Felietony

O tym, jak Chińczycy przyćmili Kodaka

Maciej Sikorski

Fan nowych technologii, ale nie gadżeciarz. Zainte...

5

Dawno temu pisałem, i to niejednokrotnie, o zmianie warty, jaka zachodzi w świecie nowych technologii: jedne firmy, starzy wyjadacze, prawdziwe legendy, tracą na znaczeniu, a czasem nawet upadają, pojawiają się nowi rozgrywający, producenci, o których niedawno nie mówiło się wcale, ewentualnie egzys...

Dawno temu pisałem, i to niejednokrotnie, o zmianie warty, jaka zachodzi w świecie nowych technologii: jedne firmy, starzy wyjadacze, prawdziwe legendy, tracą na znaczeniu, a czasem nawet upadają, pojawiają się nowi rozgrywający, producenci, o których niedawno nie mówiło się wcale, ewentualnie egzystowali w cieniu gwiazd. Takie zmiany widać na imprezie typu CES, gdy spojrzy się na rozmiar stoisk ulokowanych w halach.

Już na wstępie zaznaczę, że na podstawie rozmiaru stoiska nie można ze stuprocentową pewnością stwierdzić, iż jakaś firma ma się dobrze/źle. Niektóre korporacje nie przyjeżdżają do Las Vegas, inne pojawiają się, ale nie przywiązują do imprezy wielkiej wagi i stawiają symboliczny kiosk, są i tacy, którzy przyjeżdżają, wykupują sporo metrów kwadratowych, ale nie urządzają tam spektakularnych pokazów, nie organizują wielkich premier. Po co zatem wydają pieniądze? A no po to, by pokazać, że jeszcze istnieją i są silni. W moim odczuciu to prężnie muskułów i proste przesłanie: stać nas, jeszcze nie wypadliśmy z gry. Ci aspirujący chcą z kolei pokazać, że ich też stać i wcale nie boją się legendarnych marek. Taka szkolna przepychanka.

Ludzie zapamiętują duże lub oryginalne stoiska. Samsung, LG, Sony czy Panasonic wykupiły dużą przestrzeń i oznaczyły teren, zapadły w pamięć. Jednak to nie ich rozbudowane stanowiska zapamiętałem najbardziej - w umysł wryło się bardziej miejsce zajmowane przez Kodaka. Niegdyś potężna korporacja wykupiła niewielką przestrzeń. I nie było tam setek aparatów czy kamer jak w boksie Nikona. Kilka stolików i parę szafek, automat do drukowania zdjęć i obsługa chwaląca się smartfonami. Te ostatnie są bardzo lekkie, nie będą drogie, ale w dobrą sprzedaż nie wierzą chyba sami pracownicy. Entuzjazmu tam nie wyczułem, usłyszałem natomiast, że to eksperyment: może się sprzeda, siłą będzie marka. Tylko kto kupi smartfon Kodaka, bo to Kodak?

Patrzę na stanowiska Kodaka, Polaroida czy Sharpa, przypominam sobie, że kiedyś były to wiodące marki, prawdziwi potentaci i jednocześnie rzucam okiem na sąsiednie stoiska, ewentualnie takie, które oddalone są o kilkadziesiąt metrów. A tam chiński targ. Podróby podróbek, folie na smartfony, kiepskiej jakości słuchawki czy futerały na sprzęt mobilny. Nierzadko świecące i bardzo tandetne. Przy tym zajmują przestrzeń większą niż Sharp czy Polaroid. Tak, nieznana mi chińska firma, o której mogę nigdy więcej nie usłyszeć, ma boks dwa razy większy od tego, co mógł zorganizować np. Kodak. I wcale nie oznacza to, że to jakiś wiodący producent, innowator, firma, z którą trzeba się liczyć, ale widać, że ich stać, że są w stanie zapchać tandetą te metry kwadratowe, że to ich czas.

Niektórzy twierdzą, że targi CES się kończą, że to już nie to samo co kiedyś, że prestiż spadł. Pewnie jest w tym trochę prawdy, bo zmieniła się branża i przybyło konkurencyjnych wydarzeń, ale moim skromnym zdaniem, nadal jest to miejsce, w którym warto i trzeba się pokazać. Robią to Amerykanie, Japończycy, Koreańczycy, coraz częściej także Chińczycy. Oni po prostu zaczynają dominować w tym miejscu i podkreślają w ten sposób, że mają wielkie aspiracje, do tego także spore możliwości. Dawne legendy odchodzą w cień, a chińscy gracze, czasem dość pośledni, wyrastają na mocarne marki. Mówiono o tym zjawisku podczas dnia mediów, ale i bez tych uwag dałoby się zauważyć zjawisko. Ich moc podkreśla i uwypukla niemoc starej konkurencji, która teraz jest zmieniana, spychana w niebyt. Jak już pisałem, w pamięć zapada stoisko Kodaka, lecz nie dlatego, że zrobili coś "wow"...

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Więcej na tematy:

CES2015