtube.com”. Co to ma oznaczać? Że YouTube wyprodukował to nagranie? Przecież jego autorem jest prawdziwa osoba, konkretny użytkownik, o konkretnym nicku. Do klipu, jak i kanału użytkownika prowadzą konkretne linki. Dlaczego one nie znalazły się na etykietce towarzyszącej klipowi? YouTube jest jedynie środkiem przekazu. Pośrednikiem.

Jeśli w oparciu o informacje właśnie przedstawione w programie informacyjnym powstanie mój tekst, to na jego końcu mam dopisać: “Źródło: telewizja”? Nie sądzę, by to usatysfakcjonowało kogokolwiek oprócz mnie.

Co ciekawe w innych przypadkach sytuacja jest zupełnie odwrotna. “Na jednym z portali społecznościowych osoba X poinformowała o fakcie Y” - taką formułkę stosują niemalże wszystkie główne stacje. Czy słowa Facebook i Twitter są zakazane na antenie? Co czyni tę informację najśmieszniejszą, chwilę po tym zdaniu prezentowany jest zrzut ekranu tweeta lub wpisu na Facebooku. Nie jest to regułą, ale z takich zachowaniem spotykałem się na tyle często, że zapadło mi w pamięć i mogę o tym napisać. Nie jestem pracownikiem żadnego z serwisów społecznościowych i nie mam zamiaru bronić ich interesów, ale wydaje mi się, że po prostu właściwym zachowaniem byłoby napomknięcie, gdzie dokładnie mogę znaleźć informację, na podstawie której właśnie zaprezentowano mi materiał.

Oglądam sporo CNN mając po dziurki w nosie tego, co serwują polskie stacje. Słowa hashtag, tweet, Facebook, Twitter, Skype są używane na porządku dziennym. Czy to reklama dla któregokolwiek z tych serwisów? Nie wydaje mi się. W tamtejszym społeczeństwie zostało to zakorzenione na tyle, że powoływanie się na informacje zamieszczane w Internecie, w konkretnych serwisach, to po prostu norma. My najwyraźniej do tego nie dorośliśmy, traktując “nowe media” jako wroga, ale z wielką przyjemnością i ochotą wykorzystując to, co można w nich znaleźć.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu