Świat

Odszkodowania w crowdfundingu to kiepski pomysł

Maciej Sikorski
Odszkodowania w crowdfundingu to kiepski pomysł
5

Niedawno pisałem o pewnym produkcie sfinansowanym za pośrednictwem crowdfundingu, a potem skrytykowanym (bardzo) przez recenzenta. Zauważyłem w tekście, że w tym biznesie źle się dzieje i zbierają się nad nim czarne chmury. Serwisy też to pewnie widzą i zaczynają działać - Indiegogo testuje np. ubez...

Niedawno pisałem o pewnym produkcie sfinansowanym za pośrednictwem crowdfundingu, a potem skrytykowanym (bardzo) przez recenzenta. Zauważyłem w tekście, że w tym biznesie źle się dzieje i zbierają się nad nim czarne chmury. Serwisy też to pewnie widzą i zaczynają działać - Indiegogo testuje np. ubezpieczenie. Dobry pomysł? Nie do końca.

Crowdfunding mierzy się z problemami różnego typu. Jedni ludzie używają serwisów jako sklepów, drudzy nie mierzą sił na zamiary i mamią ludzi, jeszcze inni maksymalnie kombinują z pomysłami, byle tylko zaistnieć w tej przestrzeni. Trafiają się też zwykli oszuści czyhający na kasę tłumu. Serwisy rosną, przybywa darczyńców, wraz z nimi zwiększa się budżet społeczności i to mogłoby cieszyć, gdyby wszystko układało się wedle przyjętych kiedyś założeń. Niestety, przybywa również patologii, stają się one coraz bardziej widoczne, więc występują pierwsze "kryzysiki". Za chwilę mogą to już być kryzysy i grubsze afery.

Media donoszą, że Indiegogo testuje rozwiązanie, które może uspokoić darczyńców:

The company is testing an ‘Optional Insurance’ fee that provides a refund if backers do not receive the final product within three months of the estimated delivery date. [źródło]

Pisząc krótko: nie ma produktu (albo jest poważnie opóźniony), darczyńca dostaje odszkodowanie. Oczywiście wcześniej musi zapłacić składkę. To dodatkowy wydatek, ale jeśli ktoś wkłada w projekt kilkaset dolarów, to pewnie dorzuci nawet kilkadziesiąt, by mieć jakieś zabezpieczenie. Brzmi ok? Wielu osobom pewnie się spodoba. Pojawia się jednak pytanie: co z produktami, które trafiły do klienta, ale okazały się bezużyteczne, odbiegały do tego, co obiecywał twórca? Tego testowane ubezpieczenie Indiegogo nie obejmuje swym zasięgiem. I nie można tu napisać, że wystarczy je rozszerzyć o problemy tego typu, bo sprawa nie jest taka prosta. Kto miałby decydować, czy produkt jest dobry czy nie? Wywiązałyby się potężne kłótnie i serwisy mogłyby się wpakować w niezłe tarapaty. A przecież szukają rozwiązania, by ich uniknąć.

Warto mieć na uwadze, że ewentualne odszkodowania mogą się przyczynić do eskalacji niektórych patologii. Twórcy będą jeszcze bardziej igrać z ogniem i powtarzać, że wystarczy się ubezpieczyć - odpowiedzialność jakby mniejsza i można bardziej zaryzykować. Darczyńcy też obniżą próg zaufania, bo przecież jest odszkodowanie: jak producent nie wywiąże się z obietnicy, to serwis odda pieniądze. I nakręca się spirala po tytułem "jakoś to będzie". Może przesadzam i sprawy nie potoczyłyby się w tym kierunku, ale zawsze trzeba brać pod uwagę scenariusz mniej optymistyczny.

Problemy serwisów finansowania społecznościowego (obecne i ewentualne) pokazują, jak szybko z założenia prosty system może się skomplikować, zaśmiecić i stracić na atrakcyjności. Albo po prostu zmienić, jeśli ktoś uważa, że to idzie we właściwym kierunku. Idea jest bardzo świeża i początkowo mogła wywoływać rumieńce na twarzy, bo na naszych oczach działo się coś dużego i ciekawego, ale już zaczyna się gmatwać i prowokować komentarze w stylu to nie tak miało być. Po raz kolejny okazuje się, że nie może być łatwo i przyjemnie tam, gdzie pojawiają się duże pieniądze.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu