Mogłoby się wydawać, że darknetowy rynek narkotykowy to ogromna strefa, w której można kupić dosłownie wszystko – od tzw. research chemicals (które i tak są dostępne w „zwykłym internecie”, choć nie bez pewnych obostrzeń), aż po „standardowe” używki. Niemniej, jak się okazuje po wykonaniu badań, użytkowników tego typu miejsc nie jest zbyt wielu, podobnie jak i dostawców. A ponadto, ilość sprzedanych w ten sposób nielegalnych substancji w porównaniu do szacunkowych danych dotyczących światowej sprzedaży z pomocą zwyczajnych dilerów… to tylko niewielki procent.
Naukowcy z Oxfordu wykorzystali darknetowe crawlery, które posłużyły za „zbieraczy” materiału porównawczego. Pod lupę wzięto takie serwisy jak Alphabay, Hansa, Traderoute oraz Valhalla. W okresie od czerwca do lipca 2017 roku zarejestrowano 1,5 miliona transakcji, trzeba jednak wiedzieć o tym, że uzyskane informacje ograniczono do zasadniczo trzech „grup”: kokainy, marihuany oraz opiatów. Mało tego, brano pod uwagę tylko te sprzedane egzemplarze, które następnie zostały ocenione przez kupujących.
Z pomocą uzyskanych w ten sposób danych udało się stworzyć również mapy, na których naniesiono prawdopodobne miejsce produkcji narkotyków. Ponadto, umożliwiło to określenie, gdzie dokładnie dokonano transakcji i gdzie „towar” został dostarczony”. Jak się okazuje, nie zarejestrowano przypadków, w których „klienta” oraz „sprzedawcę” dzieliłby inny region. To całkiem zrozumiałe i w tej materii raczej nic się nie zmieni. Sami naukowcy przyznają, że przyjęty model badawczy jest „zbyt prosty”, aby zbadać w jaki sposób wytworzone narkotyki przemieszczają się między kontynentami. Na podstawie innych informacji można domniemywać, że „ojczyzną” opiatów są kraje Bliskiego i Dalekiego Wschodu, kokaina to „działka” Ameryki Północnej. Z marihuaną jest nieco inaczej.
Najważniejsze jest jednak to, że darknetowy rynek narkotykowy jest niesamowicie mały w porównaniu z tym „realnym”
Według badaczy, najważniejszymi krajami, w których jest wielu klientów darknetowych sklepów z narkotykami są: Stany Zjednoczone, Niemcy, Holandia, Australia oraz Wielka Brytania. Naukowcy przyznają, że według zgromadzonych danych, nie można orzec o tym, że owe sklepy mają jakikolwiek wpływ na światowy rynek (wyceniany na zawrotne 321 miliardów dolarów), lub w szczególny sposób są ważne dla lokalnych ekonomii.
Co to wszystko oznacza? Mniej więcej tyle, że w dalszym ciągu użytkownicy substancji zakazanych wolą tradycyjne formy kupna. Wpływ na to może mieć (o czym nie wspomniano w badaniu) fakt, iż nie każdy ma wiedzę o tym, jak w ogóle dostać się do darknetu i brakuje dobrych poradników, jak w ogóle poruszać się po takich miejscach. Takie eskapady wymagają dodatkowych starań ze strony użytkownika i niektórych to może zwyczajnie odpychać.
Szkoda, że badacze nie skonstruowali modelu, wedle którego można by było sprawdzić, czy kupowanie narkotyków w darknecie wpływa na ryzyko przedawkowania, czy też otrzymania słabej jakości (czyli najczęściej „chrzczonego” Bóg wie czym) specyfiku. Na moje oko, system recenzji w powyższych sklepach powinien motywować sprzedawców do tego, aby mimo wszystko oferować „dobrej jakości” specyfiki. Niemniej, zakładam że z powodu bardzo małego wpływu darknetowych sklepów na światowy rynek narkotykowy, możliwe pozytywne skutki byłyby wręcz niemierzalne, choć i tak warte odnotowania.
Więcej z kategorii Ciekawostki:
- Bill Gates ujawnił, dlaczego woli Androida od iOS
- Poprawił grę na SNESa. Teraz można się ścigać w 30, a nie 4, klatkach na sekundę
- Panasonic stworzył robotyczną pluszankę, puszcza bąki i wymaga subskrypcji...
- Pomóżcie naukowcom i przed wyjściem do lasu zainstalujcie aplikację
- 2020 był dobrym rokiem dla sprzedaży komputerów i akcesoriów. Odnotowano wzrost 62%