Felietony

Nie zazdroszczę ludziom, którzy muszą prezentować nowe produkty

Maciej Sikorski

Fan nowych technologii, ale nie gadżeciarz. Zainte...

4

Za niecały miesiąc startuje nowy sezon premier produktów - już na początku stycznia rozpoczyna się kolejna edycja CES, potem branża IT raczej nie będzie zwalniać. Poznamy masę "świeżych" urządzeń, a osoby je prezentujące będą nas przekonywać, że to coś naprawdę dobrego, spróbują wywołać okrzyki zach...

Za niecały miesiąc startuje nowy sezon premier produktów - już na początku stycznia rozpoczyna się kolejna edycja CES, potem branża IT raczej nie będzie zwalniać. Poznamy masę "świeżych" urządzeń, a osoby je prezentujące będą nas przekonywać, że to coś naprawdę dobrego, spróbują wywołać okrzyki zachwytu. Nie zazdroszczę zadania - w tym biznesie trzeba mieć stalowe nerwy i twarz pokerzysty, by owo wyzwanie stało się wykonalne. Czasem jednak nawet najlepszy spec w tej dziedzinie nie podoła.

Wczoraj wieczorem, przy okazji wpisu o nowym flagowcu Samsunga, napisałem w komentarzu, że kiepsko wygląda sytuacja osób, które muszą wyjść na scenę z nowym produktem, pokazać go światu i wywołać okrzyki zachwytu. Napisałem to z przymrużeniem oka, ale potem zacząłem się nad tym poważnie zastanawiać - przecież ci ludzie stoją przed naprawdę sporym wyzwaniem. A poprzeczka może być zawieszana coraz wyżej, bo niewiele wskazuje na to, by w najbliższym czasie miało dojść do jakiejś rewolucji. Dotyczy to zarówno pojawienia się nowej gamy urządzeń, jak i zmian w tych, które już dobrze znamy.

Załóżmy, że przywołane wczoraj pogłoski na temat nowego flagowca Samsunga są prawdziwe, smartfon nie będzie rewolucją, lecz poprawioną, udoskonaloną wersją S6. Jajecznicy nie usmaży, okien nie umyje, ale będzie lepszy od poprzednika. Spece z działu projektowego postarali się, lecz cudotwórcami nie są. Przy okazji premiery do gry wkraczają marketingowcy i wszelkiej maści eksperci od sprzedaży. Teraz muszą czarować. Sprzęt sam się nie sprzeda, trzeba go jakoś wypromować. Przy tym to "jakoś" oznacza dobrze. Co zatem zrobić w przypadku takiego S7, który rewolucją nie jest? Ciężka sprawa.

Pomyślcie teraz o ludziach, którzy w dniu premiery stoją na scenie i mają wywołać u ludzi efekt wow. Na sali kilka tysięcy osób, online ogląda to jeszcze większa liczba ludzi. Spora część zna się na rzeczy, trudno wcisnąć im kit. W gronie zaproszonych na pokaz dziennikarzy/blogerów/vlogerów najczęściej ludzie, którzy bywają na takich prezentacjach, dla nich to zwyczajny dzień pracy. Od dwóch miesiecy czytają doniesienia na temat urządzenia, widzieli już grafiki, zdjęcia z przecieków, wyniki benchmarków itp. I teraz trzeba zrobić tak, by ci ludzie głośno i tłumnie bili brawo. Pojawia się przy tym sporo pułapek:

- pokazują coś, co prezentowali np. rok wcześniej, a teraz to "tylko" ulepszono;
- pokazują coś, co ma już konkurencja;
- pokazują coś, o czym już na wstępie wiadomo, że szału nie wywoła;
- pokazują coś, co za chwilę może wywołać falę negatywnych/prześmiewczych komentarzy. Itd. itp.

Weź tu uśmiechaj się i przekonuj, że jest super. Serio: nie zazdroszczę.

Jeszcze kilka lat temu, gdy biznes mobilny startował, można było ludzi oczarować naprawdę dobrym aparatem, czterordzeniowym procesorem czy ekranem z lepszą rozdzielczością. Szczególnie, gdy sprzęt udało się ukryć przed mediami do momentu premiery. Ale dzisiaj niewiele osób zacznie bić brawo, gdy usłyszy, że aparat jest naprawdę dobry, a wydajność poprawiono 100-krotnie w porównaniu do modelu z roku X. Nie te czasy. Grzegorz we wczorajszym filmie powiedział, że rynek mobilny dojrzał i przypomina segment komputerów - zgadzam się. Efektem jest sytuacja, gdy trudno o efekt wow. A trzeba o niego walczyć. I ktoś tę pracę musi wykonać.

Nie zamierzam oczywiście pisać, że mamy do czynienia z bohaterami, którzy podejmują się niewykonalnego zadania. Nie, to ich praca, a w dużym stopniu obecna sytuacja, efekt znudzenia, to ich dzieło - tak mocno nakręcili spiralę w poprzednich latach, że teraz musieliby opowiadać o podróżach na inną planetę, by porwać tłum, sprawić, że będzie on bardzo żywiołowo reagował na to, co dzieje się na scenie (wyjątek stanowi Apple). Pisałem kiedyś, że te premiery zamieniły się w owoczesne igrzyska, a igrzyska wymagają mocnego uderzenia. Skoro nie dadzą ich produkty, to coraz bardziej będą się starać prowadzący. Naprawdę zastanawia mnie, jak rozpracują ten temat w kolejnych kwartałach. W niektórych firmach będą pewnie ciągnąć zapałki - najkrótsza to bilet na scenę...

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu