Felietony

20 zł miesięcznie to za dużo. Czy muzyka powinna być za darmo? Rozmawiamy o tym z wokalistą Nocnego Kochanka

Krzysztof Rojek
20 zł miesięcznie to za dużo. Czy muzyka powinna być za darmo? Rozmawiamy o tym z wokalistą Nocnego Kochanka
29

Współczesny rynek muzyczny od 20 lat próbuje "walczyć" z piractwem. To natomiast ma się dobrze i nigdzie się nie wybiera. Może w takim razie warto zmienić nieco podejście do tego zjawiska.

Jeżeli spojrzymy na to z perspektywy czysto finansowej – dziś dostęp do legalnych źródeł muzyki jest nieporównywalnie tańszy niż kiedyś. Bez różnicy, czy wybierzemy usługę Apple, Google, Spotify, Deezera, Tidala czy jakiegokolwiek innego serwisu, za około 20 zł miesięcznie mamy dostęp do prawie wszystkich nowych wydawnictw na świecie i całkiem pokaźnej biblioteki klasyków. I tak – serwisy streamingowe mają wiele wad. Jest to jednak najbardziej przystępny cenowo znany mi sposób by cieszyć się ulubioną muzyką i jednocześnie wspierać kapele których się słucha. Mogłoby się więc wydawać, że niska cena przekona tych, którzy do tej pory słuchali muzyki nielegalnie. I tak się też stało. Po części.

Piractwo muzyki ma się bardzo dobrze

Pomimo krucjaty, jaką jakiś czas temu służby wielu krajów wytoczyły serwisom z torrentami, te nie wydają się nigdzie wybierać. Największa i najbardziej znana z nich – The Pirate Bay – co i rusz powstaje niczym feniks z popiołów, a wiele mniejszych stronek funkcjonuje bez żadnych problemów. Nasz polski serwis, Chomikuj.pl, również wydaje się obecnie „nie do ruszenia”. Liczba jego użytkowników co prawda zmalała, ale w marcu 2019 wciąż korzystało z niego 3,6 mln Polaków. Żeby wam uzmysłowić (jeżeli oczywiście wierzyć danym PBI) to mniej więcej tyle, ile odwiedziło w tamtym czasie witrynę Fakt.pl.

Piractwo szkodzi branży? Niekoniecznie

Jeżeli ktoś choć interesuje się zagadnieniami związanymi z muzyką hard&heavy, zapewne słyszał o sporze Larsa Urlicha z serwisem Napster. Poszło wtedy o to, że jeden z utworów – I Dissapear – został udostępniony tam przed premierą, w związku z czym według perkusisty jego zespół stracił 10 milionów dolarów. Czy była to adekwatna wycena? Nie wiem, ale Napster sprawę przegrał, a całe zdarzenie na zawsze powiązało sieci P2P z opinią „pirackich” serwisów.

Dlaczego przytaczam sprawę Urlicha? Ponieważ argumenty w tym sporze odnosiły się do tego, że każdy, kto pobrał ten utwór nielegalnie z pewnością kupiłby płytę, gdyby nie miał innej możliwości. Kiedy jednak spojrzę na swoje wczesne lata młodzieńcze, podczas których (jak w przypadku większości moich znajomych) moim głównym i w zasadzie jedynym źródłem muzyki były właśnie torrenty, nigdy jakoś nie byłem do tego argumentu przekonany. Kręciłem głową z niedowierzaniem, kiedy patrzyłem, jak kolejni artyści żalą się wyliczając, ile to stracili na tym, że ludzie ściągają ich płyty z internetu.

Unia Europejska przeprowadziła na ten temat badanie. A potem go nie opublikowała

Jak wiemy Unia Europejska lubi standaryzować różne rzeczy, dlatego jeżeli chodzi o muzykę, to chciała ona wiedzieć, ile dokładnie artyści tracą na piractwie. Pomimo tego, że zostało w tym temacie przeprowadzone w 2015 r. specjalne badanie, to treść z jego raportu poznaliśmy dopiero w 2017 r. i to wyłącznie dzięki temu, że opublikowała go jedna z niemieckich eurodeputowanych. Co sprawiło, że przeleżał on dwa lata „w szufladzie”? Jego wyniki, które urzędnikom unijnym bardzo się nie spodobały.

