Felietony

Nie lubię nowych gier czyli felieton niepoprawny

Marcin M. Drews

Dziennikarz, pisarz, nauczyciel akademicki, specja...

32

Zgniłe pomidory gotowe? No to zaczynamy! Nie lubię nowych gier, grosza bym na nie nie wydał i dla mnie ten rynek ma głowę w... Ale zacznijmy od początku. Jestem dinozaurem rynku. Zgodnie z prawem tego świata ja i mi podobni powinniśmy byli wyginąć. Ale jestem - na przekór zdrowemu rozsądkowi. Wyc...

Zgniłe pomidory gotowe? No to zaczynamy! Nie lubię nowych gier, grosza bym na nie nie wydał i dla mnie ten rynek ma głowę w... Ale zacznijmy od początku.

Jestem dinozaurem rynku. Zgodnie z prawem tego świata ja i mi podobni powinniśmy byli wyginąć. Ale jestem - na przekór zdrowemu rozsądkowi. Wychowany w growej estetyce lat 80 i 90 nie potrafiłem się przystosować do XXI wieku. Ostatni rok, kiedy cieszyłem się grami, to Anno Domini 2001 - doskonały w mojej opinii okres, który zrodził perły takie jak Max Payne, Return to Castle Wolfenstein i Clive Barker's Undying. Potem z małymi wyjątkami (Max Payne II, Jedi Outcast, Alan Wake) było już tylko cierpienie...

W czym problem? To proste. Dla mnie dzisiejsze tytuły grają się same, a przy tym uparcie robią ze mnie idiotę.

Obejrzyj mnie, ale nie dotykaj

Kiedy idę do kina, chcę oglądać. Kiedy zasiadam przed komputerem, chcę grać. I nigdy tego nie mieszam, ergo nie gram filmem w kinie i nie oglądam gry w domu. Dostaję więc białej gorączki, gdy chwytam za myszkę i klawiaturę (jestem graczem pecetowym), a twórca tytułu w odpowiedzi mówi mi "łapy precz, bo ja mam tu do opowiedzenia historię i ty jej teraz wysłuchasz". "A goń się!" - odpowiadam i wciskam reset.

Kupiłem swego czasu pewną znaną, bardzo chwaloną grę polską. Ach, jakże palce mi się paliły, by rozpocząć przygodę! A guzik! Uruchamiam tytuł, robię dwa kroki i tracę kontrolę nad bohaterem, bo teraz autor musi mi pokazać filmik. W porządku, początki są zawsze trudne, a w fabułę trzeba mnie wprowadzić. Przemęczyłem filmik, robię kolejne dwa kroki i już chciałbym postrzelać, ale właśnie doszedłem do kolejnego filmiku. Wstaję więc, zaparzam kawę. Po chwili rezygnuję z kawy na rzecz melisy. Inaczej trafi mnie jasny szlag. Twórco, zdecyduj się! Nie chcesz, żebym grał? To goń do Hollywood i kręć filmy!

A teraz małpka weźmie udział w teście

Za starych dobrych czasów mogłem "biegać, skakać, latać, pływać, w tańcu, ruchu wypoczywać". Bo dokładnie tak wyglądały wtedy gry 3D. Dziś jest odwrotnie. Jak powiedział pewien arcybogaty twórca gier z Warszawy, gracze to kretyni i trzeba do nich dostosować poziom produkcji. Do dziś myślę, że mówił z autopsji, oceniając samego siebie, kiedy nie potrafił przejść żadnej gry bez cheatów.

Co więcej, jego asystent, znany w pewnych kręgach jako Toudi, dodał, że fabuła jest psu na budę, bo ludzie jej nie potrzebują. W związku z tym takie zjawiska jak logika, związek przyczynowo-skutkowy, zdrowy rozsądek etc. to martwe slogany, które w grach nie mają czego szukać.

Najwidoczniej większość twórców jest tego samego zdania. Nas, graczy, uwolniono od ciężaru myślenia. Nie musimy już niczego szukać, rozwiązywać zagadek, podejmować wyzwań. Sprowadzono nas do poziomu laboratoryjnej małpy, której pokazuje się trójkącik na obrazku, a ta ma wcisnąć klawisz oznaczony tym samym symbolem. Witajcie w świecie Quick Time Events!