Raport zbiera dane z sześciu krajów, w tym z Polski, a jego konkluzja jest jednoznaczna – skala piractwa nie ma żadnego wpływu na to, ile osób kupuje muzykę legalnie. Potwierdził on więc to, co każda z osób pobierających pliki z torrentów wiedziała od dawna. Główną przyczyną piractwa nie jest bowiem brak dostępności, ale cena. A właściwie – konieczność zapłacenia za coś, co można mieć za darmo. Raport jasno pokazał też, że brak dostępu do pirackich treści nie spowodowałby, że ludzie masowo zaczęliby szturmować sklepy z płytami. Po prostu obyliby się bez nich.

Czy piractwo może być użyteczne?

Są muzycy, którzy z oczywistych dla nich względów wciąż wolą narzekać na piractwo, ale są i tacy, którzy postanowili wykorzystać je do swoich celów. I nie, nie mówię tu o miejskiej legendzie, jakoby Iron Maiden miało wykorzystywać informacje o tym, gdzie najczęściej nielegalnie pobierane są ich numery przy planowaniu tras koncertowych. To nigdy nie miało miejsca. Mówię o bardziej przyziemnej czynności, jaką jest udostępnianie swojej muzyki za darmo, aby promować swoją twórczość i tym samym – przyciągnąć więcej osób na koncerty.

Taką strategię obrał m.in. polski zespół Nocny Kochanek. Postanowiłem więc zapytać ich wokalistę, Krzyśka Sokołowskiego, o kilka kwestii związanych z piractwem. Chciałbym jednak zaznaczyć, aby nie traktować jego odpowiedzi jako zdania całej branży muzycznej, ponieważ każdy twórca może mieć na ten temat inna opinię. Nocnego Kochanka wybrałem, ponieważ bardzo tę kapelę lubię, nagrała ona trzy złote albumy pomimo udostępniania swoich kawałków za darmo, no i posiada w swojej dyskografii utwór „De pajrat bej”, co ewidentnie wskazuje, że mają w omawianym temacie spore doświadczenie ?

Pierwsze pytanie jest oczywiste, ale odpowiedzi muszą być szczere. Jak to jest z piraceniem muzyki wśród członków Nocnego Kochanka? I czy wasze podejście do ściągania muzyki z torrentów/chomika zmieniło się, gdy zaczęliście się zajmować muzyką zawodowo?

Krzysiek: Opowiem jak to wyglądało u mnie, ale wiem, że u chłopaków (tj. pozostałych Nocnych Kochanków) było bardzo podobnie.

Gdy byłem nastolatkiem zazwyczaj wymieniałem się z kumplami płytami, a początkowo nawet kasetami. Marzyłem o oryginalnych płytach, ale zazwyczaj po prostu nie mogłem sobie na nie pozwolić. Oczywiście „na ratunek” przyszedł później internet i pobierałem z sieci albumy, których chciałem posłuchać. Z biegiem lat, gdy już pracowałem, zacząłem dość regularnie kupować płyty, i były to zazwyczaj stare albumy. Po pierwsze chciałem je po prostu mieć - spełnić swoje pragnienie sprzed lat, a po drugie - w pewnym sensie się rozgrzeszyć, płacąc artystom należne im pieniądze. Moje podejście do pobierania albumów nie zmieniło się nie w momencie gdy zacząłem zajmować się muzyką i nie zmieniło się też, gdy zacząłem zarabiać.

Pamiętam jak podczas naszych koncertów jeszcze z Night Mistress mówiłem ze sceny, że można kupić nasze płyty, ale jeśli ktoś nie ma za co, to niech pobiera z sieci.

Udostępniacie swoje płyty w całości na YouTube, na swojej stronie pozwalaliście na pobranie waszej muzyki za darmo, a mimo to – podbiliście szturmem listy sprzedaży. Jakie jest wasze zdanie odnośnie tego, że duża skala piractwa wpływa na sprzedaż płyt?