Małpka gotowa? No to jedziemy! Kwadracik, trójkącik, kółeczko, kwadracik! A małpka patrzy na kontroler czy klawiaturę, uprawiając za przeproszeniem palcówkę, zamiast patrzeć na ekran i cieszyć się fabułą. Kto to w ogóle wymyślił???

Nawet poczciwego Fahrenheita nie skończyłem, bo grę zrobiono tylko dla praworęcznych, którzy musieli nawalać dwiema rękami w osiem różnych klawiszy, by przejść idiotycznie zaprojektowane fragmenty. Po co to? To jakiś tajny marketing zmierzający do zwiększenia sprzedaży prozacu?

Nie przemęcz się z czytaniem

Twórcy prawdopodobnie uwierzyli mediom, że gry są szkodliwe. Zmuszały bowiem do czytania i do myślenia, a to fatalna rzecz, bo wiadomo, że człowiek tym szczęśliwszy, im głupszy. Umarł więc czas zagadek, pamiętników, tajemniczych zapisków. W grach nie ma na takie archaizmy miejsca.

W Bard's Tale - klasycznym dungeon crawlerze ze stajni Electronic Arts - na murach lochów pojawiały się tajemnicze magiczne usta, które częstowały gracza zagadkami. Jakaż to była frajda móc trochę pogłówkować! Ale co było a nie jest...

Dziś w grach obowiązuje zasada znana z serialu CSI, gdzie bohaterowie wygłaszają wysoce kretyńskie, sztuczne dialogi tylko po to, by widzowi podać wszystko na srebrnej tacy. Mistrzostwo świata w stylu Paolo Coelho, który w ogóle powinien zostać scenarzystą gier - zrobiłby dziś oszałamiająca karierę! Jak to powiedział kiedyś mój student, oto twórczość klopowo-truistyczna!

Gdzie te gry? Śpiewamy na melodię "Gdzie te chłopy"...

Dawno już minął czas, gdy ściągałem pirackie wersje. Od wielu lat kupuję tylko oryginały. Mam w domu grube setki gier i... ręce opadają, gdy mam sięgnąć po którąkolwiek z nich. Wybieram więc wciąż produkcje sprzed 2002 roku. I nie mogę się nadziwić, jak doskonale wyważony jest gameplay w Clive Barker's Undying. Mało tego, jak znakomicie tam poprowadzono fabułę, nie zmuszając przy tym gracza do niczego. Kto chce strzelać i młócić niemilców, po prostu idzie i to robi - od początku do końca. Kto jednak chce poczuć głębię i zanurzyć się w mroczną fabułę, może korzystać z pamiętnika głównego bohatera czy wysłuchać kilku ważnych dialogów (które można przerwać w dowolnym momencie). To samo tyczy się obu części gry Max Payne.

Niestety, na rynku zapanował zupełnie inny trend. Cała para poszła w kreowanie grafiki, a wszystko inne poszło precz. Wystarczy porównać znakomity Return to Castle Wolfenstein (którego tryb multi żyje do dziś, czyli 12 już lat!!!) z jego następcą (zatytułowanym po prostu Wolfenstein), który był ładny i... wszystko na temat. Bo reszta nadawała się do spuszczenia w klozecie.

Naprawdę tak bardzo zmieniły się potrzeby graczy? Czy może ktoś robi nas w balona? Nie jestem zwolennikiem spiskowej teorii dziejów, ale bardziej skłaniam się ku tej drugiej możliwości. Dowodem dla mnie jest stale kwitnący rynek indie, który w wielu przypadkach odrzuca współczesne trendy, a jednak... pozostaje trendy!

Dlatego też, jak to powiedział papież, "żegnam was ciule" drogie korporacje. Nie będę Waszą małpą. Nie czytam już GameSpot, a sięgam po IndieDB, bo albo śnię, albo setki tysięcy graczy wciąż jednak myślą podobnie jak ja, skoro tworzy się dla nas tytuły, które nie obrażają naszej inteligencji, dają nam rozrywkę i nie zmuszają do tańczenia w rytm cudzej muzyki. Rzekłem.

PS. Są oczywiście wyjątki, ale piszę tu o rynkowych tendencjach. Kto ma w zanadrzu tytuł wyjątku, wpisywać, proszę! :)

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Więcej na tematy:

Grywolfenstein