Krzysiek: Wydając pierwszy album cały czas pamiętaliśmy jak kiedyś sami chcieliśmy słuchać muzyki z płyt, ale w portfelu mieliśmy zazwyczaj tylko szkolną legitymację. Spojrzeliśmy na potencjalnych fanów Nocnego Kochanka przez prymat naszych doświadczeń. Wierzyliśmy i nadal wierzymy, że jeśli komuś spodoba się nasza muzyka, to później (tak jak my) kupi płytę i/lub przyjdzie na koncert. Poza tym, chcieliśmy, żeby nasza muzyka dotarła do jak najszerszej publiczności. Wydając kolejne albumy czuliśmy, że chcemy i powinniśmy zrobić to samo - znów udostępnić naszą muzykę na YouTube, jako że sprzedaż albumu Hewi Metal była całkiem dobra. Okazało się zatem, że dotarliśmy do sporego grona odbiorców, które postąpiło wobec nas lojalnie. A jakie jest nasze zdanie na temat wpływu piractwa na sprzedaż płyt? Wpływa ono na obniżenie przychodów artystów jednocześnie ich popularyzując, czyli w tym samym czasie obniża i podwyższa ich przychody, ot, taki paradoks.

Rynek muzyki poszedł w stronę większej dostępności i dziś za cenę zestawu Big Mac miesięcznie mamy dostęp do wszystkich kapel w serwisach streamingowych. Pomimo tego – wciąż mamy „problem” piractwa. Czy to oznacza, że sama muzyka musi stać się darmowa, a zespoły powinny szukać źródeł zarobku np. w koncertach/merchu?

Krzysiek: Przykład serwisów streamingowych pokazuje jak ciężko jest zlikwidować piractwo. My zastosowaliśmy odwrotną psychologię - w pewnym sensie sami podrzuciliśmy odbiorcom wersje pirackie naszej muzyki, a mimo to nasze trzy albumy pokryły się złotem, a „Zdrajcy Metalu” platyną. Dziwna sprawa (śmiech). Może to jest właśnie metoda? Jesteśmy trochę jak Koleś Git (z kreskówki Bartka Walaszka), który „pierdoli zasady i nie jest frajerem”.  Postępując na pozór nielogicznie, zdobyliśmy spore uznanie, notując nie tylko wysoką sprzedaż płyt, ale i duże zainteresowanie zespołem, a co za tym idzie - wyprzedane koncerty.

Czy więc piractwo zostanie z nami na stałe?

Moim zdaniem – tak. A przynajmniej do czasu, dopóki ktoś "na górze" nie uświadomi sobie, że jeżeli  ludzie nie będą chcieli płacić za muzykę, to i tak nie będą tego robili. I im więcej osób sobie to uświadomi, tym lepiej zespoły i twórcy będą mogli dostosować się do tej rzeczywistości. Jeżeli ktoś mówi, że przez piratów nie zarabia – kłamie. Przykład Nocnego Kochanka pokazuje, że można wręcz rozdawać swoją twórczość za darmo, a i tak mieć w dorobku złote płyty. Wszystko jest kwestią tego, jak dobrą muzykę tworzysz i jak blisko jesteś ze swoimi fanami. Jeżeli jesteś dobry, fani kupią twoją płytę, tak jak powiedział Krzysiek – w podziękowaniu za ciężką pracę. Jeżeli nie – walka z piractwem nie pomoże ci w podniesieniu słupków sprzedaży. Streaming jako medium zdecydowanie pomogło, obniżając wspomnianą wcześniej cenę, jednak ponownie – nie można winić ludzi, że nie chcą płacić za coś, co można mieć za darmo. Jeżeli od 2000 r. nikomu nie udało się rozwiązać problemu piractwa, to szczerze wątpię, aby przez kolejne 20 lat komukolwiek się udało.

Podsumowując - każdy ma swój osobisty stosunek do piractwa i jako, że w przypadku muzyki jest ono niemożliwe do "ukarania", to tak naprawdę od sumienia danej osoby zależy, czy zapłaci za treści czy nie. Ja to robię, bo mam poczucie, że w ten sposób pomagam artystom. Nie popieram piractwa, ale nie mogę winić kogoś, kto ma ode mnie odmienne zdanie. Jak już wspomnieliśmy wcześniej - i tak nie kupiłby tego utworu czy albumu. Jeżeli piractwa nie da się zwalczyć, to może warto zmienić nieco front i pomyśleć o tym, co dobrego może przynieść. Innymi słowy – może najwyższy czas przestać myśleć o tym, jako o problemie, a zacząć jako np. o narzędziu promocji czy budowania relacji z fanami.

W końcu, jak mówi stare przysłowie - jeżeli nie możesz kogoś pokonać, to się do niego przyłącz.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu